Artykuły

Całe życie pilnowałam wagi

- Zawód aktora wymaga wielu wyrzeczeń i przede wszystkim poważnego traktowania. Powiedziałabym nawet, że jest to zawód głęboko humanitarny - nie może być dobrym aktorem ten, kto nie ma życzliwości i sympatii do ludzi - mówi HANKA BIELICKA.

Hanka Bielicka, pierwsza laureatka "Srebrnego Motyla", nagrody zespołu "Super Linii" za superlinię, zdrowy styl życia, optymizm i wdzięk. Wielka gwiazda estrady, jedna z najbardziej znanych polskich aktorek, która od lat rozbawia widzów swymi monologami, 9 listopada będzie obchodziła swoje dziewięćdziesiąte urodziny.

Pogodna, pełna energii, serdeczna - i taką właśnie chcemy panią zawsze oglądać!

Ja sama chciałabym taką zostać, ale nie bardzo mi się to udaje. Starszy wiek ma swoje prawa, chociaż wiem, że "Super Linia" chce, żebyśmy do samej śmierci były piękne i młode, szczupłe oraz zdrowe.

Jeszcze niejedna 20-latka mogłaby pozazdrościć pani werwy.

Tylko w gadaniu, kochanie, w gadaniu jestem mocna. Niedługo to już będzie życie wirtualne, jak się to teraz nazywa. Wszak wirtualnie jest wszystko świetnie - wchodzę na scenę, występuję. Gorzej mi to wychodzi w życiu realnym, bo wprawdzie duch krzepki, ale ciało mdłe. A wszystko przez zaawansowany wiek, o którym uważacie, że należy zapomnieć. A jeszcze ta zła przygoda zdrowotna, która mnie w zeszłym roku dopadła i na pięć miesięcy przykuła do łóżka, z trudem zbieram siły. Ale pocieszam się, iż z dobrego pnia się wywodzę - moja mamusia bardzo długo zachowała młodość i sprawność, a werwa i poczucie humoru też w naszej rodzinie są dziedziczne.

Dla wszystkich jest pani niezmiennie "pyskatą" Dziunią Pietrusińską. Dla zespołu "Super Linii" przykładem osoby stosującej zdrowy styl życia.

Był taki moment, że mogłam się znaleźć w gronie najsympatyczniejszych puszystych, ale przypilnowałam się i palmę pierwszeństwa w tej kategorii pozostawiłam innym.

Gdzie tam pani do puszystości...

Bo właśnie bardzo pilnowałam wagi. Receptę, jak to robić, dał mi Bogdan Brzeziński, autor monologów o Dziuni Pietrusińskiej. A brzmi ona NŻD, czyli po prostu - Nie Żryj Dużo. Stosowałam się do tego. Nie ma nic gorszego, jak się objadać, tyć, a później się odchudzać. Tego żaden organizm nie lubi, buntuje się, odpłacając tyciem. Poza tym wydaje mi się, że praca estradowa wymagająca przemieszczania się z miejsca w miejsce, ciągłej zmiany pozycji z siedzącej na stojącą, biegania i pilnowania oddechu, sprzyja szczupłej sylwetce i raczej rzadko się tyje, chyba że są ku temu szczególne predyspozycje. W gruncie rzeczy trzeba tylko dbać o kondycję. A że jestem skłonna do samodyscypliny, nie miałam z tym żadnych problemów. Poza tym nigdy nie byłam bardzo jedząca, nie przepadam za słodkościami, nie lubiłam też po przedstawieniach chodzić na kolacje, bankiety. Najgorsza rzecz, jaką kobiety robią, to późne jedzenie, jeszcze pogryzanie tego i owego przed telewizorem, no i dopiero do łóżka. Przyznaję, że całe życie pracowałam na dobrą formę, dbałam o nią, brałam zabiegi, kąpiele, masaże, gimnastykowałam się i to mi długo pozwalało być sprawną, silną i dużo pracować. A praca zawsze była moim żywiołem, bez niej nie potrafiłam żyć. Nawet podczas pobytów w sanatoriach popołudniami występowałam dla publiczności.

Dużo jeździła pani po świecie, czy szczególnie upodobała pani sobie jakąś kuchnię, typowe dla niej dania?

Nie było okazji. Na ogół jadało się, co popadło, popijając herbatą zagotowaną własną grzałką. A restauracje? Owszem, ale one, zwłaszcza te przyhotelowe, na całym świecie karmią podobnie. Jeśli już musiałam w nich jadać, to wybierałam zawsze potrawy proste i nietuczące.

A w domu?

Staram się przede wszystkim przestrzegać zasady, aby zawsze o tej samej godzinie jadać dobry, choć nie przesadzony obiad. Dwudaniowy, ewentualnie na deser trochę malin, poziomek czy kompot. Kolacja jest tylko udawana - kubeczek herbaty albo mleka, najwyżej z symboliczną kromką chleba. Całe życie miałam dobre gosposie, które świetnie gotowały. Pierwsza, która pracowała jeszcze u mojej mamy, gdy z afiszy dowiedziała się, że przeżyłam wojnę, odnalazła mnie i była ze mną przez 20 lat, aż do śmierci, druga 25 lat, teraz kolejna - jesteśmy razem już 20 lat.

Wiem, że zawsze ceniła pani ruch.

I nadal cenię. Staram się chodzić, ile mogę, niestety, długodystansowcem już nie jestem - śmieje się pani Hania.

Ale kapelusze nadal pani kocha?

Jakby mniej. Przyzwyczaiłam do nich publiczność, nosiłam je dla niej. Chociaż muszę przyznać, że kapelusz zobowiązuje, wymaga bardzo starannie dobranej całości, ale to wchodziło w cenę mojej popularności. Teraz męczy mnie pindrzenie się, mało wychodzę z domu, to i kapelusze też rzadko noszę. Bez żalu przekazuję je wraz z innymi przedmiotami na różne aukcje dobroczynne oraz do mojej rodzinnej Łomży, gdzie umyślono, aby stworzyć izbę pamięci mnie poświęconą. A że ja jeszcze żyję, to miejsce na razie nazywa się "Pokoik pani Hani". Zamierzam oddać tam swoje Wiktory, karykatury, fotografie, portrety i trochę mebli. Z tamtych stron wiele ludzi wyjechało za morze, teraz przyjeżdżają i może zechcą oglądać pamiątki po mnie.

Czy nie za wcześnie, pani Haniu, na takie myślenie?

Nie. Jestem już bardzo leciwa i nie boję się, że przyjdzie mi odejść, wręcz szykuję się do tego. Cała moja bliska rodzina już nie żyje.

Wróćmy do popularności, pani osiągnęła jej szczyty. Nie ma chyba w naszym kraju osoby, która nie wiedziałaby, kto to jest Hanka Bielicka, której nie cieszyłyby pani występy. Jednak gatunek sztuki, który ja uprawiam, szybko zaciera się w pamięci, myślę, że ludzie młodzi nie za bardzo są już nim zainteresowani. Stara epoka, w której ja się mieszczę, odchodzi, nastała nowa, bardzo trudna, niebezpieczna dla aktorów - epoka seriali telewizyjnych. One wynoszą aktora, dają mu popularność gwiazdy, niestety, na krótko. Tylko chwilę błyszczą, gdy kończy się serial, odpływają w niebyt, nikt o nich nie pamięta.

Co pani uważa za swój największy sukces?

Właśnie popularność. Nic więcej. Do niej dochodziłam latami, występując najpierw w teatrze dramatycznym, następnie na estradzie. Wyraża się ona sympatią i serdecznością ludzi, z którymi się spotykam. Całe życie pracowałam, aby dawać ludziom trochę uśmiechu i humoru. Warto było, chociaż nie zawsze łatwo. Zawód aktora wymaga wielu wyrzeczeń i przede wszystkim poważnego traktowania. Powiedziałabym nawet, że jest to zawód głęboko humanitarny - nie może być dobrym aktorem ten, kto nie ma życzliwości i sympatii do ludzi. Aktor estradowy ponadto musi być na każde zawołanie publiczności, uczestniczyć w jej świętach, wydarzeniach.

Pani Haniu, ogromny zaszczyt i przyjemność, że zechciała pani z nami porozmawiać. Dziękujemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji