Artykuły

Recytować, tańczyć, linoskoczkować

Nie byłoby tego teatru bez paru Ponuraków. I fizyka zakochanego w Bim Bomie. Aktorki, która uciekła na scenę spod kurateli męża reżysera. I ponad 2 tys. zapaleńców, którzy przez 37 lat budowali wrocławską legendę - Kalambur i Festiwal Teatru Otwartego. Jutro będą świętować 57. urodziny sceny.

Krzysztof Truss, który trafił do teatru w 1972 r. jako aktor i grafik: - Wpadłem na chwilę, wyszedłem po dziewięciu latach.

Niektórzy wpadli jeszcze wcześniej. I do dziś do końca stąd nie wyszli, choć teatr od 20 lat nie istnieje.

W poniedziałek byłam na najbardziej niezwykłej konferencji prasowej. Dziennikarzy garstka, uczestników kilkudziesięciu. Pytania zbędne. Bo towarzystwo samo się napędza. Anegdoty płyną szerokim strumieniem. Wystarczy, żeby ktoś zamilkł na ułamek sekundy, a natychmiast pojawia się nowy wątek, równie interesujący. Marek Nikodemski, który próbuje całość jakoś ogarnąć, jest właściwie bezradny wobec tej powodzi wspomnień. Gdyby jej nie powstrzymywać, płynęłaby swobodnym nurtem do samego wieczora. Tutaj przeszłość wydaje się tysiąc razy bardziej interesująca od rzeczywistości za oknem.

A mnie jest żal, że minęliśmy się w czasie - kiedy przyjechałam na studia do Wrocławia, legenda Kalambura nieubłaganie przechodziła do historii.

Od teorii fizyki do teatru praktyki

Fizyk, od którego wszystko się zaczęło, to Bogusław Litwiniec. W 1955 r. po studiach na Uniwersytecie Warszawskim pojawił się we Wrocławiu. Na tutejszej uczelni został asystentem, ale szybko okazało się, że dużo bardziej od teorii fizyki interesuje go teatr.

- Czarno, brudno, co drugi dom zrujnowany, tramwaje chodzą albo nie. Dziś po kilku godzinach człowiek w takich warunkach dostałby 40-stopniowej gorączki - wspomina ówczesny Wrocław Krystyna Kawczak, jedna z pierwszych aktorek Kalambura. - Na tej jałowej ziemi zakwitło życie artystyczne i towarzyskie.

Litwińca zachwyca gdański Bim Bom i postanawia stworzyć własny teatr. Baza już istnieje - to działający w mieście studencki teatrzyk satyryczny Ponuracy. Jego członkowie zaczęli wydawać pismo "Poglądy" i teatr przestał istnieć. "Poglądy" też nie przetrwały długo - wychodziły przez zaledwie 14 miesięcy.

Fizyk Litwiniec i polonista Eugeniusz Michaluk (to on wymyślił nazwę "Kalambur") Ponuraków zapraszają do nowego teatru. I zaraz zaczynają nabór aktorów.

Jak najmniej facetek

Tak trafia do Kalambura Krystyna Kawczak. I przyznaje, że kryteria, jakie stosował Litwiniec, były jasno określone. - Potrzebne były młode z urodą - mówi krótko, dodając, że jedną z jej koleżanek ze sceny była Basia Król, miss Polonia. - A do tego trzeba było recytować, tańczyć, linoskoczkować. Kazio Kutz, który był moim mężem, niezbyt przychylnym okiem patrzył na moje ambicje, więc na przesłuchanie zapisałam się pod panieńskim nazwiskiem. I na wejściu usłyszałam od Litwińca: "Proszę położyć się na pianinie i recytować". Kładę się i czekam, czy będzie coś dalej, czy to wstęp do jakiegoś podrywu. Zawiodłam się - chodziło wyłącznie o sztukę. No i trudno ukrywać - był to antyfeministyczny teatr. Panowie ostro nas za mordę trzymali, panowała zasada: jak najmniej facetek.

Teatr zaczyna działalność bez własnej sceny. Pierwsza premiera - "Konfiskaty gwiazd" w 1958 r. - odbywa się na scenie Młodzieżowego Domu Kultury. Ale teatr przez sześć lat tuła się po mieście. Próby w prywatnych mieszkaniach, stołówkach, pod gołym niebem. Spektakle na scenach teatrów zawodowych, w salach wykładowych, klubach studenckich. Kiedy w 1959 r. zaczyna działalność Pałacyk, Kalambur anektuje jedną z piwnic i na własną rękę dostosowuje ją do swoich potrzeb - tak powstaje maleńka scena Pod Edulem z 60-osobową zaledwie widownią. Stanie się siedzibą kabaretu Kalamburek.

