Artykuły

Teatr Polski we Wrocławiu tonie w długach. Co dalej?

- Gdybym miał dostosować działalność teatru do wysokości dotacji, powinienem zwolnić 70 osób. Mamy trzy autonomiczne sceny. Dotacja podstawowa wystarcza, aby pracować do połowy października, potem powinniśmy zamknąć teatr - mówi dyrektor Krzysztof Mieszkowski. - Ja chcę im pomóc. Dajemy teatrowi blisko 6 mln zł, to nie jest mało - replikuje wicemarszałek Radosław Mołoń.

Jedna z najważniejszych scen w kraju ma ponad 600 tys. długu. Dyrektor twierdzi, że dostaje za mało pieniędzy od swego organizatora - samorządu województwa dolnośląskiego. Co na to marszałek?

Na utrzymanie teatru brakuje blisko 3 mln zł rocznie. - Aby produkować premiery i grać przedstawienia, muszę zadłużać teatr - mówi dyrektor Krzysztof Mieszkowski.

Urząd marszałkowski zarządził kontrolę finansową w teatrze. Po jej zakończeniu zarząd województwa może zdecydować o rozwiązaniu kontraktu z Mieszkowskim i rozpisaniu nowego konkursu na stanowisko szefa teatru. Czy tak się stanie?

Teatr to jedna z najważniejszych scen w kraju, wymieniana co roku w ankiecie krytyków miesięcznika "Teatr". Wśród reżyserów są m.in.: Krystian Lupa, Jan Klata, Monika Strzępka, Michał Zadara, Barbara Wysocka, Krzysztof Garbaczewski. Tylko w tym sezonie Teatr Polski wystąpił na 17 festiwalach w kraju i za granicą.

***

Powinniśmy zamknąć teatr w październiku. Rozmowa z Krzysztofem Mieszkowskim, dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu

Roman Pawłowski: Zarząd województwa dolnośląskiego zarzuca, że zadłużasz teatr i źle gospodarujesz środkami publicznymi. Dlaczego wydajesz więcej, niż masz w budżecie?

Krzysztof Mieszkowski: Bo przygotowuję premiery. Pieniądze mamy tylko na utrzymanie. Zobowiązania są rezultatem niedofinansowania teatru, które się ciągnie od 1994 roku. Brakuje nam ok. 180 tys. zł miesięcznie na stałe koszty utrzymania: pensje, utrzymanie budynku, energię, śmieci. Rocznie daje to blisko 3 mln zł deficytu. Bezpośrednim powodem obecnego zadłużenia jest wyprodukowanie dwóch premier: "Dziadów" w reż. Michała Zadary i "Termopil polskich" w reż. Jana Klaty. Łącznie kosztowały ponad 600 tys. zł.

Ministerstwo Kultury przekazuje na działalność artystyczną teatru ponad 4 mln zł. Za mało?

- Te pieniądze musimy przeznaczać na utrzymanie, pensje aktorów i pracowników technicznych. Gdybym miał dostosować działalność teatru do wysokości dotacji, powinienem zwolnić 70 osób. Mamy trzy autonomiczne sceny. Dotacja podstawowa wystarcza, aby pracować do połowy października, potem powinniśmy zamknąć teatr. W tej sytuacji każda decyzja o zrobieniu premiery jest wyczynem kaskaderskim. Tylko że prowadzenie teatru bez premier to jak drukowanie książki bez treści.

A dochody teatru nie wystarczają na funkcjonowanie?

- Nie, choć mamy dobre dochody, w ostatnich latach średnio na poziomie 35 proc. dotacji. W 2013 r. zarobiliśmy 3 mln 350 tys. zł. To naprawdę niezły wynik. Mamy wysoką frekwencję - 93 proc. W tym roku po uruchomieniu dużej sceny wpływy z biletów były większe od wpływów za cały ubiegły rok. Wszystko to jednak pochłania czarna dziura niedofinansowania. To problem, z którym mierzyli się poprzedni dyrektorzy, ja mam go od początku dyrekcji.

Dwa lata temu zarząd województwa chciał, aby Teatrem Polskim i innymi instytucjami kultury na Dolnym Śląsku kierowali menedżerowie, co wywołało głośny protest: "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem". Przez rok w teatrze pracował menedżer, był twoim zastępcą. Jak to wpłynęło na finanse instytucji?

- Mój zastępca do spraw finansowych Grzegorz Stryjeński po roku pracy doszedł do wniosku, że w teatrze po prostu brakuje pieniędzy. Już w maju sporządził szczegółową analizę finansów, którą przedstawiliśmy naszym organizatorom: samorządowi i ministerstwu. Wynikało z niej, że teatrowi brakuje rocznie 2,9 mln zł. Jak zasypać tę dziurę, grając, produkując przedstawienia i nie zaciągając długów? To niewykonalne.

Co zrobiliście, aby zmniejszyć deficyt?

- W ubiegłym roku zawiesiliśmy działalność artystyczną w maju, czerwcu i we wrześniu. Oznacza to nie tylko zatrzymanie pracy i stagnację artystyczną, ale też uniemożliwienie publiczności dostępu do repertuaru. Przesunęliśmy zaplanowaną na czerwiec premierę, odbyła się w październiku. Udało się zmniejszyć zadłużenie, zgodnie z wymogami ekonomicznymi, ale wbrew misji teatru i ludziom. Na dobry wynik finansowy pod koniec roku wpłynęła także jednorazowa dotacja z ministerstwa - 350 tys. zł. Ale to nie rozwiązało problemów. Pytanie, które ciągle sobie zadaję, brzmi: jak mam planować pracę artystyczną, układać strategię wobec wyzwań kultury komercyjnej? Teatr publiczny powinien stawiać swojej publiczności wysokie wymagania. Musimy zapraszać najwybitniejszych reżyserów i szukać młodych wybitnych.

Urząd marszałkowski zarzuca, że za dużo płacisz reżyserom. Krystian Lupa miał otrzymać za przedstawienie 170 tys. zł.

- Honorarium Lupy nie ma nic wspólnego z długiem. Umowę z artystą podpisałem w czerwcu, a zadłużenie pojawiło się już w lutym. Nie płacę reżyserom więcej niż inni dyrektorzy w Polsce. W przypadku Lupy mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych europejskich twórców teatralnych. Zarabia tu mniej niż wcześniej w innych teatrach w Polsce. Jego honorarium obejmuje reżyserię, scenografię, adaptację tekstu i reżyserię świateł. To byłoby wynagrodzenie dla kilku osób. Nie da się wymierzyć jego pracy z naszym zespołem, jest wyjątkowa. To, że zgadza się ponownie pracować we Wrocławiu, to dla nas zaszczyt.

Ile zarabiają aktorzy?

- Średnio 2,5 tys. zł brutto. Od 1750 zł do 3200 zł po kilkudziesięciu latach pracy. To sama pensja, do której dochodzą honoraria za spektakle, jeśli oczywiście je gramy. W ubiegłym roku przez pięć miesięcy dostawali gołe pensje.

Może województwa dolnośląskiego po prostu nie stać na utrzymanie tak dużej instytucji kultury o ogólnopolskim zasięgu?

- To pytanie nie do mnie. Myślę, że w sytuacji, kiedy za rok będziemy obchodzić 250-lecie istnienia teatru publicznego w Polsce, a za dwa lata Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury, trudno pogodzić się z brakiem namysłu nad naszą kondycją. Teatr w Polsce jest na poziomie światowym, a jednocześnie kilka niezwykle zasłużonych dla kultury scen przeżywa nieustanne problemy finansowe. Trudno to zrozumieć.

Po co w ogóle dotować teatry?

- Państwu powinno zależeć, by w kulturze uczestniczyło więcej ludzi. To rozwija świadomość obywatelską i buduje mądrą demokrację. Gramy dla społeczeństwa, które ma prawo do uczestnictwa w kulturze zagwarantowane w konstytucji. Jeśli teatry przestaną być dotowane przez państwo, ceny biletów będą zaporowe. Nie zgadzam się na taką wizję kraju. Każda obniżka ceny biletów powoduje olbrzymi wzrost frekwencji. Przykład z ostatnich tygodni: podczas Nocy Muzeów graliśmy spektakl Lupy "Kuszenie cichej Weroniki", bilety wyjątkowo były po 5 zł. Publiczność szturmowała teatr, chociaż to bardzo wyrafinowane i trudne przedstawienie. W lutym odbyła się premiera I, II i IV części "Dziadów" w reż. Zadary, chcemy wystawić wszystkie części do 2016 - roku ESK. Publiczność na "Dziady" chodzi, są wpływy z biletów, ale nie ma pieniędzy, aby zrealizować kolejne części. Pytanie brzmi: Czy teatr w Polsce stać na wystawienie najważniejszego polskiego utworu dramatycznego w całości? Czy liczy się sens społeczny, czy ekonomiczny? Przecież "Dziadów" w całości nie zrobi żaden teatr prywatny. To duża inwestycja w zespół, dekoracje, pracę realizatorów. Będziemy powtarzać to pytanie jak mantrę: Czy Polskę stać na teatr publiczny? Jeśli nie stać nas na kulturę, będziemy biednym społeczeństwem nie tylko materialnie.

Co będzie, jeśli urząd marszałkowski nie zwiększy dotacji?

- Dziś tego nie wiem. Będziemy nad tym zastanawiać się z całym zespołem. Wszystkim nam zależy na tym, żeby teatr mógł dalej działać.

***

Nie jestem liczykrupą. Rozmowa z Radosławem Mołoniem (SLD), wicemarszałkiem województwa dolnośląskiego

Roman Pawłowski: Dwa lata temu pańska propozycja zastąpienia w teatrach Dolnego Śląska dyrektorów artystycznych menedżerami wywołała lawinę protestów. Podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych czytano list "Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem", powstał nawet spektakl o panu. Jak pan z perspektywy czasu ocenia tamten spór?

Radosław Mołoń: Moje intencje zostały źle odebrane. Wprowadzając dyrektorów finansowych do instytucji kultury na Dolnym Śląsku dokonałem dobrego wyboru, co przyznał mi zresztą szef ZASP Olgierd Łukaszewicz. Chcę, aby teatr normalnie funkcjonował, nie chcę go skomercjalizować.

Tymczasem Teatr Polski we Wrocławiu ma długi, jego dyrektor twierdzi, że dostaje za małą dotację. Ma rację?

- Zgadzam się z dyrektorem Mieszkowskim: od wielu lat subwencja dla Teatru Polskiego nie zmienia się. Nie została zwaloryzowana o poziom inflacji, wzrost podatków i wynagrodzeń. To trzeba zweryfikować. Poprosiłem teatr, aby zrobił zestawienie bieżących kosztów za ostatnie pięć lat, aby zobaczyć różnice.

Można liczyć, że po przeprowadzeniu analizy urząd wyrówna subwencję?

- Jeżeli okaże się, że te różnice są bardzo duże, będę wnioskował o wyrównanie tych różnic. Ale trudno mi się wypowiadać za cały samorząd. W zarządzie województwa jest pięć osób, które podejmują decyzję kolegialnie.

Jak pan ocenia program artystyczny Teatru Polskiego?

- Zawsze mówiłem, że zespół jest bardzo dobry i robi fajne sztuki, ostatnio "Dziady", "Termopile polskie" czy chociażby "Dzieci z Bullerbyn". Ale nie mam kompetencji, aby oceniać działalność artystyczną. Mnie interesuje kwestia zarządzania. Chodzi o to, aby wykorzystać środki od samorządu i wyjść na zero. Nie mogę dopuścić do sytuacji, że dyrektor danej jednostki będzie stale łamał dyscyplinę finansową, bez względu na to, jaką sztukę produkuje. To nie jest teatr prywatny.

Rozumiem, że zarząd nie może dopuścić do łamania dyscypliny finansów publicznych, ale czy może dopuścić, aby teatr nie grał? W ubiegłym roku Teatr Polski musiał zawiesić działalność na trzy miesiące z powodu braku środków. Jaki jest sens utrzymywania teatru, który nie wypełnia swojej misji?

- Ma pan rację, teatr nie może funkcjonować bez dofinansowania. Problem polega na czymś innym: te długi pojawiają się bardzo często. Zarząd województwa obawia się, że Teatr Polski może być workiem bez dna. Nie chcę wyjść na liczykrupę, bo nim nie jestem. Chcę znaleźć sensowne rozwiązanie. Mamy do dyspozycji ograniczone środki, z których utrzymujemy 19 jednostek kultury na Dolnym Śląsku, w tym teatry w Legnicy i Wałbrzychu.

Nie mówimy tutaj o wydatkach ekstra, ale podstawowych kosztach. Teatr nie ma z czego zapłacić za prąd.

- Ja chcę im pomóc. Dajemy teatrowi blisko 6 mln zł, to nie jest mało. Dzisiaj nie wiem, czy te 3 mln zł uratuje sytuację. Dlatego chcę poczekać na informację na temat kosztów funkcjonowania.

Co będzie z zadłużeniem, które narosło w tym roku?

- Będę na ten temat rozmawiał z zarządem i sejmikiem, aby spłacić zadłużenie, muszę zwiększyć budżet, a to wymaga akceptacji radnych i zarządu. Rok temu, kiedy również wynikła sprawa zadłużenia teatru miałem przeciwko sobie cały zarząd. Powiedziałem, abyśmy nie osłabiali teatru, aby dać dyrektorowi szansę. Teatr otrzymał wtedy wsparcie w postaci dyrektora finansowego. Dyrektor Mieszkowski jest świetnym dyrektorem artystycznym, ale niekoniecznie musi się znać na finansach.

Ale to właśnie zatrudniony na życzenie Zarządu dyrektor finansowy Grzegorz Stryjeński wyliczył, że teatrowi brakuje rocznie blisko 3 mln zł na koszty stałe. Mieliście tę informację już w zeszłym roku. Dlaczego urząd wtedy nie reagował?

- Proszę nie zapominać, że teatr dostaje prawie 5 mln z ministerstwa kultury.

Tylko że to są pieniądze tylko na działalność artystyczną: eksploatację spektakli i produkcję premier.

- Minister podejmuje decyzje jednoosobowo, ja muszę działać w porozumieniu z radnymi i czterema członkami zarządu województwa. Chcę wyprowadzić teatr na prostą, a jednocześnie zapewnić zespołowi komfortowe warunki pracy. Dzisiaj jesteśmy w punkcie wyjścia. Potrzeba teraz dużo dobrej woli z obu stron.

W kontrakcie dyrektorskim jest zapis, że zadłużenie wymagalne utrzymujące się dłużej niż trzy miesiące może być powodem rozwiązania kontraktu. Czy Zarząd rozważa odwołanie dyrektora Mieszkowskiego?

- Decyzja jeszcze nie zapadła. Zarząd bardzo poważnie podchodzi do złamania tego zapisu. Dyrektor sam w piśmie do zarządu wskazał, że sytuacja będzie się powtarzała. To się nie spodobało komisji kultury. W tym tygodniu będę rozmawiał na ten temat z radnymi i członkami zarządu.

Kontrakt obowiązuje także organizatora do utrzymania instytucji na odpowiednim poziomie. Samorząd, jak pan przyznał, nie wywiązuje się z tego zobowiązania. Czy w takiej sytuacji wypada karać dyrektora?

- Ustawa mówi, że dyrektor ponosi pełną odpowiedzialność finansową za przekazane środki publiczne. Wolałbym, żeby dyrektor Mieszkowski trzymał się ściśle budżetu. To nie jest tak, że nikt nie chce im pomóc. Teatr Polski dostał na początku roku 250 tys. zł na podwyżki wynagrodzeń, oprócz tego przekazałem 250 tys. zł na "Dziady", zapłaciłem za ich wyjazd zagranicę, planujemy remont widowni. Tylko że nie jestem sam, są radni, członkowie Zarządu, którzy mają własną ocenę. Mogę ich tylko przekonywać.

A jak się panu podobały "Dziady" w reż. Michała Zadary?

- Nie byłem. Pracuję 11 godzin dziennie i nie mam czasu na wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji