Artykuły

Piknik i panika

Tu nie chodzi "tylko" o to, że odwołano kolejny spektakl. Ani o to, że oprotestowano kolejne wystawy. Ani o to, że podpalono tęczę. Ani nawet o to wszystko razem wzięte. Stawka jest większa. Znacznie większa - pisze Wojtek Zrałek-Kossakowski w Krytyce Politycznej.

Większość komentarzy dotyczących skandalicznego odwołania mającego odbyć się w ramach poznańskiego festiwalu Malta spektaklu "Golgota Picnic" [na zdjęciu] w reżyserii Rodriga Garcii zdaje się nie dostrzegać skali problemu, z jakim mamy do czynienia. Wiele z ostatnich - skądinąd bardzo słusznych - głosów oburzenia mniej lub bardziej ogranicza się tylko do szeroko pojętego pola sztuki. I oczywiście: to prawda, że (znów) zamachnięto się na wolność słowa, że ugięto się przed przemocą i ignorancją oraz zastosowano cenzurę z pozycji na klęczkach. Ani myślę zaprzeczać tym głosom, czy umniejszać ich wagi, przeciwnie. Obserwujemy jednak coś szkodliwego: to właśnie myślenie o odwołaniu "Golgota Picnic" jako o bardzo niebezpiecznym zjawisku, ale "tylko" z dziedziny kultury i sztuki, oddzielonych jakoby od szerszego życia społecznego, jest takim "umniejszaniem".

Odwołanie "Golgoty Picnic" to więcej niż kolejny odcinek serialu zapoczątkowanego w dziedzienie teatru przez niedawne konflikty wokół repertuaru krakowskiego Teatru Starego. Zamiast myśleć tylko o teatrze, sytuację z odwołaniem "Golgoty Picnic" powinniśmy zestawić również z podpisywaniem przez lekarzy (a może już niedługo nie tylko lekarzy) deklaracji wiary. Tak jak i podpalenie "Tęczy" Julity Wójcik na warszawskim Placu Zbawiciela łączmy z "demolowaniem" wykładów Zygmunta Baumana. Protesty przeciw "Adoracji" Jacka Markiewicza z wytoczeniem wojny gender studies. Z powrotem języka o "mordowaniu nienarodzonych dzieci" i "szkodliwości antykoncepcji dla kobiet". Z odradzaniem się tradycyjnego antysemityzmu i rozkwitaniem nastrojów antymuzułmańskich. Z powszechnieniem postaw nacjonalistycznych i zachowań nacechowanych homofobią I tak dalej. I tak dalej.

To nie są odrębne zjawiska dotykające różnych niepowiązanych ze sobą obszarów życia. To jeden szeroki obraz tego, jak ta radykalniejsza prawica spod znaku Kepelowskiej zemsty boga wygrała walkę o (najszerzej rozumiany) język.

Na wielu frontach i poziomach. Jak narzuciła swoje interpretacje, swoją siatkę pojęć i przekonań.

Obrazem skali tej wygranej, niech będzie krótka historia definiowania w Polsce hitlerowskiego nazizmu. Jeszcze parę lat temu pojawiające się na niektórych prawicowych forach internetowych twierdzenie, że "nazizm był ideologią lewicową" budziło co najwyżej uśmiech politowania i klasyczny facepalm. Dziś natomiast, pomimo całej swej absurdalności, takie przekonanie staje się wyraźnie coraz powszechniejsze. Coraz więcej dziś osób bezrefleksyjnie powtarza i z przekonaniem głosi, że "lewica zafundowała nam dwa najgorsze totalitaryzmy - nazizm i komunizm"

To zdecydowane "uprawienie" języka jest oczywiście w pewnej mierze rezultatem stworzenia przez media - w imię żenującej pogoni za najgorzej rozumianą wyrazistością przekładającą się na oglądalność - fałszywej symetrii między bardzo umiarkowaną lewicą a brunatnawą i dalece bardziej radykalną prawicą spod znaku Korwina i Ruchu Narodowego.

Jawni wrogowie demokracji, uczestnicząc na równych prawach w demokratycznej debacie publicznej, zaszczepili w niej i uprawomocnili głęboko antydemokratyczne hasła.

Reprezentowany przez nich zestaw poglądów najpierw przestał być już wstydliwy, potem natomiast zaczął zyskiwać na popularności i cieszy się przyzwoleniem. I tak: malowana na białostockich murach swastyka została uznana za hinduski symbol szczęścia, jawnie łamiący i kwestionujący w imię wyższych wartości prawo prof. Bogdan Chazan za owo prawa łamanie nie poniósł żadnych konsekwencji (natomiast niemal codziennie gości na medialnych salonach), a miasto Poznań skapitulowało przed szantażem najciemniejszego odłamu Kościoła i bandą kiboli. Przesunięcie się języka ośmieliło część prawicy do działań, które jeszcze niedawno wydawały się nam niemożliwe.

Uzupełnieniem i pogłębieniem tego tłumaczenia jest próba szukania źródeł mocno prawicowych postaw i poglądów w 25 latach polskiej transformacji. Słusznie zwraca się uwagę, że to wynik obranych przez polski system edukacji priorytetów i modeli wychowania (w których egoizm i kształtowanie braku zaufania są osobliwą podskórną regułą). Zasadnie twierdzi się też, że to konsekwencja 25 lat nieustannego flirtowania państwa z Kościołem. Tyle tylko, że to tłumaczenie - tak jak i to poprzednie - jest tyleż słuszne, co niewystarczające. Bo czy polską transformacją da się wytłumaczyć także wzrost silnie prawych nastrojów w całej Europie?

Tym, co łączy rosnącą dziś w siłę europejską radykalną prawicę nie są - niespodzianka! - poglądy na bieżącą gospodarkę. Doraźne kwestie ekonomiczne już dawno przecież przestały być ostatecznym wyznacznikiem, po której stronie sceny politycznej się stoi. Dziś (mam tu na myśli tzw. "szerokie dziś") decydujący jest sposób definiowania wspólnoty (kto do niej należy), określania w niej relacji władzy (kto w niej rządzi) i wyznaczania jej granic (czyje interesy uwzględnia). Pod tym względem polskie ugrupowania z dalekiej prawej nieszczególnie różnią się od tych brytyjskich, francuskich, węgierskich, fińskich, szwedzkich, duńskich, greckich, austriackich, włoskich.

Polski Kongres Nowej Prawicy dość diametralnie różni się od francuskiego Frontu Narodowego w poglądach na gospodarkę, a brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa od węgierskiego Jobbiku - ale na poziomie mechanizmu powołującego wspólnotę podobieństwa są dość oczywiste. Zwrócenie się do wczesnonowoczesnego rozumienia narodu, niechęć do i wykluczanie obcych i innych (np. muzułmanów i imigrantów), przywiązanie do tzw. "tradycyjnych wartości" (i nic nie szkodzi, że francuskie tradycyjne wartości różnią się od tych polskich), konserwatyzm obyczajowy - to wspólny pakiet różnych, a tak podobnych między sobą obozów prawicowych w Europie. Skupieni na lokalnych problemach nie zawsze zauważamy, że na tym zmitologizowanym przez nas Zachodzie (Europy) niekoniecznie i nie wszędzie jest tak dobrze, jak nam się wydaje. Zajęci (słusznym) wstydzeniem się za Polskę i pochłonięci naszą absurdalną wojną o gender i edukację seksualną, trochę przeoczyliśmy, że mniej więcej w tym samym czasie podobna toczyła się we Francji.

Pokazują to, mało zaskakujące w tej perspektywie, wyniki niedawnych wyborów do Parlamentu Europejskiego Widmo nacjonalizmu i ksenofobii krąży nie tylko nad Polską, ale nad całą Europą. To nasz wspólny - europejski - problem. Dlatego nie możemy myśleć o nim w perspektywie odrębnych sytuacji w osobnych państwach (i w związku z tym, na swój sposób, powielać perspektywy prawicowej). W tym sensie odwołanie "Golgoty Picnic" w Poznaniu ma tyle samo wspólnego ze spaleniem tęczy w Warszawie, co z postulatami budowania obozów dla Romów na Węgrzech, zachowaniami antymuzułmańskimi we Francji, czy - wcale nie przesadzam - z zamordowaniem w Grecji lewicującego rapera Pawlosa Fyssasa przez członków nacjonalistycznej partii Złoty Świt. A także, rzecz jasna, z atakami na Polaków w Anglii.

Tylko spojrzenie w takim kontekście na odwołanie spektaklu Rodriga Garcii może pomóc nam zauważyć gigantyczną skalę problemu, z jakim faktycznie mamy do czynienia. A mówienie sobie, że Polska jest jakimś ciemnogrodem Europy jest tak naprawdę się pocieszaniem. Oczywiście, że w Polsce jest jakoś "gorzej", bo w przeciwieństwie do państw starej Europy nie zdążyliśmy wykształcić u siebie silnych instytucji państwowych i postaw obywatelskich. Zgoda. Ale powiedzcie to imigrantom bitym w Paryżu i Londynie.

Chyba nie pora już na licytowanie się, gdzie jest straszniej. Bo jest - po prostu - bardzo źle. U nas. W Europie.

Mając za partnerkę Francuzkę i "robiąc w kulturze", w sposób naturalny spędzam sporo czasu w tak zwanym "międzynarodowym towarzystwie". Nigdy wcześniej jeszcze wspólnym mianownikiem rozmów z obywatelkami i obywatelami Polski, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, po prostu Europy, nie było tak silnie poczucie obawy i przeczucie, że "coś się właśnie kończy". Zgoda, że pełne słusznego oburzenia listy otwarte przestały działać, a środowiskowe akcje poparcia i protestacyjne służą już chyba wyłącznie samym środowiskom.

Coraz częściej słyszę, że jeśli dalej tak pójdzie, to jedynym wyjściem będzie wyjazd. Ale poza Europę. Ale być może jest też i inne wyjście. Wyjście na ulice. Ale w całej Europie. Tak wyszło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji