Artykuły

Jak grać Becketta?

"Która godzina? - Ta sama,co zawsze." W takim właśnie "międzyczasie" prowadzą dialog bohaterowie Beckettowskiej

"Końcówki". Dialog pozbawiony finału,co należałoby uznać za pierwszy paradoks dramaturga. Koniec jest bowiem obecny nie tylko w tytule. Stajemy się świadkami ostatecznej klęski. Homo sapiens Becketta nie ma już złudzeń. Cywilizacja,którą stworzył,uległa samozagładzie. Zostały pozory. Gesty bez czynów,słowa bez treści. Pustka. O sens tej negacji spierają się ponad trzydzieści lat(prapremiera "Czekając na Godota", która przyniosła autorowi światowy rozgłos,odbyła się w 1953 roku)zwolennicy i przeciwnicy Beckettowskiego teatru. Ci pierwsi,broniąc twórcy przed zarzutem nihilizmu,powołują się na rozmiar absurdalnej wizji,wobec której trudno być obojętnym. Tragizm Becketta nie jest przecież kwestią formy, jest kwestią myślenia. I można odnaleźć liczny korowód pisarzy,którzy patronują tego typu myśleniu,że wymienię tylko kilka nazwisk: Joyce,Dostojewski,Kafka. Niezależnie jednak od rodzaju powinowactw,twórca "Końcówki" okazuje się artystą programowo samotnym. Zresztą tu chyba sporo racji mają antybeckettowcy,kiedy twierdzą,że kloaka w jakiej dramaturg umieszcza świat,wyklucza obrazy spoza stanu totalnego rozpadu. Bohaterowie agonii,ludzkie kadłuby są skazani na mękę wegetacji. Zauważmy jednak,że taki wyrok staje się u Becketta niezwykle skomplikowaną machinerią sugestii,skojarzeń,metafor. Jest tu i szyderstwo,i cyrkowa klownada,i atomowe memento. W rysach Godota doszukiwano się nawet wizerunku generała de Gaulle'a. Również postacie "Końcówki" przemawiają dzisiaj,w obliczu nowych prób nuklearnych,jeszcze inaczej. Złożona symbolika wymaga więc niezwyczajnej precyzji reżysera. Dla sztuk,które często ubezwłasnowolniają słowo,przerost środków wyrazu grozi zatarciem sensu. Pytany kiedyś o postulaty inscenizatorskie, autor odpowiedział,iż najistotniejszą sprawą jest uważna,i nie ponad tekstem,lektura. Sądzę,że najnowsza warszawska premiera "Końcówki"(Teatr Narodowy - Mała Scena)stanowi przykład właśnie tego rodzaju lektury. Jerzy Krasowski już po raz drugi(Wrocław 1972)reżyseruje dramat,któremu towarzyszy zgodnie z prapremierą (Londyn - Paryż 1957) pantomima "Akt bez słów". Oglądamy spektakl konsekwentny,aż do granic wytrzymałości widza. W roli Mężczyzny(Akt bez słów)widziałam Pawła Galię(gra go na zmianę Piotr Pręgowski). Wizerunek bardzo ciekawy pod względem pantomimicznych rygorów,a równocześnie znakomita synteza gestu i zawieszonego słowa,którego brzmienie słyszymy dopiero w "Końcówce". Oto wystający z kubłów starcy. Ona (Nell) - Jadwiga Polanowska. Pamiętna jako heroina Słowackiego (Lilia Weneda - Róża). Wibrujący głos,świetnie uchwycona melodyka poetyckiej frazy. Teraz aktorka wciela się w poczwarę. Skrzypi,piszczy,sugestywnie przyprawia Beckettowski śmietnik(charakteryzacja godna mistrza!). Drugi kadłub Nagg - Stanisław Michalik. I tu proszę państwa warto posłuchać rozmaitych tonacji,choć nie ukrywam,że mnie szczególnie ujęła prezentacja cudownej anegdoty o spodniach. Clov i Hamm. Ostatni bohaterowie człowieczego losu. A więc Clov Witolda Pyrkosza. Niedołężny ad absurdum(sceny zamykania okna). Aktor wyposażył postać w sporą dozę nienawiści. Jednak i nienawiść,i próby energiczniejszego gestu kończą się fiaskiem. Clov zostanie przy swoim panu. Proces gnilny świata trwa. Dlatego też Pyrkosz odsuwa się często na drugi plan,dając miejsce racjom Hamma. On właśnie bowiem,sparaliżowany ślepiec,ma najgłębszą świadomość generalnego krachu. Krzysztof Chamiec sportretował swego bohatera bez żadnych groteskowych przybliżeń. Zawierzył literze tekstu i wygrał.Wrażenie jest przejmujące.Jerzy Krasowski,uniknąwszy formalnych ekwilibrystyk oraz dosłowności,pokazał nam złożone perspektywy Beckettowskich obrazów. Precyzyjnie,zdanie po zdaniu,symbol po symbolu, gest po geście. Wyważona,poddana wieloznacznej metaforyce jest również scenografia Krzys7tofa Pankiewicza. Tak rysuje się spektakl trudny,wstrząsający,spektakl nieobojętny.

P.S. Unikam z zasady pisania o innych recenzjach. Teraz jednak,mea culpa,nie wytrzymałam. Rzecz tyczy felietonu Pegaza na temat warszawskiej "Końcówki". Nie wiem, może Pani Recenzent nie lubi i Krasowskiego,i Pankiewicza,i zespołu aktorskiego. Ale na miłość boską oceniać premierę bez wzmianki o zespole,to się nawet mistrzom groteski nie śniło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji