Artykuły

"Szkoda tej czarownicy na stos"

"POEZJA w teatrze - pisze Christopher Fry,autor głośnej poetyckiej sztuki "Szkoda tej czarownicy na stos", której polska prapremiera odbyła się w Teatrze Dramatycznym*) - to sztuka słuchania.To ciągłe poszukiwanie,które odbywa się na waszych oczach,a raczej przed waszymi uszami; bowiem, jak nas tego uczy muzyka,dźwięk sam w sobie czysty dźwięk ma swoją logikę.A z czym harmonizuje ta logika, jeżeli nie z wszechobejmującą dyscypliną odczuwalną w sercu? Rola,jaką ta logika odgrywa w naszym życiu doczesnym,wykracza poza nasze spekulacje.Jeżeli budzi ona w nas poczucie harmonii, ładu, i uspokaja nasze wewnętrzne rozterki bliżsi jesteśmy naszej prawdziwej natury". Christopher Fry uważany jest w Anglii za odnowiciela teatru poetyckiego.Napisał kilkanaście sztuk poetyckich,w tym kilka dramatów o tematyce biblijnej (m.in.dramat o Mojżeszu pt."Pierworodny") oraz sztuki "Pierścień wokół księżyca",którą wybitny krytyk angielski J. C. Trewn uważa za "najwspanialszą sztukę religijną, naszych czasów". Sztuka "Szkoda tej czarownicy na stos" wystawiona została w Londynie przed dziesięciu laty. Zafascynowała wielkiego Johna Gielguda,który w rok później zagrał w niej rolę Tomasza Mendipa,tak jak inne sztuki Fry'a zafascynowały innego znakomitego artystę,Oliviera. Nie jest to sztuka łatwa - ani do przekładu,ani do zagrania, ani w odbiorze.Muzyczność wiersza Fry'a,o której z -takim zachwytem piszą,angielscy krytycy, została w polskim przekładzie zaprzepaszczona na rzecz większej komunikatywności tekstu; przekład ten zresztą zważywszy olbrzymie trudności z jakimi trzeba się było uporać,jest bardzo dobry,oddając i poetyckość oryginału i błyskotliwość dialogu i intelektualne walory tekstu.Sztuka otrzymała też mocną obsadę.Jeśli więc przedstawienie nie należy do nazbyt udanych,to winić za to trzeba przede wszystkim reżysera.Pierwszy błąd - to wystawienie sztuki na dużej scenie; Teatr Dramatyczny dysponuje przecież małą sceną w Sali Prób i tego typu sztuki winny chyba być wystawiane na tej scenie,tym więcej,że "Szkoda tej czarownicy na stos" nie może liczyć na masowego widza.Drugi błąd widzę w rozwiązaniu scenograficznym,absolutnie niczym się nie tłumaczącym.Umowność akcji jest oczywista i umieszczenie jej przez poetę w średniowieczu(1400r.)nie zobowiązuje wcale scenografa do budowania dość dziwacznego wnętrza gotyckiej katedry,które ma wyobrażać pokój burmistrza małego miasteczka.Nie zobowiązuje do tego również poetyckość sztuki - takie rozwiązania scenograficzne tłumaczyłyby się w romantycznym teatrze poetyckim (chociaż by ostatnia "Mazepa"),a Fry - to poezja awangardowa. Szczególnie właśnie sztuka"Szkoda tej czarownicy na stos" wymaga i od aktora i od widza całkowitego skupienia na słowie,na wierszu nie wolno tu uronić ani jednego słowa -a dekoracje Sadowskiego wcale w tym nie pomagają.Charakter poetycki sztuki narzuca wyraźnie konwencje przedstawienia. Renę w dwóch pierwszych aktach utrzymywał w zasadzie sztukę w konwencji poetyckiej, ale w trzecim akcie dal jakąś tanią rozwlekłą farsę z równie taniutkimi pseudopoetyckim finałem (unosi się tylna ściana, ukazując zawieszone w powietrzu dwie średniowieczne budowle, i kochankowie,skazani na życie i miłość,objąwszy się ramionami,idą "w siną dal"}. By ocenić inne grzechy reżyserskie,trzeba chociaż bardzo krótko podać treść sztuki. Wiem,że to barbarzyństwo streszczać taką właśnie sztukę,w której akcji scenicznej jest niewiele a główne jej walory zasadzają się na wierszu, na śmiałej lotnej metaforze, na ładunku intelektualnym. Ale inaczej nie zrozumie się licznych fałszów i uproszczeń.Tomasz Mendip,jakiś zdemobilizowany żołnierz (Joanna tytułuje go "kapitanem") przychodzi do domu burmistrza małego miasteczka i chce by go powiesili. Ma dość życia,świata i jego spraw:jest więcej, niż rozczarowany:jest zobojętniały.I oto, tę kończącą się drogę zagradza mu miłość: Joanna Jourdemayne,córka dziwaka-alchemika, uważana najniesłuszniej przez okoliczną zabobonną ludność za czarownicę.Joanna przybywa do domu burmistrza, jednak nie by -jak Tomasz - szukać śmierci, lecz: obrony przed nią. Ale burmistrz i sędzia - nie tylko przez przekorę - odwracają sytuację: nie chcą Tomasza wieszać, mimo że przyznaje się do różnych nie popełnionych zresztą zbrodni i przestępstw,skłonni są natomiast spalić,na stosie Joannę jako "czarownicę", mimo że nie maja przeciw niej żadnych dowodów winy.Pojawienie się (w trzecim akcie)szmaciarza Skippsa,którego Tomasz miał rzekomo zamordować a Joanna przemienić w psa (oczywiście "sędziowie" wierzą tylko w to drugie)obala całe oskarżenie przeciwko obojgu.Są wolni. Tomasz kapituluje przed życiem i miłością i oddala się z ukochaną we wspomnianą już - w warszawskiej inscenizacji -"siną dal". Rola Tomasza -jakby specjalnie napisana dla Jana Świderskiego.On jeden chyba w tym przedstawieniu gra Fry'a: czuje jego poezję,jego filozofię,jego intelekt. Chwilami nieco demonizuje swego Tomasza, ale te mefistofelesowskie akcenty - z wyjątkiem chyba roli Kreona - pojawiają się u niego często,tu są zresztą na miejscu. Natomiast trudno pogodzić się z ujęciem przez Halinę Mikołajską roli Joanny.Już pierwsze jej wejście jest nieporozumieniem: ma na głowie jakąś "drucianą szaradę"ze spływającym welonem. Jest niepokojąca i wszystko robi, by wyglądać na podejrzaną o czary. Rolę też niepotrzebnie przeintelektualizowała,udziwniła,skomplikowała. A przecież Joanna - to właśnie prostota,to zaprzeczenie Tomasza z jego skomplikowaniem świata i spraw, z jego mętną metafizyką i paradoksalnością. Dlatego przecież chyba ją pokochał,a może przede wszystkim dlatego(bo Joanna jest też piękną kobietą". Joanna czepia się kurczowo życia,tak jak Tomasz czepia się kurczowo śmierci. Kiedy się zetknęły i przecięły ich losy - musiała narodzić się miłość.Ale Joanna przyjmująca -metafizyczny- świat Tomasza z jego bezsensem - może być tylko jego żałosnym echem.Takiej Tomasz nie może pokochać. Jest jeszcze jedna postać w sztuce zupełnie fałszywie pokazana, wbrew tekstowi i wbrew temu,co pisał o niej sam autor. Chodzi o postać Kapelana. Określa go jako "tak uroczystego i niepewnego jak dźwięk kościelnych dzwonów w wietrzny dzień". W pierwszym akcie Kapelan mówi: Szkoda,że nie umiem myśleć... Wiele oczywiście odczuwam sercem,ale cóż wam z tego". O Tomaszu mówi:"Można by go odciągnąć od tych myśli o śmierci,gdyby się poczuł szczęśliwy". Kapelan kocha swoją wiolę, z którą się nie rozstaje kocha muzykę. Kiedy Tomasz chcąc dostarczyć jeszcze jednego powodu do tego by go powieszono zaczyna szaleć i chwyta za wiolę, by uderzyć nią Kapelana,ten mówi: "Nie,nie! Proszę czym innym! O uderz mnie czym innym!" Proponuje też,by zaprosić na ucztę do Burmistrza nie tylko Tomasza ale i Joannę,sprzyja ich miłości,on jeden ją odgadł."Wiem, że ta głupio z mojej strony,ale chciałbym tych dwoje zobaczyć w tańcu". Przygrywa im sam do tańca,kajając się później,że zgrzeszył.Chyba to już tylko wystarczy dla reżysera i dla aktora,grającego Kapelana.Ale Kapelana pokazano tak, jak się w warszawskich teatrach przeważnie ukazuje zakonników i księży:jako tępych, zakłamanych świętoszków,obżartuchów,śmiesznych i odpychających. Tak też Wiesław Mirecki,chyba zgodnie z koncepcja reżysera,ukazał Kapelana.Dlaczego?W jakim celu? Bardzo zabawnym Burmistrzem, niezawodnym jak zwykle,w rolach komediowych był Stanisław Jaworski. Dużo farsowego humoru wniósł w roli Skippsa Aleksander Dzwonkowski.W pozostałych rolach wystąpili:M.Maciejewski(Ryszard)J.Traczykówna (Aliska),M.Storr (Mikołaj),H.Bystrzanowska(Małgorzata),Cz. Kalinowski(sędzia).

Dla Teatru Dramatycznego - uznanie za wybór sztuki.Szkoda, że ją tak właśnie pokazano.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji