Artykuły

Wrocław. Odwołają dyr. Mieszkowskiego za długi?

- Możemy nie grać spektakli, nie będziemy mieli długu. Tylko czy to jeszcze będzie teatr? - mówi Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.

W najbliższym czasie dolnośląski marszałek podejmie decyzję, czy odwołać Krzysztofa Mieszkowskiego ze stanowiska dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu. Powodem jest zadłużenie tej sceny, które przekroczyło 600 tysięcy złotych. W teatrze pojawili się kontrolerzy z urzędu marszałkowskiego - ich praca potrwa dwa tygodnie, potem zapadnie decyzja.

A Krzysztof Mieszkowski zaczyna rozmowę o planach związanych z Europejską Stolicą Kultury: twórczość Różewicza ma opanować gmach Biblioteki Uniwersyteckiej na Szajnochy, w mieście pojawi się Radio Różewicz, utwór inspirowany twórczością poety ma napisać Paweł Mykietyn, powstaną trzy nowe przedstawienia.

Magda Piekarska: Wszystko pięknie, ale nie wiadomo, czy w 2016 będzie pan kierował Teatrem Polskim. Być może już za dwa tygodnie straci pan stanowisko.

Krzysztof Mieszkowski: Niewykluczone. Mam jednak nadzieję, że wszystko potoczy się zgodnie z interesem teatru i publiczności.

Najwyraźniej marszałek postrzega ten interes inaczej niż pan. Pan Teatr Polski widzi ogromny, on - wolny od długów.

- Nie widzę sprzeczności. To, że od lat teatr jest regularnie zadłużony, wynika z tego, że dostajemy za małe dofinansowanie. Brakuje nam ok. trzech milionów rocznie. Od pożaru w roku 1994 zwiększyły się koszty utrzymania, teatr został wyremontowany, pojawiły się urządzenia, których obsługa dużo kosztuje. Ala pieniądze na teatr nie zwiększyły się. Powtarzam to co rok, jak mantrę. Potrzebna nam kwota wynika z analiz, które teatr przeprowadza od 2007 roku i które przesyłaliśmy do urzędu. Uniknąć długu mógłbym tylko w jeden sposób: na pół roku przestać grać spektakle.

Jakie jest w tej chwili zadłużenie?

- Ponad 600 tys. złotych. Zalegamy u dostawcy prądu, ciepła, odbiorców śmieci. To też niezapłacone podatki. Ten dług pojawia się zawsze o tej porze roku, bo kiedy teatr zaczyna produkować i pokazywać spektakle, popada w długi. Pojawiają się pytania: gramy czy płacimy za prąd? W ubiegłym roku o tej porze, w maju, zawiesiliśmy działalność - od maja do końca września teatr nie grał spektakli! Nie wydaliśmy pieniędzy, publiczność nie miała co oglądać, aktorzy dostawali gołe pensje. Takie "krwawe oszczędzanie" plus ratunkowe 350 tys. od Ministra Kultury pozwoliło nam zakończyć rok tylko z kilkudziesięciotysięcznym długiem.

Ile Polski dostaje rocznie na działalność?

- Dotacje podstawowe to 10 mln 122 tysiące. Pochodzą z dwóch źródeł - urzędu marszałkowskiego i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Sporo.

- Tak, ale trzeba pamiętać, że to największy teatr w Polsce, z trzeba scenami w różnych miejscach. W związku z tym należy brać pod uwagę koszty utrzymania. Mamy na to 5 868 mln, tymczasem same pensje pracowników to ponad 6 milionów. A co z opłatami za prąd, wodę, ogrzewanie, co z podatkami? Tu właśnie pojawiają się te potrzebne 3 mln. Z ministerstwa dostajemy 4 254 mln. Zgodnie z prawem możemy wydać je tylko na produkcję nowych przedstawień i eksploatację, czyli granie. Nie mogę z tej puli zapłacić za prąd, za pensje pracowników. Ale nie mam wyjścia, łamię tę regułę, MKiD zna naszą sytuację. Podsumowując: jeśli dofinansowanie wydajemy na utrzymanie, nie mamy na pracę artystyczną. A to moje podstawowe zobowiązanie.

Nie zarabia pan?

- Zarabiam. Mamy wysokie przychody - z biletów, z wynajmu sal, wyjazdów na festiwale, ok. 3,5 do 4 milionów rocznie. Nasz dług nie jest więc efektem lepszego lub gorszego gospodarowania, ma charakter strukturalny. Gdybyśmy mieli dostosować poziom zatrudnia do dotacji, musielibyśmy zwolnić 70 osób, to sparaliżowałoby naszą pracę. Z obecną dotacją moglibyśmy też pracować do października, czyli zaraz na początku sezonu zawiesić działalność. W czasie wakacji zawsze spada poziom długu - technika nie działa, aktorzy nie grają. Ma to skutek uboczny - w ubiegłym roku przez pięć miesięcy dostawali niższe pensje.

A może dyrektor humanista chodzi z głową w chmurach i nie potrafi liczyć pieniędzy? I teatrem powinien zarządzać menedżer?

- Przez ostatni rok pracował ze mną Grzegorz Stryjeński - doszedł do tych samych wniosków. Przygotowując przedstawienie, zadłużam się w interesie widzów. Taka jest rola społeczna teatru - gram przedstawienia dla publiczności. Organizuję debaty, warsztaty, koncerty, spotkania, wykłady etc. Większość to darmowe działania dla mieszkańców Dolnego Śląska.

Udaje się?

- Na czytaniach, debatach, spotkaniach jest po kilkaset osób. Spotkania z Krystianem Lupą i Zbigniewem Liberą zapełniły widownię na Dużej Scenie teatru. Frekwencja na spektaklach to ok. 90 procent. Po remoncie Dużej Sceny, kiedy przeniosłem tam "Ziemię Obiecaną" i "Sprawę Dantona", a potem doszły "Kronos", "Dziady" i "Termopile polskie", wpływy z biletów z pierwszego półrocza 2014 okazały się większe niż za cały ubiegły rok 2013 - wyniosły 1,6 mln zł.

Jakie są pomysły na wyjście z tego pata?

- Jeden z nich to oddanie Sceny na Świebodzkim. Około 1 miliona zł dałoby się w ten sposób zaoszczędzić - ale to nie jest w interesie społecznym. Najprostszym rozwiązaniem jest zawieszenie grania, ale to stawia pod znakiem zapytania istnienie teatru. Tu muszą pojawić się poważne decyzje finansowe. Brakujące pieniądze to przy dzisiejszym finansowaniu tylko trzy miliony albo aż trzy miliony. Ale czy jest sens wydawać dziesięć milionów, kiedy nie możemy realizować przedstawień? Co jest ważniejsze: to, że wystawiliśmy "Dziady", które od lutego zobaczyło siedem tysięcy ludzi, czy wycofanie się z premiery z powodów ekonomicznych? Moja decyzja jest zawsze ta sama: produkuję premiery i proszę o pieniądze, informuję o niedofinansowaniu i przedstawiam analizy. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: unarodowienie teatru. Gramy klasykę, zajmujemy się istotnymi tematami współczesności, jesteśmy jednym z najlepszych teatrów w kraju, to byłby naturalny krok. Od dawana mówię również o porozumieniu z władzami miasta - gramy przecież przede wszystkim dla wrocławian i jesteśmy marką tego miasta.

Dlaczego podpisał pan zobowiązanie, że długu w tym roku nie będzie?

- Byłem w trakcie rozmów z marszałkiem o dofinansowaniu teatru. Liczyłem na współpracę w rozwiązaniu problemu. To sytuacja charakterystyczna prawie dla każdego teatru samorządowego w Polsce. Zamieszanie jest dla mnie zaskakujące. Niedawno rozmawiałem z marszałkiem o tym, że teatr dostanie dodatkowe półtora miliona.

Jeśli zostanie pan odwołany, odejdzie stąd z uczuciem porażki?

- Nie mogę go mieć. Mam poczucie sukcesu. Świadczą o tym nagrody, sympatia publiczności, zespół, który udało mi się zbudować. Do pełni tej satysfakcji potrzeba racjonalnej współpracy z urzędem. Nie chcemy przecież nic ponad niezbędne minimum. Urzędnicy powinni sobie zdawać sprawę, że jeśli odejdę, mój następca będzie się mierzył z tymi samymi problemami. Przyzwyczaiłem się do tego, że co roku, mniej więcej o tej samej porze, jestem wyrzucany z teatru. Gdybym szastał pieniędzmi, miałbym dług na poziomie trzech milionów. Warto jednak pamiętać, że oprócz wyników finansowych teatr jest instytucją artystyczną. I trzeba tak kształtować przepisy i prawo, żeby służyły autonomii tej instytucji - inaczej dojdziemy do sytuacji, w której fabryka śrubek niczym nie będzie się różniła od teatru. Jeśli poddamy kulturę wyłącznie weryfikacji ekonomicznej, ona przestanie istnieć. Tym, co wyróżnia Polskę na świecie, jest kultura. Mamy najlepszy teatr w Europie - dowodem są zaproszenia na najważniejsze festiwale. A Teatr Polski jest w krajowej czołówce. Nie możemy tego niszczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji