Artykuły

Teatr ma taką dynamikę jak życie

- Osobiście chciałabym, żeby Teatr Narodowy wykazywał większą odwagę. Nie bał się unowocześnienia klasyki, nie asekurował się. Żeby był odważny i nie liczył się z otaczającym światem. Wtedy będzie Teatrem Narodowym - mówi profesor Anna Kuligowska-Korzeniewska w rozmowie z Jackiem Cieślakiem w Rzeczpospolitej, z okazji 240-lecia sceny.

Jacek Cieślak: Czym była dla I Rzeczypospolitej scena kierowana przez Wojciecha Bogusławskiego [na zdjęciu]? Profesor Anna Kuligowska-Korzeniewska: - Jesteśmy krótko po wyborach, dlatego przypomnę, że król Stanisław August Poniatowski zapowiedział powołanie Teatru Narodowego w programie elekcyjnym. To była instytucja publiczna, mająca zadania pedagogiczne, ideowe. Król uznał, że wszystkie dramaty napisane przez Polaków - wliczając w to "Odprawę posłów greckich" Kochanowskiego - są nieprzydatne. Teatr nie oglądał się wtedy wstecz. W obyczaju było granie wyłącznie sztuk nowych i współczesnych. Pod okiem Poniatowskiego Józef Bielawski i jezuita Franciszek Bohomolec pisali sztuki przekonujące Polaków, że nie należy się bać cudzoziemców i wierzyć w przesądy szlacheckie. Program królewski był antysarmacki. W "Małżeństwie z kalendarza" córka Staruszkiewicza wolała rozumnego cudzoziemca od pana Marnotrawskiego. Trzeba było łagodzić ostrą wymowę sztuki. W jej kontynuacji cudzoziemiec ukazany był jako hulaka i marnotrawca. Druga córka Staruszkiewicza wychodziła za polskiego szlachcica Cnotliwskiego.

Czy można dziś poważnie mówić o kontynuacji programu sprzed 240 lat?

- Jestem osobą, która nie stroni od drapieżnej, nowoczesnej dramaturgii - siła obrazu społeczeństwa w niej zawarta jest tak wielka, że może być oczyszczająca. Dlatego nie rezygnowałabym w repertuarze Teatru Narodowego np. z Sary Kane. Przecież w człowieku jest ukryte wielkie cierpienie, niepewność losu i tożsamości, poczucie bezustannego zagrożenia. Teatr powinien to cierpienie uwznioślać, nadawać mu sens. Uczyć tolerancji, tak jak to robił jezuita ksiądz Bohomolec.

Na jakich współczesnych autorów zwróciłaby pani uwagę?

- Cenię Vilquista, któremu bliska jest tematyka dramatu rodzinnego, skażonego cierpieniem. Chciałabym też oglądać sztuki o przesłaniupolitycznym. Niech któryś z pisarzy napisze nowego "Tartuffe'a", "Don Juana" i "Mizantropa"!

Wielu pani wybitnych kolegów ubolewa nad tym, że klasyka jest uwspółcześniana.

- Bogusławski spolszczał "Hamleta" i inne dramaty, bo teatr oświeceniowy - ale jest to praktyka stara jak świat - dostosowywał do swoich gustów dzieła największych geniuszy. Polonizowano je, bo uważano, że tylko wtedy, kiedy widz zobaczy siebie jak w lustrze, nie zadziwi się obcością i egzotyką innych obyczajów.

Czy można powiedzieć, że Warlikowski, Jarzyna, Klata i inni reprezentują obóz reform?

- Leon Schiller powiedział, że dramat zawsze czytany jest przez historię. Utrzymywanie zastygłej, doskonałej w przeszłości, formy jest zamykaniem drogi przed eksperymentami. Tymczasem teatr ma taką dynamikę jak życie. Współczesnego języka uniknąć się nie da. Ale trzeba uważać na zbyt daleko idące uproszczenia i pornografię. W stylowym kostiumie też można powiedzieć brutalną prawdę o obłudzie.

Czy jest w kraju taka scena, która na podobieństwo Teatru Narodowego sprzed 240 lat wspiera reformę społeczeństwa?

- Z największą uwagą śledzę to, co robi teatr w Legnicy. Mierzy się on ze skomplikowanym doświadczeniem społecznym i narodowym miasta, odbudowuje i tworzy związki mieszkańców z historią i współczesnością.

Są w polskim teatrze akademicy, twórcy nowocześni i komercyjni. Co by na to powiedział Bogusławski?

- Od początku zaborów musiał liczyć się z wpływami z kasy. Miał ogromne wydatki na widowiska obliczone na masowy gust - czarodziejskie i zbójeckie melodramy, często o tematyce kryminalnej. Mogły przypominać dzisiejsze pieśni biesiadne. Dla honoru domu Bogusławski wystawiał tragedie francuskie oraz o tematyce narodowej, a także operę i balety. Dziś każdy z tych nurtów teatru ma swoje enklawy i nie możemy nikomu odbierać prawa do rozrywki oraz wzruszenia. Powiem coś zaskakującego. Byłam świadkiem jak Michał Wiśniewski z Ich Troje przykuwa uwagę masowej widowni muzycznym spektaklem, w którym było miejsce na potępienie narkomanii, pobożne wspomnienie o Janie Pawle II i upomnienie, by nie znęcać się nad dziećmi. Publiczność brała te nauki do serca.

Osobiście chciałabym, żeby Teatr Narodowy wykazywał większą odwagę. Nie bał się unowocześnienia klasyki, nie asekurował się. Żeby był odważny i nie liczył się z otaczającym światem. Wtedy będzie Teatrem Narodowym.

* * *

W 240-lecie Teatru Narodowego

W tym miejscu stał budynek, w którym 19 listopada roku 1765 z woli króla Stanisława Augusta rozpoczął działalność Teatr Narodowy przypomina napis na kamieniu u zbiegu Królewskiej i Marszałkowskiej w Warszawie. Teatralna instalacja z okazji 240-lecia narodzin narodowej sceny otwarta została w minioną sobotę. Dzieło architekta Czesława Bieleckiego ma czytelną symbolikę: jest tu podest, schody, półkolista widownia; plansze z plakatami i fotosami ze spektakli dopełniają przypomnianą historią teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji