Artykuły

Matti i jego krewni

ROZEJRZYJMY się po bliższych i dalszych krewniakach pana Puntili i sługi jego imieniem Matti: Don Kichot i Sancho Pancha,Kubuś Fatalista i jego pan,Szwejk i rozmaici jego "panowie",wreszcie Charlie i milioner ze "Świateł wielkiego miasta". Dziw,jak bardzo Matti się różni od swoich krewniaków. Różni się,jak sądzę,inteligencją. Bo czymże triumfowali tamci "słudzy" nad swoimi "panami"? Sprytem,humorem,"plebejską" zaradnością... Matti nie tracąc żadnej z tych cech wzbogaca ich listę o tęgi rozum. Zbliża się w tym tylko do jednego ze swoich poprzedników - do bohatera Diderota. To zrozumiałe: dwóch wielkich racjonalistów - osiemnastowieczny Diderot i dwudziestowieczny Brecht - i dwie epoki śmiałej,trzeźwej myśli. Matti,nie tracąc więzi ze swymi wścibskimi kuzynami, ma zatem także innego krewniaka - a to w postaci inteligentnego proletariusza,bogatego w całą niemal brechtowską wiedzę o społeczeństwie. Stąd inny stosunek Mattiego do sytuacji: Matti panuje nad nią,bo Matti ją rozumie. Jego poprzednicy po prostu "dawali sobie radę". Stąd częste wybijanie się Mattiego przed właściwego bohatera utworu.Stąd wreszcie charakterystyczne osadzenie Mattiego w konstrukcji sztuki: Tu wprawdzie nie on,ale pan Puntila stwarza konflikty sceniczne. To pan Puntila,inny po trzeźwemu,a inny kiedy wypije,brnie z awantury w awanturę, powoduje powstawanie coraz to nowych sytuacji na scenie. To on jest motorem wszelkiego dziania się. Matti za to jest nieco ponad akcją. Zmuszony niejako do udziału przez swego pana,sam się nie angażuje,pozostaje mądrym komentatorem. Jest także komentatorem dowcipnym,co najlepiej świadczy o jego wyższości intelektualnej. W przedstawieniu Konrada Swinarskiego ten triumf Mattiego jest aż nazbyt wyraźny i uroczysty,powiedziałabym nawet - leciutko przerysowany. Skórzana kurta i klasowy mars Józefa Nowaka tłumią chwilami dowcip i wdzięk właściwe tej postaci. Nie brak natomiast dowcipu i werwy w kilku świetnie zrobionych scenach - "rozróbki" w miasteczku,zaręczyn i w groteskowej scenie finałowej. Pan Puntila (Paluszkiewicz) wdrapujący się na górę z gratów,aby wygłosić swój wielki monolog o pięknie Tawastlandii,jest zarazem idiotyczny i wspaniały,podniosły i błazeński,jest karykaturą własnych wzruszeń,karykaturą samego siebie. Podobnie karykaturalna jest Ewa w niezłym wykonaniu Traczykówny. Jest to figura żywcem wyjęta z konwencji filmów lat międzywojennych (świetny kostium i fryzura!),pretensjonalna i szczera zarazem,głupia i sympatyczna,światowa i przeraźliwie prowincjonalna. Dwukrotnie napięcie w przedstawieniu opada,i to nie z winy reżysera,ale z winy samego autora. Są to sceny,w których elementy agitacyjne wyraźnie biorą górę nad scenicznymi. Zdarza się to u Brechta nieraz i wydaje się zupełnie zrozumiałe. Są to bowiem momenty,w których Brecht-agitator pragnie powiedzieć całą swoją prawdę jasno i do końca,nawet wbrew Brechtowi-dramaturgowi i człowiekowi teatru. Stąd zresztą liczne spory Brechta "samego z sobą" w jego pismach i w przedstawieniach. W wypadku "Pana Puntili" odgrywa też pewną rolę dwoistość materiału,na którym oparł się Brecht. Były to,obok pierwowzoru - fińskiej sztuki Helli Vuolijoki, rozmaite "opowiadania fińskie",które Brecht włożył w usta rozprawiających kobiet. W rezultacie zawisły one w próżni, nieco ponad sztuką. Oczywiście te dopowiedzenia agitacyjno-wyjaśniające(są tu i echa starych brechtowskich moralitetów, tzw. "lekcji",pisanych na robotnicze sceny) brzmiały całkiem inaczej w latach międzywojennych,czy nawet w roku narodzin "Pana Puntili" (1940),były zapewne potrzebniejsze niż teraz. Dziś sprawy te są znacznie lepiej znane i,przynajmniej u nas,powszechnie rozumiane. Być może w tej sytuacji warto by się pokusić o pewne odstępstwa(skróty?) - od tekstu brechtowskiego znając w dodatku niemiłosierny stosunek samego Brechta do materiału scenicznego),ale są to już rzeczy,które zależą jedynie i wyłącznie od twórcy przedstawienia,od reżysera. W przedstawieniu Swinarskiego nie sposób pominąć jednej jeszcze sprawy: piosenek. Są to krótkie balladki śpiewane przez Barbarę Krafftównę w przerwach między obrazami. Sposób,w jaki zostały one potraktowane, jest,jak to się mówi,"wspólnym sukcesem aktorki i reżysera": ta obojętna mina,ten głos podwórzowej śpiewaczki,ta niby - interpretacja podobna do dukania na popisie szkolnym - cóż to za świetna zabawa i jakie mądre wybrnięcie z trudnej roli brechtowskiego ni to świadka,ni to konferansjera,a właściwie opowiadacza zdarzeń. Swinarski bardziej niż sam Brecht posługuje się w tego typu scenkach groteską,zamierzoną leciutką szarżą czy żartem (jak w niedawnym telewizyjnym przedstawieniu "Opery za trzy grosze") i wychodzi to jego przedstawieniom na dobre. Przez swoją kpiarskość,przez swoją mądrą ironię i racjonalistyczny chłodek - jest to teatr bardzo bliski współczesnemu człowiekowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji