Artykuły

Bertolta Brechta tragedii ciag dalszy

Nieudane przedstawienia w teatrze są na ogól zjawiskiem naturalnym,nawet bardziej naturalnym i powszednim niż przedstawienia udane. Różne bywają przyczyny nieudanych przedstawień,najczęściej jednak mówi się,że winę za nie ponosi teatr albo autor. Można to nawet z góry przewidzieć, kto w danym wypadku będzie uznany za winnego: jeżeli teatrowi nie uda się przedstawienie sztuki współczesnego autora,to zawsze odpowiedzialność za to ponosi autor,zaś w wypadku niedobrego przedstawienia,którego autorem jest klasyk,teatr chcąc nie chcąc bierze tę winę na siebie. Na taki gest kurtuazji wobec nieżyjącego autora teatr może sobie pozwolić bez większej dla siebie szkody,jako że tak czy owak nikt z żyjących nie uwierzy w winę klasyka. Teatrowi Dramatycznemu w "Warszawie nie udało się przedstawienie Puntili. Zdarzenie błahe na pozór... Ale do tej pory wszyscy lub prawie wszyscy interesujący się Brechtem byli przekonani,że Puntila jest znakomitym utworem, jednym z najciekawszych w twórczości tego pisarza. A po przedstawieniu w Teatrze Dramatycznym nie wszyscy,lecz prawie wszyscy zmienili swój sąd. Mówi się i pisze o Puntili nieaktualnym,słabym,naiwnym i zwietrzałym. Brecht,jak się okazuje jest jeszcze wciąż pisarzem współczesnym. Przed kilku laty mówiło się o Brechcie jako o pisarzu nie dość pokornie poddającym się dyscyplinie marksistowskiego poglądu na świat. Był z pewnością zjawiskiem niezwykłym na tle literatury wtłoczonej w ścisłe normy treściowe i formalne. W dodatku był pisarzem,który zdeklarował się po stronie socjalizmu,co znaczyło,że powinna go obowiązywać ta sama dyscyplina ideowo-artystyczna,której poddali się inni. Gdyby był sympatykiem zamieszkałym w kraju kapitalistycznym, albo nie podejmował tematów zastrzeżonych dla posłusznych i wiernych,stosunek do niego byłby pewnie bardziej wyrozumiały,oficjalny i dyplomatyczny. Bo ileż to utworów o wiele mniej wyważonych pod względem prawowiernego układu stosunków społecznych i klasowej charakterystyki postaci wystawiano u nas w tym czasie! Ale ich autorzy znajdowali się w innej sytuacji niż Brecht,u którego doszukiwano się herezji we wszystkim,co odbiegało od przyjętego dla literatury statutu. "Tkwi w tym pisarzu coś z anarchicznego buntarstwa - można przeczytać we wstępie do trzech sztuk Brechta,wydanych u nas w r. 1953 - z obiektywnego drobnomieszczańskiego "bezgranicznego" indywidualizmu,ze skłonności i upodobań "schyłku zachodu". Może to nie dekadencja,ale to z pewnością brak dyscypliny rewolucyjnej". Dziś Brecht został klasykiem, podobnie jak Majakowski i Picasso,a na jego odstępstwa i herezje przestało się zwracać uwagę. Przeciwnie: niejedna z jego sztuk,uważanych dawniej za nieprawomyślne wyda się dzisiaj wielu nazbyt ograniczona i tradycyjna w traktowaniu zjawisk społecznych i filozoficznych naszej epoki. Trudno się temu dziwić. Sztuka socjalistyczna przeżyła w międzyczasie problemy wstrząsające,których Brecht nie przeczuł i nie przewidział. W rezultacie ów niesforny artysta,którego największym "grzechem" było to,że w jakimś stopniu bronił swojego prawa do samodzielnego myślenia i samodzielnej interpretacji świata - pozostał pisarzem o dosyć ograniczonym polu widzenia,zważywszy w jakich żył czasach. Jego pasją było podpatrywanie stosunków ludzkich w społeczeństwie klasowym, aby odsłoniwszy ich mechanizm ukazać go oczom poszkodowanych - dla nauki i wniosków. Aż dziwne się dzisiaj wydają owe wielkie pretensje do drobnych w istocie grzeszków,skoro uznać,że ogółem biorąc Brecht oparł się w swojej twórczości na marksistowskiej konstrukcji świata,a jego główne utwory dzielą i tłumaczą społeczeństwo w sposób wcale wiernie ilustrujący tezy naszych socjologów. Walka o teatr Brechta była w naszych warunkach walką z ortodoksyjnym myśleniem w sztuce. Patrząc na nią po dzisiejszemu można by zwolenników Brechta w owym czasie nazwać rewizjonistami,zaś tych,którzy bronili teatru przed Brechtem określić jako dogmatystów. Myślę,że "rewizjonistom"(po których stronie stanęła ogromna część tzw.inteligencji twórczej) chodziło wtedy głównie o formę teatru Brechta,o jego artystyczną "inność",dogmatykom zaś o jego treść,nie dość w ich mniemaniu prawowierną. W teorii "spór o Brechta" przybrał -charakter talmudyczny: kłócono się o to,czy Brecht jest czy nie jest realistą socjalistycznym,jak gdyby rozstrzygnięcie tej kwestii mogło wpłynąć na funkcję społeczną jego dzieł. A potem stała się rzecz dziwna. Kiedy wreszcie skończyły się waśnie(obrońcy Brechta z tych czasów do dziś pokazują swoje wieńce cierniowe,które potem zmienili na laurowe) i w teatrach pojawiły się pierwsze spektakle utworów Brechta,okazało się ku ogólnemu zdumieniu,że ów potępiany heretyk jest w tych utworach niezmiernie lojalny, a morały,jakie wysnuwał ze swych poetyckich przypowieści były już wtedy dobrze znane z wielu popularnych lektur i dlatego mało odkrywcze. Naprawdę nowa okazała się tylko forma, różnorodna i poetycka,fantastyczna i umowna,zjawisko w owym czasie olśniewające,skoro przypomnimy sobie,jak wtedy pod tym względem wyglądał nasz teatr. Przedstawienia "Dobrego czlowieka z Seczuanu" i "Kaukaskiego kredowego kola", oba pięknie zrobione,urzekały nie treścią,ale faktem,że nikt do tej pory nie przedstawiał takich problemów w taki sposób. Na tematy walki klasowej i "ucisku człowieka przez człowieka" pisało się z ponurą powagą,jak Górki, Bałtuszis i Auderska, i tak samo je trzeba było grać,a Brecht wymyślał bogowie wiedzą jakie rzeczy,ażeby pobudzić publiczność do śmiechu z okazji świństw,jakie ludziom wyprawiał zły "kuzyn" dobrej Szen-Te. Wprowadzenie teatru Brechta było chyba pierwszym u nas objawem zerwania żelaznej bariery,która dzieliła nasz teatr od Zachodu,a ściślej od teatru innych form niż te,na które zezwalał nasz dogmatycznie pojmowany realizm. Pod tym względem Brecht zapoczątkował europeizację,którą nasz teatr przeprowadzał odtąd w tempie godnym podziwu. Dowodem mógłby być fakt,że w chwili obecnej najbardziej nihilistyczny utwór króla dekadentów nie mógłby wzniecić nawet w drobnej mierze takiego "ideologicznego podniecenia",jakie budziły utwory Brechta. Również pod względem stosunku do formy nie jest już tak jak było. Trudno wyobrazić sobie teatr,który potrafiłby wzbudzić dziś tyle ślepego podziwu i chęci naśladowania, jakie wywołali kiedyś Brecht i Vilar. Byłoby dobrze,gdyby owa utrata naiwności i zdolności do entuzjazmu była oznaką wieku męskiego,jaki rozpoczął nasz powojenny teatr. Oznaką wieku męskiego jest m. in. rewizja wielu doświadczeń,jakie przeżyła się w wieku mniejszej dojrzałości. W teatrze polega to m. in. na ustawicznym sprawdzaniu żywotności utworów pisarzy żyjących i nieżyjących. Wiadomo,że nie jest to sprawa prosta,a znajomość utworu pozwala tylko w pewnym stopniu przewidzieć rezultaty jego konfrontacji z publicznością. Nikt np. nie przewidział,że znany wszystkim Puntila okaże się w roku 1958,w wykonaniu dobrego teatru utworem archiwalnym,o którym napisze krytyk popularnego dziennika: "O Brechcie zwykło się mówić u nas tylko z wielkim nabożeństwem. Pana Puntila zaś umieszcza się w czołówce jego utworów. Skłamałbym jednak,gdybym po świeżej konfrontacji tej sztuki ze sceną w Teatrze Dramatycznym przychylił się do tego zdania. Wydaje mi się,że jest to jeden ze słabszych utworów Brechta. A może tylko jego problematyka przyblakła i niezbyt nas już dziś porusza! Bo ta komedio-farsa ma swoją problematykę społeczną i to,jak zawsze u Brechta,bardzo dobitną. Od pierwszych słów prologu "Szanowni państwo,walka ciągle trwa" - do ostatnich słów epilogu:

To nie pomoże,szkoda nawet łez:

Słudzy odchodzą,nadszedł służby kres.

A dobrych panów szybko znajdą sami,

Gdy samych siebie staną się panami.

Walka między wyzyskującymi i wyzyskiwanymi - pisze dalej krytyk popularnego dziennika - walka o wyzwolenie społeczne, pokazana jest tu na tle stosunku dziedzica do robotników rolnych. To nie są dziś sprawy,które by nas absorbowały zbyt żywo. Wprawdzie można w Puntili doszukać się uogólnienia kapitalizmu i pasożytnictwa pewnych klas,ale to też nie przekonuje. Bo konflikty dzisiejszego kapitalizmu przebiegają w innej płaszczyźnie niż brutalność pana wobec podwładnych i wyrażają je inne zjawiska niż obraz ojca z czworgiem dzieci bezwzględnie wyrzuconego z posady. To brzmi już jak historia. A przecież było wiadomo,że Puntila zawiera zasadniczy i odwieczny społeczny problem,a teatr zamieszczając w programie wyjątki z tekstów Marksa,Reja, Szymonowicza i "Lamentu chłopskiego" o ucisku chłopa przez pana wskazał niejako,że wystawił ten utwór także dla jego społecznych treści. Wiadomo także było,że problem "złego pana" nie jest w naszych warunkach nazbyt odkrywczy, zwłaszcza od czasów,kiedy "zły pan" przepędzony z życia zamieszkał w szkolnych podręcznikach,gdzie z uporem mickiewiczowskiego upiora straszy dzieci i młodzież. Nawet do Becketta mieli u nas niektórzy pretensje o to,że "złego pana" wprowadził do Godota,choć trudno,oczywiście posądzić Becketta o zainteresowanie walką klas. Skoro zaś wszystko było z góry wiadome,czym wytłumaczyć ów moment zaskoczenia, który można odczytać prawie u wszystkich,których rozczarował Puntila w teatrze i którzy "nieciekawość" spektaklu objaśniają w podobny sposób. Wynikałoby z tego,że po Puntili można było także oczekiwać jeszcze "czegoś innego",choć nikt do tej pory nie usiłował tego dokładniej sprecyzować. Może chodziło o brechtowską poezję,satyrę czy humor,ale myślę,że wszystko to razem nie zastąpi odpowiednio żywej treści, której widz jednak szuka w teatrze. Takim jedynym problemem Puntili,który w naszych warunkach mógłby nadać temu utworowi głębszy i bardziej żywy społeczno-filozoficzny sens - wydaje mi się sam Puntila. W tej renesansowej postaci z wyglądu przypominającej Gargantuę,Pantagruela,albo przynajmniej Bardiniego,mieści się nie jedna metafora,obrazująca mentalność ludzi,którzy posiedli władzę. Sam Brecht,choćby to był paradoks,zakochany jest właśnie w Puntili,a nie w Mattim ani w żadnej z postaci,którym przyznaje społeczną rację. Puntila, podobnie,jak Peachum z "Opery za trzy grosze" odpowiada mu intelektualnie bardziej niż wszyscy "żebracy";oni obydwaj posiedli wyborną znajomość życia i rządzących nim praw,która daje im ową pełną cynizmu intelektualną wyższość w stosunku do innych i ułatwia zachowanie porządku,opartego nie tylko na ich materialnej przemocy. Obaj bowiem "mają warunki" do ról,jakie w tym świecie grają i nie jest to przypadek - jak w "Dobrym człowieku z Seczuanu" - że tacy jak Puntila i Peachum znaleźli się na powierzchni. Ale Puntila jest jeszcze czymś więcej niż "król żebraków". Kiedy jest pijany potrafi przeobrazić się w poetę i humanistę i jest wtedy podobny do samego Galileusza,jeśliby tamten upiwszy się - znalazł się w podobnym stanie. Można by owemu renesansowemu Puntili zarzucić,że nawet pijanym będąc nie zapomina się do końca,a głupstwa,jakie wtedy popełnia nie grożą jego interesom. Ale mój Boże...co by to był za poeta,który by w stanie poetyckiego transu zajmował się filantropią! Bo Puntila wydaje się mówić:w społeczeństwie,w którym są jeszcze ludzie ograniczeni i biedni,nie można sobie pozwolić na "intelektualny luksus",jakim jest poezja,fantazja i wdzięk. Można być tylko okrutnie trzeźwym,a każde liberalne ustępstwo,popełnione w stanie zapomnienia,należy korygować po trzeźwemu w sposób nieubłagany i brutalny. Albo mówi też co innego. Puntila trzeźwy jest zły,małostkowy i ciasny,ale Puntila pijany,to człowiek,z którego szacunkiem liczy się krytyczny Matti,a oczarowane nim kobiety z Kurgeli dają się nabrać na żart,który okaże się okrutną drwiną. W sytuacji Puntili taka umiejętność przeobrażania się i czarowania ludzi - to rzecz nie tylko przyjemna,ale także wygodna. Świat,w którym rządzą tacy,jak Puntila,nie jest dobry,ale jest interesujący i można się dziwić Mattiemu,że zrezygnował ze służby u takiego pana. Świat,w którym nie będzie Puntili, będzie na pewno sprawiedliwszy,ale może zabraknąć w nim czaru,jakim obdarza go dziedzic z Lammi. Brecht ostrzegał teatry przed urokiem Puntili,bał się jego zdradzieckiej wymowy. Lękał się,że publiczność porwana "żywiołowością i wdziękiem" Puntili,"utraci swobodę krytyki". Można się dzisiaj łatwo domyśleć,jakie powody kierowały Brechtem, kiedy nawoływał wykonawców Puntili,by starali się nie być sympatyczni. Ale z władzą autora nad dziełem jest jak z dzieckiem,które opuściło rodziców,żeby wyruszyć w świat:im dalej od władzy rodzicielskiej tym słabiej działają jej nakazy,a rządzić zaczynają prawa społeczne,wynikłe z nowych warunków,w jakich dziecku wypadło żyć. I nie świadczy to bynajmniej o braku szacunku dla autora,jeżeli teatr kierując się własnym rozumem i własną intuicją potrzeb własnej publiczności wydobędzie na powierzchnię nie tę warstwę utworu,którą,w innych będąc warunkach,pragnął pokazać autor. Nikt nie potrafi dziś odpowiedzieć na pytanie,co przede wszystkim pragnął wyrazić Szekspir w "Hamlecie" albo w "Ryszardzie III",ale każdy współczesny reżyser robiący "Hamleta" i "Ryszarda III" myśli przede wszystkim o problemach,jakie w tych starych dziełach mogą zainteresować ludzi współcześnie żyjących. Nawet wobec autorów o wiele młodszych,którzy,jak Wyspiański,zostawili precyzyjny komentarz i dobrze znaną tradycję przedstawień robionych z udziałem autora,reżyser robiący dzisiaj "Bolesława Śmiałego","Wesele" czy "Wyzwolenie" nie może bez szkody dla dzieła krępować się zbytnio tradycją. W przeciwnym razie należałoby pewnie zrezygnować z ogromnej części literatury,a grać tylko utwory napisane w bieżącym tygodniu przez dramatopisarzy współczesnych. Teatr Dramatyczny zabrał się do Puntili nie mając aktora do tej roli Paluszkiewicz jest bardzo dobrym aktorem,ale Pan Bóg odmówił mu warunków,jakie powinien mieć Pan Puntila. Dlatego Paluszkiewicz robi co może,ażeby wykrzesać z siebie temperament szalonego dziedzica,ale może zbyt mało,skoro Puntila w stanie pijackiej euforii niewiele się różni od trzeźwego. Jest za mały i zbyt jednolity,ażeby zaniepokoić i podniecić wyobraźnię patrzących do jakichś skojarzeń i myśli,jakie mógłby wywołać prawdziwy Puntila. Można z niego wyciągnąć jeszcze jeden morał,równie niemodny jak tamte,które wymienił recenzent popularnego dziennika. Morał o złym dziedzicu, który mógłby być dobrym człowiekiem,gdyby przypadkiem nie był dziedzicem. Jest to bowiem Puntila na skalę powiatu,a nie na miarą symbolu. Bez Puntili nie ma oczywiście Puntili jak bez Hamleta nie ma Hamleta.. Ale nie ma w tym spektaklu także zabawy,jaką napisał i której sobie życzył Brecht mówiąc o "elementach commedia dell'arte",jakie powinno zawierać przedstawienie Puntili. Wydaje mi się,że pod tym właśnie względem należało być bardziej posłusznym autorowi. Bo wszystko jest tu na pozór w porządku: dobra i kulturalna gra aktorów,kilka ładnie skomponowanych scen(zwłaszcza w łaźni i kiedy Puntila wyprasza Attache),pewna ilość dowcipów,które dochodzą do publiczności. Ale wszystko się tu odbywa w jakimś skupieniu i zadumie,jak gdyby reżyser (Konrad Swinarski),scenograf (Tomasz Rumiński) i aktorzy myśleli bez przerwy o tym,że o tak poważnych sprawach,o jakich jest mowa w utworze,nie godzi się zbytnio żartować. Może dlatego nie widzi się w spektaklu owej zabawy,pełnej humoru i kpiny,której formę posiada brechtowska improwizacja o złym dziedzicu.I pewnie dlatego przedstawienie rozpływa się na szereg scen,wywołujących szereg ponurych skojarzeń. Chwilami wydaje się,że gdyby ze sceny pozdejmować słomiane makatki,świadczące o nowoczesności sztuki,a poustawiać tu ściany i sprzęty,to w niektórych momentach utwór Brechta przypominałby "Jegora Bułyczowa". Jest także Mikołaja Reja "Rozmowa między panem, wójtem i plebanem" w scenie,w której pastor,sędzia i adwokat wyrzekają na swoje zawody.I bardzo podobna do skarg Oluchy i Pietruchy w "Żeńcach" rozmowa narzeczonych Puntili,kiedy wygnane ze dworu próbują określić "klasowo"krzywdę,jaką wyrządził im dziedzic. Nic dziwnego - społeczny"morał",jaki wypłynął na powierzchnię spektaklu ma nazbyt bogate tradycje,ażeby takich skojarzeń uniknąć. Dlatego też wydaje mi się,że artysta,który w naszych warunkach zamierza wystawić utwór w rodzaju Puntili,musi w nim odnaleźć bardziej odkrywcze treści i do nich też dostosować formę spektaklu. Powiadają,że Swinarski oparł się w tym spektaklu na Puntili samego Brechta. Jeżeli to prawda - jest to jeszcze jeden dowód,jak zawodne bywają powtórzenia nawet znakomitych wzorów,jeżeli te wzory były robione gdzie indziej,kiedy indziej i dla kogo innego. Pod względem aktorskim,jak się rzekło,przedstawienie jest przede wszystkim kulturalne i spokojne. Nie ma w nim jaskrawych kreacji aktorskich jak w Dobrym człowieku z Seczuanu. Nie ma także,z drobnymi wyjątkami,nazbyt jaskrawych scen czy zagrań,odbiegających od ogólnej tonacji spektaklu,choć utwór nastręcza po temu niemało okazji. Józef Nowak zagrał Mattiego na zasadzie kontrastu: im bardziej biesi się pan, tym spokojniejszy i bardziej flegmatyczny jest sługa. Jego Matti nie "daje się ponieść błazenadom Puntili",jak mu to przed kilku laty u nas zarzucano,ale uczestniczy w tych błazenadach z miną klasowo uświadomionego filozofa,który robi to co każe pan,bo za to mu płacą,ale on tego pana poznał dokładnie i wie doskonale,czego się po nim spodziewać. Jest także zastanawiająco obojętny i flegmatyczny wobec adorującej go Ewy,co należy przypuszczalnie wytłumaczyć jego klasową godnością. Ale trzeba tez przyznać,że ten właśnie Matti,który się niczego nie boi i wszystkich panów ma w nosie łącznie z Puntilą posiada jakiś "flegmatyczny wdzięk" i nie można się dziwić Ewie,że mając takiego konkurenta jak Attache,wolała Mattiego. Bolesław Płotnicki w roli Attache stworzył bardzo delikatnie zaznaczoną karykaturę dyplomaty,który ma długi i dlatego woli nie widzieć i nie słyszeć rzeczy,które powinny go skłonić do zerwania zaręczyn. Jego narzeczona,którą grała Janina Traczykówna,była najbardziej egzotycznym zjawiskiem w tym spektaklu. "Źle wychowana" córka Puntili przypominała stylowego wampa z lat dwudziestych w wykonaniu Żuli Pogorzelskiej(co dosyć zgodnie zauważyli recenzenci). Inaczej niż inni,w innej konwencji zagrała także Krafftówna. Jej Liza dojarka ma groteskową sylwetkę,głos i ruchy wiejskiej niedojdy. I takim właśnie,dziwacznie ściśniętym głosem z nieruchomą twarzą stworzenia,które zidiociało z poniewierki,śpiewa brechtowskie songi o złym Puntili. (Nawiasem mówiąc,songi,mocno skrócone,jakoś w tym spektaklu nie wyszły). Emmę szmuglerkę zagrała soczyście z dużym poczuciem humoru Wanda Łuczycka. Surkkala- Marian Trojan był odpowiednio do swej funkcji klasowej ponury i zły,a panna z apteki(Elżbieta Osterwianka)liryczna jak tuwimowska "Jadzia z bufetu". Przedstawienie Puntili w Teatrze dramatycznym ujawniło nowy problem teatru Brechta.Jest w tym jakaś tragiczna ironia,że te same jego utwory,które przed kilku laty nie mogły być grane z powodu niedostatecznej "prawidłowości" w układzie stosunków społecznych,wydają się dziś nie do grania z powodu nadmiernej prawidłowości. Nasza publiczność coraz częściej daje do zrozumienia,że dosyć ma problemów historycznych i abstrakcyjnych idei i nie chce chodzić na sztuki,w których pod maską historii nie grają zwyczajni ludzie,zdolni do zwykłych ludzkich przeżyć,a nie tylko do reprezentowania swoich socjologicznych postaw. Dlatego wydaje się,że intelektualne -poetyckie improwizacje Brechta na tematy znanych społecznych założeń należałoby ma nowo przemyśleć. A może się jednak uda odnaleźć w Puntili czy w "Dobrym człowieku z Seczuanu" treści nowe i inne niż te,które leżą na samej powierzchni tych dzieł? Przecież Brecht,mimo wszystko,zasłużył sobie na to,ażeby go traktować jak klasyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji