Artykuły

Poduszkowce dla wybranych

"W instytucjach artystycznych tkwimy w modelu pracowników etatowych, To się rozmija ze współczesnym sposobem funkcjonowania takich instytucji" - mówi marszałek województwa wielkopolskiego. Wygląda jednak to, że do elastyczności nawołuje instytucja, która sama jest miękką poduszką chroniącą przed bezrobociem. Kogo? Swoich - pisze Agnieszka Gulczyńska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Wrocław promuje się jako miasto spotkań. Ponoć ze wszystkich promocyjnych haseł polskich samorządów właśnie to jest najbardziej rozpoznawalne. Moglibyśmy dać się ponieść nieskrywanej zazdrości i trochę uszczknąć z ich sukcesu. Ogrzać się w cudzych reflektorach, skoro nasze know-how, choć tak efektownie obco brzmiące, wciąż jest bardziej obce niż brzmiące. W uszach osób pytanych podczas tworzenia rankingu portalu Marketing Miejsca brzmi bowiem zgoła nieznajomo. A przecież nikogo nie zabolałoby niewinne wpisanie się w stylistykę wrocławskiego hasła. Może tak "Poznań, miasto doznań"? Mam też inną propozycję. Zamiast "doznań" - "doświadczenia". Lub nawet "eksperymenty ". Prowadzone na ludziach, raczej bez znieczulenia. W Poznaniu wiemy, jak to robić.

Kilka dni temu marszałek województwa spotkał się z dyrektorem Teatru Nowego Piotrem Kruszczyńskim. Rozmowa dotyczyła jutra, ale najważniejsze okazało się wczoraj i dziś. W skrócie: 1 mln 700 tys. zł długu, jaki ma dotowany przez samorząd teatr. Podobne problemy ma większość utrzymywanych z publicznych pieniędzy instytucji kultury w Polsce. Głośno było ostatnio o - znów ten Dolny Śląsk - wrocławskim Teatrze Polskim. Uznawany za jedną z najlepszych scen w Polsce, ale nieradzący sobie z tej sceny utrzymaniem. Publiczna wymiana zdań między dyrektorem wrocławskiego teatru a marszałkiem dolnośląskim była streszczeniem trudnego do rozstrzygnięcia dylematu o ponadregionalnym zasięgu: jak dotować i jak rozliczać instytucje kultury? Wymagać równowagi finansowej czy fajerwerków w repertuarze? W Poznaniu pytanie jest to samo.

Ale papierowy pieniądz to nie wszystko. Są jeszcze ludzie. Aktorzy. Marszałek Woźniak mówi tak "W instytucjach artystycznych tkwimy w modelu pracowników etatowych, To się rozmija ze współczesnym sposobem funkcjonowania takich instytucji. Dziś reżyserzy chcą dowolnie komponować zespół do realizacji konkretnych projektów. Jeśli mają zestaw etatowych pracowników, których nie wykorzystują i sięgają po ludzi z zewnątrz, wtedy ci etatowi pracownicy mówią: no ale my tu jesteśmy!". Marszałek dodaje, że nie zamierza ręcznie sterować teatrem i to dyrektorowi pozostawia decyzję, gdzie i jak znaleźć oszczędności. Pozbawienie aktorów etatów odebrałoby im zapewne podstawowe poczucie życiowej stabilności. Jednak marszałek dopowiada: w starszym pokoleniu to byłby problem. Jednak "młodzi już zaakceptowali taką rzeczywistość. To jest trochę trudniejsza forma pracy, ale zdaje się, że staje się faktem".

Można mnożyć argumenty za. Przekonywać: najeżony przywilejami etat jest kulą u nogi pracodawców, których podtapia, ale ciągnie w dół przecież również pracowników. Dlaczego więc nie zrezygnować z takiego ancien regime'u, skoro właściwie są same plusy. W ZUS i publiczną służbę zdrowia nikt przecież nie wierzy (choć wierzyć musi, skoro za chwilę tylko ZUS nam zostanie). Etaty, przekonuje wielu, to przecież tylko złudna stabilność, bo kto chce i tak z pracy zwolni.

W takim potoczystym rozumowaniu warto jednak uspokoić oddech i bacznie rozejrzeć się wokół. Zatrudnianie na kontrakt lub w innej formie miałoby bowiem dotyczyć publicznego teatru dotowanego przez samorząd. Nie jesteś potrzebny, nie zarabiasz - mógłby powiedzieć dyrektor aktorowi. I sięgać po innych, jakich tylko zapragnie. Takie rynkowe podejście do instytucji sugeruje jednak przedstawiciel urzędu, w którym podobne praktyki są nie do pomyślenia. Zaledwie kilka tygodni temu dowiedzieliśmy się, że były szef biura byłego europosła, a zarazem radny PO Marek Sternalski został dyrektorem Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Zastąpił na nim niegdyś byłego, dziś znów obecnego posła PO Michała Stuligrosza. Kluczem nie był wynik konkursu, bo go nie przeprowadzono, tylko partyjna przynależność. Podobnie było w przypadku innego radnego tej samej PO, Mariusza Wiśniewskiego. Wszedł do zarządu wojewódzkiej spółki Fundusz Rozwoju i Promocji Województwa Wielkopolskiego.

Wygląda więc na to, że do elastyczności nawołuje instytucja, która sama jest miękką poduszką chroniącą przed bezrobociem. Kogo? Swoich. To oczywiście żaden precedens. W urzędzie. Zanim władza zacznie wpychać zwykłym ludziom nowatorskie pomysły, powinna najpierw sama je przetestować. Dziś eksperymentuje na tych, którzy nie są swoi. Na kontrolerach biletów, pasażerach komunikacji miejskiej, którzy usychają w kolejkach po PEKA, wkrótce może też na aktorach. Zaproponujmy zamianę: niech aktorzy na chwilę zastąpią polityków. Kto lepiej niż oni mógłby teatralnym gestem spoliczkować ministra, zachować kamienną twarz przy mnożeniu spiskowych teorii, deklamować wierność i ogłaszać zjednoczenie. A politycy i zaufani ze szczytów władzy? Może na chwilę trafią do jakiegoś magazynu, z którego będziemy ich wyciągać tylko wtedy, kiedy naprawdę będą potrzebni?

***

Agnieszka Gulczyńska, jest dziennikarką Radia Merkury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji