Dwa bezsporne sukcesy
Po premierze "Szwejka" w warszawskim Teatrze Domu Wojska Polskiego opinie recenzentów zgodne były co do jednego: sztuka Brechta należy zdecydowanie do słabszych utworów tego pisarza.
Różnica zdań pojawiła się dopiero przy zagadnieniu: czy wobec tego należało wystawiać "Szwejka" czy też nie?
Wydaje mi się, że słuszną odpowiedź na te pytania można dać dopiero po dokonaniu analizy spektaklu.
Przedstawienie, reżyserowane przez Renego, skonstruowane jest w sposób logiczny. Zgodnie z tym, co Brecht chciał w "Szwejku" powiedzieć, Rene demonstruje dętość hitleryzmu, sztuczność podstaw, na jakich wspierała się jego potęga, tą sztuczność, która między innymi przyczyniła się do jego zguby. (Myśl tę można dziś uogólnić i znakomicie zastosować do wielu reżimów opierających się na przemocy). Do osiągnięcia tego celu najwłaściwszą formą wydała się inscenizatorowi groteska - owo ustawienie tuż obok siebie i przeplatanie elementów komizmu i grozy. Odpowiednie zastosowanie tej konwencji scenicznej pozwoliło reżyserowi na wprowadzenie między innymi tzw. przez niego "masek", które u Brechta określone są mianem postaci nadnaturalnej wielkości, mających w sobie coś z "Grand-Guignol".
W r. 1955 gościł w Warszawie teatr Jaremy "Groteska", który pokazał "Babcię i wnuczka" K.I. Gałczyńskiego. Po przedstawieniu wywiązała się dyskusja. Zastanawiano się, czy by nie można wprowadzić masek w naszych teatrach dramatycznych - ba, były nawet zdania, że to jest właśnie droga rozwoju sztuki teatralnej. Nikt jednak wówczas nie zwrócił uwagi na to, że mówić o wprowadzeniu masek w ogóle, w oderwaniu od konkretnego spektaklu - to nonsens. Wydaje mi się, że niejako odpowiedź na owe głosy dał Rene swoją inscenizacją!
Inscenizacja "Szwejka" w charakterystyce postaci poszła po linii nasilania deformacji w zależności od rodzaju tych postaci. Można bowiem zauważyć wyraźną różnicę w stosunku autora do poszczególnych osób. W tych postaciach, które autor traktuje z sympatią, z humorem, inscenizator akcent położył na kostium i na charakteryzację. Np pod Stalingradem mundur Szwejka wisi na nim jak na kiju: widać wyraźnie, że szyty był na zdobywców świata, nie zaś na mizernego Czecha.
Chudy jak trzaska Baloun nosi zbyt obszerny surdut, który może kiedyś, za dobrych przedwojennych czasów, wypełniał tłusty brzuszek. Położenie akcentu na charakteryzację w tej grupie widoczne jest np. W nakropieniu piegami i tak już niepięknego oblicza Kaśki.
W tej konwencji - z zabarwieniem humorystycznym - grają aktorzy ( nieobjęta nią została tylko Kopecka - najbardziej "pozytywna" postać w utworze).
Deformacja zaczyna się nasilać w miarę narastania cech negatywnych. Brettschneidera, nędzną kreaturę i donosiciela, choć nie zdradza kostium (normalne cywilne ubranie), demaskuje w oczach widzów wyolbrzymione ucho - symbol szpiegostwa. Jego charakter, nim padną pierwsze słowa, zdradzają również ruchy: giętkie, lisie.
Zupełnie inaczej potraktowana jest grupa gestapowców. Bullinger nosi czarny, całkiem groteskowy mundur: groźnie sterczą mu rogi bryczesów, na wielkiej, wygiętej czapie widnieje olbrzymia trupia główka. Aktor dobrze zestraja sposób gry z rodzajem kostiumu: wyrzuca z siebie, co chwila gardłowe krzyki, twarz wykrzywia mu wściekły grymas. Esesman Muller ma podobnie skomponowany strój: w oczy rzucają się wielkie naramienniki i nieproporcjonalnych rozmiarów klamra u pasa.
Jeszcze bardziej nasila inscenizator groteskę w postaciach przywódców III Rzeszy; tu maksymalna deformacja kostiumu już mu nie wystarcza: nakłada aktorom maski. Brecht w informacjach do "Szwejka" podaje, że Hitler, Goering, Himmler i von Bock mają być postaciami nadnaturalnej wielkości, zaś Goebbels - nienaturalnie mały. Rene rozwiązuje zagadnienie w ten sposób, że w przypadku czterech pierwszych postaci ubiera aktorów w monstrualne watówki i nakłada im ogromne maski. (Ręce i nogi posiadające normalne ludzkie rozmiary są w tym zestawieniu nieproporcjonalnie małe). Goebbelsa natomiast uszyto po prostu z materiału. Jest to zwykła szmaciana kukła na drucie.
Postacie te występują w intermediach skomponowanych na kształt teatru kukiełkowego. Akcja rozgrywa się w górnych partiach sceny (dół zasłonięty kolorową kurtyną) wszystkie "maski" podając tekst wykonują minimum mechanicznych gestów nie wykraczających poza możliwości kukiełek.
Wspaniały efekt osiąga Rene w scenie, gdy na śnieżnej pustyni pod Stalingradem Szwejk spotyka zbankrutowanego Hitlera. W pierwszym momencie Fuhrer jest nadnaturalnie wielki, tak jak tego chce Brecht. Lecz już w chwilę potem spada z niego sięgający ziemi płaszcz i oczom widzów ukazuje się malutka, pokraczna figurka stojąca ma podwyższeniu - cokole. To już nie monstrualna postać z intermedium - to kukła odarta ze swej dętej potęgi. Dlatego w tej scenie Hitler jest tylko miotającym się bezsilnie pajacem.
Elementami groteski przepaja Rene cały spektakl. Pełną humoru, graną spokojnie scenę w knajpie "Pod kielichem" ostro przerywa aresztowanie Szwejka. Śledztwo w Gestapo. Nie ma w nim nic śmiesznego. A jednak grozę sytuacji raz po raz rozładowuje prowadzona przez Szwejka rozmowa z Bullingerem na temat pieska. W chwilę potem zmiana nastroju: gestapowcy wloką Szwejka do karceru.
Inna scena: polowanie na psa. Wybiegi Szwejka, zmierzające do schwytania szpica, są właściwie wesołą zabawą. W tym tonie grają aktorzy niemal całą tę odsłonę. I dopiero finał sceny ujawnia grozę sytuacji: aresztowanie Balouna i Szwejka przez tajniaka czyni znów realną wizję śledztwa w Gestapo.
Trzecie aresztowanie odbywa się już w zupełnie innej atmosferze. Do knajpy "Pod kielichem" wpada Bullinger na czele hitlerowców w poszukiwaniu zaginionego szpica. Napięcie dramatyczne rośnie. Żołnierze z bronią gotową do strzału przeszukują lokal. Z pasją rozdzielają razy. Kopecka uderzona w twarz pada na podłogę. Wściekle okrzyki Bullingera dominują nad ogólnym zamieszaniem.
Te trzy aresztowania wyraźnie wyznaczają linię narastania grozy w sytuacjach, w jakie zaplątał się Szwejk. Inscenizator świadomie stosuje crescendo, które ma lepiej motywować fakt znalezienia się Szwejka w wojskowym więzieniu. Stamtąd prosta już droga wiedzie tylko w jednym kierunku: na front. Pod Stalingradem Szwejk maszeruje przez zaśnieżony, bezkresny step. Znakomita dekoracja i zastosowanie obrotówki podkreślają nieskończoność tej drogi. Na wielkiej, pustej przestrzeni figurka Szwejka wydaje się mała i zagubiona. Jego song pełen jest humoru. Lecz oto na scenę wpada czołg. Sunie prosto na publiczność mierząc w nią groźnie z działa. Zatrzymuje się przed rampą. Z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału zeskakują z niego żołnierze. Atmosfera staje się napięta - pamiętamy podobne chwile z niedalekiej przeszłości aż nazbyt dobrze. Nagle ów groźny kolos w oczach widzów rozlatuje się w kawałki. Tylko wieżyczka z miotającym się w przestrachu działem ucieka, ukazując nogi niosącego ją aktora. Tę świetnie pomyślaną przez Renego scenę (u Brechta czytamy jedynie informację: "Samochód pancerny ginie w śnieżnej zamieci") publiczność wita oklaskami pełnymi radości i odprężenia.
Spektakl kończy poleczka odtańczona przez cały zespół. Wydaje mi się, że intencja reżysera, który daje taki finalny akcent, jest zupełnie jasna. Rene dąży tu nie tylko do ostatecznego rozbicia iluzji scenicznej, ale pragnie podkreślić, że to, czego widz był świadkiem, ów wytwór fantazji autora, zgodnie z teorią sceniczną Brechta, służyć ma urozmaiconej zabawie, nie zaś ponuremu moralizatorstwu. I zdaje się, że inscenizator efekt ten osiąga.
Wielki kunszt aktorski zademonstrował Aleksander Dzwonkowski. Tworzy postać człowieka spokojnego, nieruchliwego, prawie ofermy, który jednak w sposób bystry obserwuje świat. Z twarzy Szwejka ani na chwilę nie znika uśmieszek, będący wykładnikiem jego pełnego humoru stosunku do życia.
Z Niemców Szwejk kpi, ale aktor czyni to w bardzo różnorodny sposób. I tak np. wyraźna ironia i jaskrawa drwina dźwięczą w jego głosie, gdy dyskutuje na tematy polityczne ze szpiclem Brettschneiderem. Natomiast gdy rozmawia z Bullingerem, czyni to z powagą... spod której dopiero wyziera kpina. Dzwonkowski pełnym wyrozumienia i ironii spojrzeniem i spokojnym, wprost monotonnym głosem podkreśla, że Szwejk przy całej niepozorności czuje przewagę swego sprytu nad zezwierzęconymi hitlerowcami.
Po obejrzeniu "Szwejka" w Teatrze Domu Wojska Polskiego dwie sprawy stały się dla mnie bezsporne: pierwsza, że reżyseria Ludwika Rene jest dużym jego osiągnięciem; druga, że rola Dzwonkowskiego - to kreacja.