Zamach na Kreml. Gwiaździstym autorytetem

Ale Litwiniec ma większe ambicje - działalność Kalamburu to także Scena Poezji i Noce Jazzu i Poezji. A przede wszystkim - poważny teatr. Pierwsze sukcesy pojawiają się po premierze spektaklu "Po ulicach miasta chodzi moja miłość" - nie tylko w kraju (jedna z głównych nagród na Krakowskim Festiwalu Kultury), ale i za granicą (zespół jedzie z nim do Grenoble). To dopiero początek - w kolejnych latach objedzie całą Europę i nie tylko. A wreszcie ten wielki świat zaprosi do Wrocławia.

Tymczasem Zachód spodziewa się teatru ideologicznego. A ze sceny płynie najczystszej wody poezja. Co wcale nie oznacza końca kłopotów z polską cenzurą, która doskonale zdaje sobie sprawę, że nazwa teatru oznacza ryzyko przemycania w słownych grach myśli wywrotowych. Reaguje zresztą już przy pierwszej premierze w 1958 r. - "Konfiskata gwiaździstych autorytetów" według cenzorów jest ciosem wymierzonym w sam Kreml. Na afiszach pozostaje "Konfiskata gwiazd". A w 1967 r., po pierwszym międzynarodowym przeglądzie teatralnym, który cztery lata później zamienił się w Festiwal Teatru Otwartego, kariera Witkacowskiego "Męczeństwa i śmierci Macieja Gyubala Wahazara" kończy się na jednym zamkniętym pokazie.

Cały Lwów w Kalamburze

Do własnej siedziby przy Kuźniczej 29a Kalambur wprowadza się w 1964 r. Maleńka widownia na parterze nie może pomieścić więcej niż 100 osób - przynajmniej oficjalnie. A nieoficjalnie organizatorzy nie mogli zdesperowanym widzom odmówić wejścia na koncerty Macieja Zembatego czy Marka Grechuty. Setka jednak wciąż obowiązywała, przynajmniej teoretycznie - do tego limitu impreza mogła ujść za zamkniętą. A to znaczyło, że ze sceny można było powiedzieć więcej. Efekt? Za bezpieczeństwo widzów i aktorów nie chciał zaręczyć żaden strażak. Ale cała reszta była szczęśliwa.

Dorota Sapińska (w Kalamburze odpowiada za wydawnictwa): - Wydarzeniem była promocja antologii piosenek lwowskiej ulicy, na której podstawie powstał spektakl "A kto z nami trzyma sztamy". Na widowni Kalambura zjawił się cały wrocławski Lwów. Wnosiliśmy na piętro ludzi na wózkach inwalidzkich. A jeden z widzów specjalnie na tę okazję urwał się ze szpitala. Przyszedł na spektakl w piżamie!

Przedstawienie będzie grane 200 razy. W Polsce i za granicą - także we Lwowie, gdzie artystów powitają owacje.

Bitwa z komuną i 250 bambusów

Dzieckiem Kalambura był Festiwal Teatru Otwartego. Maciej Suszyński pamięta, jak działalność zdefiniował Konstanty Puzyna: "To, co robicie, jest balansowaniem między sankcją prokuratorską a Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski".

Wśród setek gości Festiwalu jest Pina Bausch - w 1987 r. jej Tanztheater Wuppertal przywozi do Wrocławia "Święto wiosny". Tak jak inni występuje za darmo - je w studenckich stołówkach, mieszka w jednym z akademików.

Ale i tak najgłośniej o festiwalu jest chyba sześć lat wcześniej, kiedy brytyjski Triple Action Theatre organizuje na ulicach Wrocławia walkę między komunistami a ich przeciwnikami. Władze grożą palcem - jeszcze jeden taki wyczyn, a festiwalu nie będzie!

Logistyka była arcyskomplikowana. Maciej Suszyński wspomina 1975 r. i półtorametrowy telegram, jaki dostarczył mu listonosz. A w nim - wykaz niezbędnych spraw do załatwienia przed występem brytyjskiego zespołu. Do dziś pamięta, że na liście było 250 kijów bambusowych, chłodnia do zamrożenia trzyipółmetrowej postaci ludzkiej i 3,5 t papieru, co wydawało się absurdem, jako że u nas papier był reglamentowany. Jeśli człowiek opanował trudną sztukę stawania na uszach, był w stanie pokonać i takie przeszkody.

Okno, które udało się wybić w kierunku zachodniego świata, dotyczyło także sfery obyczajowej. - Na festiwalu zapaliłam pierwszy raz w życiu marihuanę, tutaj oglądaliśmy pierwsze filmy pornograficzne, jakie przywozili do nas zagraniczni artyści - wspomina Dorota Sapińska.

Publiczność festiwalu wypełniała szczelnie nie tylko wrocławskie sale teatralne. Także zdolną pomieścić kilka tysięcy osób halę, która wówczas jeszcze nosiła nazwę Ludowej.

Żeby złapać oddech

Przez Kalambur przewinęła się znakomita większość przedstawicieli wrocławskiej kultury lat 50., 60. i 70. - teksty pisała Urszula Kozioł, reżyserowali Litwiniec, Włodzimierz Herman, Jerzy Bielunas, scenografię, druki i plakaty tworzył Piotr Wieczorek, ale też np. Michał Jędrzejewski, Eugeniusz Get Stankiewicz, Jan Sawka, Mira i Jan Jaromir Aleksiunowie. Na scenie występowali: Anna German, Ewa Dałkowska, Pola Raksa, Krzysztof Piasecki, Edward Linde-Lubaszenko, Stanisław Szelc. W repertuarze - Pankowski, Witkacy, Różewicz, Dario Fo, Wiesław Myśliwski.

Po ojcach założycielach przyszły dzieci, po nich - wnuki. Były pokoleniowe bunty - Kalambur'74 w osobach m.in. Trussa, Elżbiety Lisowskiej i Jerzego Bielunasa odrzucał dyktat reżyserów i stawiał na pracę zbiorową. Bezkarność w tej rewolcie gwarantowała Mała - potężna maskotka zespołu. Błękitna dożyca o łagodnym sercu.

Działalność sceny jest unikatowym świadectwem fenomenu ówczesnych czasów, kiedy wokół sztuki jednoczyły się różne środowiska artystyczne, stając się źródłem twórczego fermentu. Taki zbiorowy, całkowicie bezinteresowny gest później nigdy się już nie powtórzył. I był z całą pewnością ściśle związany z tamtą rzeczywistością - tą społeczną, polityczną, ekonomiczną. Wspólnota, jaką udało się Kalamburowcom zbudować, była przestrzenią wolności, odtrutką na wrogi, szary świat, jaki był poza sceną.

Halina Litwiniec: - Kalambur był dla nas wszystkich życiem, szkołą, przygodą, miłością. Tu łączyliśmy się w pary, tu rodziły się nasze dzieci. Studia, praca zarobkowa - to wszystko było na drugim planie.

Lena Kaletowa, dziennikarka, aktorka Kalambura: - Myśmy żyli we wspólnocie. Potrzeba bycia razem, blisko była czymś naturalnym.

Krystyna Kawczak: - Szukaliśmy w tej szarej rzeczywistości ideałów - w poezji, jazzie, teatrze.

Stanisław Pater: - Byliśmy przed Grotowskim, Skuszanką, Tomaszewskim. Teatr, ten oficjalny, publiczny, był ideologiczny. A u nas publiczność znajdowała wentyl pozwalający na chwilę odetchnąć wolnością. Cała inteligencja waliła do teatru, żeby złapać ten oddech.

Dorota Sapińska: - Bo to był prawdziwy świat. A na zewnątrz było nienormalnie. My tu przychodziliśmy po tę normalność.

Papierowe kwiaty na pożegnanie

Teatr i festiwal nie przetrwały okresu transformacji. Zjednoczone Przedsiębiorstwo Rozrywkowe chciało, żeby samorząd Wrocławia wziął na siebie część kosztów utrzymania teatru - nie udało się i w 1994 r. zespół został rozwiązany. Ostatnią premierę "Papierowych kwiatów" wyreżyserował Robert Czechowski. Na jego dawnej scenie przez kilka lat działały k2 i Teatr Osobowy. Obecnie zarządza nią Wrocławskie Centrum Twórczości Dziecka. Ostatnio można było tam zobaczyć także spektakle Teatru dla Dorosłych.

Secesyjna Kawiarnia pod Kalamburem, założona w 1983 r. i przez lata prowadzona przez Halinę Litwiniec, zachowała dawny klimat. Ale tuż obok ma młodszą o 25 lat siostrę Kalaczakrę - alternatywną, wegetariańską, stroniącą od alkoholu i niepalącą. Obydwoma lokalami zarządza Michał Litwiniec, syn Bogusława i Haliny, muzyk, kompozytor, aktor, członek zespołów Karbido i Kormorany. Ku rozpaczy kilku pokoleń wrocławskich studentów nie przetrwał za to do dziś założony w 1992 r. plenerowy Kalogródek - rozebrano go trzy lata temu.

Podczas jutrzejszych jubileuszowych obchodów 57. rocznicy istnienia Kalambura spotka się kilka pokoleń twórców tej sceny - będą Ewa Dałkowska, Krystyna Krotoska, Edward Lubaszenko, ale i zespół Karbido. Będzie tablica pamiątkowa, rzeźba, ale i mural. Wystąpią buskerzy, zagrają Małe Instrumenty. Galę wyreżyseruje Jerzy Bielunas.

Organizatorzy tłumaczą, że czekać do sześćdziesiątki nie chcieli, bo skoro teatr był niezwykły, to i feta musi się odbyć w nieoczywistym czasie. A poza tym najstarsza kalamburowa gwardia jest z tego pokolenia, któremu czas odlicza się coraz szybciej. Trzeba się więc ze świętowaniem spieszyć, bo nie wiadomo, czy za trzy lata zespół miałby szansę spotkać się w tym samym składzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji