Artykuły

Krajobraz po Zdrojewskim

Jeżeli uznajemy, że minister kultury powinien kierować się zasadą "przede wszystkim nie szkodzić", to Zdrojewski zasłużył na piątkę. Jeśli jednak oczekiwalibyśmy aktywności, przebojowości, walki o interesy środowiska i zainteresowanego kulturą społeczeństwa, to już raczej na dwóję - pisze Piotr Sarzyński w Polityce.

Mamy nową minister kultury prof. Małgorzatę Omilanowską. Co dostaje w spadku po poprzedniku Bogdanie Zdrojewskim, który w tym resorcie rządził jak dotąd najdłużej? Jest co podsumowywać. Siedem lat na ministerialnym stanowisku Bogdana Zdrojewskiego to jeden z najlepszych wyników we wszystkich gabinetach III RP i zdecydowany rekord w Ministerstwie Kultury. Choć początki były nie najlepsze. W 2008 r. media donosiły, że według nieoficjalnych informacji Zdrojewski jest jednym z dwóch najgorzej ocenianych przez premiera Tuska ministrów, i pytały: "Czy straci pracę w rządzie?". Nie stracił, Ba, z roku na rok umacniał swoją pozycję, a opinię marudera zaczął zamieniać na status prymusa.

W październiku 2011 r., po czterech latach pracy w rządzie, osiągnął w wyborach do parlamentu trzeci wynik w kraju (148 tys. głosów). Wyprzedzili go tylko Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. W 2012 r., w ankiecie przeprowadzonej wśród posłów, Bogdan Zdrojewski został wybrany na najlepszego członka rządu, a rok później, w badaniach CBOS, znalazł się na drugim miejscu (po Radosławie Sikorskim) w społecznej ocenie ministrów.

Skąd ta zmiana i tak wyśmienity odbiór społeczny? Z korzystnego zbiegu kilku okoliczności. Po pierwsze, dobrej autopromocji. Minister regularnie udzielał wywiadów prasowych (udało mi się ich naliczyć ponad 60), a bywało, że przez wiele miesięcy niemal tydzień w tydzień, organizował konferencje prasowe, by pochwalić się sukcesami resortu i własnymi. Czasami rzeczywistymi i godnymi nagłośnienia, czasem naciąganymi i marginalnymi z punktu widzenia całej kultury. "Chcę powiedzieć, że w kulturze mamy za sobą fantastyczny rok" - ten fragment wywiadu dla portalu "naTemat" można uznać za credo publicznego wizerunku ministra.

Okoliczność druga to osobiste przymioty Zdrojewskiego: zawsze eleganckiego, spokojnego i kulturalnego. W dyskusjach był przeciwieństwem partyjnego kolegi Stefana Niesiołowskiego. Gdy w jednym z wystąpień został bezpardonowo zaatakowany, odpowiedział z iście ewangeliczną miłością: "Nie mam o to pretensji. Mam wrażenie istnienia dobrych intencji". Mówił dużo, ładnie i składnie. I nawet jeśli czasem za jego deklaracjami nie szły czyny, pozostawało pozytywne wrażenie człowieka, który chce dobrze i co najwyżej inni mu nie pozwalają.

Bogdan Zdrojewski wstrzelił się też w czas żniw.

W latach 2007-13 UE przeznaczyła na projekty z dziedziny kultury w 27 państwach 6 mld euro, z czego aż 1,3 mld trafiło do Polski. I trzeba uczciwie przyznać, że resort zaabsorbował te pieniądze skutecznie. A lista 79 inwestycji z tego okresu, za którymi stał resort, rzeczywiście robi wrażenie. Od monumentalnych budowli typu Opera Podlaska, Muzeum Historii Żydów Polskich czy Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu, przez ważne remonty (Wilanów, Sukiennice), po takie ciekawostki, jak Teatr Szekspirowski w Gdańsku czy Muzeum Starej Pragi w Warszawie. Do tego dodać trzeba dodatkowe, dzielone przez ministra tzw. fundusze norweskie (łącznie rozdysponowano ich ponad 350 mln zł!), a także wszystkie samorządowe inwestycje w kulturę, które w pewnym sensie także szły na konto zasług Zdrojewskiego.

I wreszcie okoliczność czwarta - szczęśliwa ręka do szefów rozlicznych ministerialnych instytutów. Może najmniej spektakularnie działało Narodowe Centrum Kultury, choć trzeba przypomnieć, że sprawnie przygotowało Kongres Kultury Polskiej w Krakowie w 2009 r. Narodowy Instytut Audiowizualny błyszczał świetnymi wydawnictwami, organizacją spektakularnych koncertów i ważnych publicznych debat. Instytut Adama Mickiewicza realizował kolejne udane prezentacje polskiej kultury za granicą, m.in. w Wielkiej Brytanii, Izraelu i Turcji, współtworzył program artystyczny polskiej prezydencji. Instytut Książki umiejętnie wspierał to, co się dzieje w polskiej literaturze i w środowisku wydawców.

Poza wybitnymi umiejętnościami kwatermistrzowsko-księgowymi do sukcesów ministerstwa pod opieką Zdrojewskiego trzeba zaliczyć kurs na edukację artystyczną dzieci i młodzieży. Wyremontowano i rozbudowano sporo szkół muzycznych, powstało 58 nowych placówek I stopnia i dwie II stopnia. Słusznym powodem do dumy ministra było ponowne wprowadzenie do szkół podstawowych pełnego cyklu nauki plastyki i muzyki. Sprawdziły się przygotowane przez NInA programy szkolnej filmoteki i muzykoteki. Tę dwójkę miał wesprzeć jeszcze trzeci, analogiczny projekt - szkolnej pinakoteki. Niestety, na rozwijanie uzdolnień plastycznych i wizualnej wrażliwości minister pieniędzy już poskąpił, choć w grę wchodziły w sumie nieduże kwoty. Jego następczyni już teraz jednak deklaruje powrót do idei pinakoteki.

Które z porażek i rozczarowań rządów Zdrojewskiego wypada uznać za najbardziej dotkliwe?

Chyba bezradność wobec sytuacji w mediach publicznych. Przez te wszystkie lata nie udało się Zdrojewskiemu przeprowadzić jakiejkolwiek ich reformy, a idea tzw. misji stała się już pustym frazesem. Nie zahamowano dryfowania TVP w stronę prymitywnej komercji, nie rozwiązano problemu finansowania oraz spadku przychodów z obowiązkowego abonamentu. Kontrowersje wzbudzał sposób finansowania programów telewizyjnych przez resort.

Niespecjalnie powiódł się zresztą cały proces przechodzenia na nowy system dofinansowywania przedsięwzięć kulturalnych. Teoretyczne założenia wydawały się słuszne i zobiektywizowane: każdy może złożyć wniosek o przyznanie grantu, a o dotacjach decydują eksperci. W praktyce jednak resort może w dużym stopniu wpływać na ostateczną listę beneficjentów. Przede wszystkim dlatego, że aż 40 proc. puli punktów pozostaje w gestii urzędników. Mało tego. "W uzasadnionych przypadkach" minister może na ekspertów powołać także - a nawet wyłącznie - pracowników resortu, którym kieruje (już sobie wyobrażam ich odporność na wewnętrzne naciski). A po otrzymaniu list z punktacją i rekomendacjami dofinansowania minister i tak "może wskazać inną kwotę dofinansowania niż wynikająca z rekomendacji lub nie przyznać dofinansowania do wniosku". I na koniec: tylko w dotacjach na 2014 r. z łącznej kwoty 287,6 mln zł aż 36,6 mln pozostało wyłączone z procedur eksperckich do wyłącznej dyspozycji ministra. Być może coś się zmieni, bo nowa minister obiecuje dokładne przyjrzenie się tym zasadom przed rozdaniem na 2015 r.

W praktyce regularnie krytykowany przez środowiska twórcze był mechanizm dotowania czasopism kulturalnych i artystycznych. Najsłynniejszym zaś skutkiem stosowania owych mętnych reguł okazały się budzące ogromne protesty dotacje na Muzeum Jana Pawła II (a de facto - na budowę Świątyni Opatrzności Bożej). W ostatnich latach wytransferowano na ten cel z resortowych środków 44 mln zł, a najwięcej emocji i protestów (łącznie z wnioskiem do prokuratury) wywołała ostatnia transza - 6,2 mln zł. By sobie uzmysłowić, jakiego rzędu są to kwoty, warto przypomnieć, że w kategorii "Wspieranie działań muzealnych" na wszystkie projekty w kraju przeznaczono w 2014 r. łącznie 5 mln zł.

Naczelną zasadą, jaką kierował się Bogdan Zdrojewski w swej ministerialnej pracy, było - jak się wydaje - unikanie kłopotów. Nie wdawał się w konfrontacje, dużo obiecywał, starał się szukać kompromisów, a nie wspierać rację, którą jak się wydaje, uznawał za słuszną. Raczej administrował, niż kreował politykę. Jeżeli uznajemy, że minister kultury powinien kierować się zasadą "przede wszystkim nie szkodzić", to Zdrojewski zasłużył na piątkę. Jeśli jednak oczekiwalibyśmy aktywności, przebojowości, walki o interesy środowiska i zainteresowanego kulturą społeczeństwa, to już raczej na dwóję.

Z twórcami komunikował się Zdrojewski stosunkowo słabo. Jak trafnie zauważył krytyk sztuki Adam Mazur, "Dialog ze środowiskami kultury sprowadził do spektaklu gestów i tyleż kosztownych, co niewiele wnoszących kongresów, sezonów, jubileuszy, promes". Artystom hojnie wręczał medale Gloria Artis, ale miał z nimi dużo słabsze porozumienie niż jego poprzednik Waldemar Dąbrowski, a nawet prezydent Bronisław Komorowski. Dość mało uwagi przywiązywał do współpracy z tzw. III sektorem, z organizacjami pozarządowymi, fundacjami, stowarzyszeniami.

Fenomenem było, że wszelkie napięcia, konflikty, a nawet potencjalne zarzewia afer nigdy nie wyrządziły jego wizerunkowi specjalnej szkody. Przypomnijmy chociażby słynne zawirowania w sprawie ACTA, które każdego innego ministra kultury pogrążyłyby niechybnie (a pogrążyły ministra cyfryzacji). Nie zaszkodziły Zdrojewskiemu głośne protesty w sprawie nominowania Jana Klaty na stanowisko dyrektora Starego Teatru w Krakowie (podczas których - warto to zaznaczyć - stanął w obronie nominowanego) ani długotrwały konflikt na linii dyrektor - pracownicy w Centrum Sztuki Współczesnej. Nie ubrudziło zwolnienie laureata Oscara Zbigniewa Rybczyńskiego ze stanowiska dyrektora Centrum Technologii Audiowizualnych we Wrocławiu, choć nastąpiło w bardzo niejasnych okolicznościach. Na szeptaniu po kątach skończyło się przyznanie Wrocławiowi (którego był niegdyś prezydentem) tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, choć zdaniem wielu obserwatorów, były w finale lepsze aplikacje (choćby Katowic czy Lublina). Po ujawnieniu, że minister przydzielił z ministerialnego budżetu 6 mln zł na Muzeum Jana Pawła II, 65 proc. badanych Polaków uważało, że to był błąd. A jednak chwilę później osiągnął Zdrojewski rekordowy wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego - 160 tys. głosów. Wyprowadzce ministra z Krakowskiego Przedmieścia do Brukseli towarzyszyły wielotygodniowe spekulacje na temat jego następcy.

W praktyce ów wybór nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Niemal wszystkie pieniądze na ten rok zostały już rozdzielone, a w przyszłym odbędą się wybory parlamentarne i zapewne nowe rozdanie tek. Najważniejszą decyzją, jaka zapadnie za skróconej kadencji nowego ministra, wydaje się wybór nowego przewodniczącego Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Zakulisowe zmagania konkurencyjnych grup, które już trwają, dowodzą, że dla szefa resortu nie będzie to spacerek. Mało tego. Drugi problem może paradoksalnie wynikać z dobrej koniunktury lat ubiegłych. Nowoczesnym i okazałym siedzibom filharmonii, oper, teatrów i muzeów, powstałym ostatnio w całym kraju, będzie z pewnością brakować pieniędzy na prowadzenie działalności stosownej do skali gmachów. Gdzie się ustawiają po pieniądze w coraz dłuższej i bardziej zdesperowanej kolejce ich dyrektorzy? Oczywiście do ministra kultury.

Największe szansę na fotel ministra dawano długo Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. Ale fakt, że jej mąż Jan Kidawa-Błoński to reżyser filmowy i działacz środowiska filmowego, przed wspomnianymi już wyborami szefa PISF stanowił okoliczność delikatną. Pojawiały się na giełdzie nazwiska czołowych polskich menedżerów kultury (Michał Merczyński, Paweł Potoroczyn, Grzegorz Gauden), ostatecznie jednak Donald Tusk zdecydował się na dotychczasową wiceminister Małgorzatę Omilanowską, co wydaje się mądrą decyzją.

Omilanowska, z tytułem profesorskim i ze znaczącym dorobkiem naukowym z zakresu historii sztuki i architektury, jest osobą bardzo kompetentną. Nie buja w obłokach teorii, lecz dość twardo stąpa po ziemi, uznawana jest za osobę pracowitą, zorganizowaną, racjonalną, sprawnie zarządzającą. Pozbawioną - co w otoczeniu nadwrażliwych twórców szczególnie ważne - fobii czy uprzedzeń. "Rozmawia nawet z tymi, w których stronę nie powinna choćby spojrzeć" - zapewnia jeden z jej współpracowników. Już na początku kadencji opowiedziała się za niepodważalnym prawem twórców do artystycznej autonomii.

Omilanowska trafiła do resortu zaledwie dwa lata wcześniej, a w jej uprzedniej karierze zawodowej trudno się dopatrywać śladów aktywności politycznej. To stawia ją w mniejszości wśród szefów resortu. Wprawdzie czterej pierwsi ministrowie kultury po 1989 r. byli bezpartyjni, ale wśród dziewięciu ostatnich znalazł się taki tylko jeden. Brak uwikłania w partyjne rozgrywki wydaje się wielkim atutem. Pozostaje jednak pytanie, czy w rozpolitykowanym świecie układów i układzików, do jakiego trafiła, będzie umiała się znaleźć i walczyć o interesy kultury. Nie należy oczekiwać, że nowa szefowa resortu rozpocznie jakieś poważniejsze reformy. Z jej pierwszych wypowiedzi wynika, że będzie raczej kontynuowała załatwianie spraw rozpoczętych, a niedokończonych przez poprzednika, z nową ustawą audiowizualną i ustawą o ochronie zabytków na czele. Oczywiście trudno wróżyć, ale są duże szansę, że do czasu kolejnych wyborów parlamentarnych przynajmniej kultura będzie spokojnie dryfować po wzburzonym morzu krajowej polityki.

Na zdjęciu: Uhonorowany medalem aktor Robert Więckiewicz oraz minister kultury Bogdan Zdrojewski podczas uroczystości wręczenia Medali "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", Warszawa, 11 czerwca 2014 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji