Artykuły

Tragedia i świetność matki Courage

Okrężnymi drogami powoli powoli, podążał wóz Matki Courage ku Warszawie - po­przez gościnny występ Berliner Ensemble, poprzez podróżujący Teatr Żydowski i wędrowny Teatr Ziemi Mazowieckiej... ale wreszcie dotarł do nasze­go Teatru Narodowego, mie­siąc po premierze w Teatrze Starym w Krakowie. I największe uznanie dla Teatru Narodowego, że dał pokierować tym wozem Irenie Eichler, czołowej współczesnej aktorce polskiej. "Matka Cou­rage" należy do najświetniejszych utworów teatralnej kla­syki światowej XX wieku. A nad jej scenicznym wykona­niem świeci kreacja Heleny Weigel, żony Brechta i do dziś strażniczki spuścizny po nim w Berliner Ensemble. Są pew­ne sztuki i pewne przedstawie­nia, wobec których obowiązu­ją wymagania bardzo wysokie.

Jak każde wielkie dzieło li­terackie i teatralne, także "Matka Courage" - choć od jej napisania, wystawienia w tea­trze i ogłoszenia drukiem nie upłynęło jeszcze lat 25 - speł­niała i wypełnia różnorodne funkcje artystycznego oddzia­ływania, odpowiada na pytania różne w czasie i przestrzeni. Gdy jesienią 1949 roku zobaczyłem tę sztukę w wykonaniu Berliner Ensemble w Berlinie, nie trzeba mi było gło­wić się nad znaczeniem brechtowskiego dzieła dla narodu niemieckiego, męczyć się nad odgadnięciem sensu wielkiej metafory o życiu z wojny porażeniu wojną, przywołanej z otchłani wojny sprzed trzech wieków przez pisarza, który zawsze ostrzegał. Oto nagi tra­gizm wojny, ukazany w apo­kaliptycznych kształtach. Zagłada, ruiny, nędzarskie łach­many, głód, jedno owocne żni­wo - śmierci: oto los tych, co żyć by pragnęli z wojny, i czerpać profit z wojny, dla których wojna jest wiarą, nadzie­ją, miłością, którzy pewni by­li, że wojna ich wynagrodzi, skoro jej służą z ochotą. A za horyzontem sceny stał hory­zont Berlina, ruiny, gruzy mia­sta, pogrążone w pustce i ciemności, wiatr na wskroś przewiewał wypalone domy, kto mieczem wojował od mie­cza padł. Wszystko było wów­czas wyraźne i tłumaczyło się bezpośrednio.

Matka Courage wierzyła wojnie, żyła z wojny, kochała wojnę, która jej dała utrzy­manie, kochanków, synów, mir u ludzi-żołnierzy. I Matka Courage kolejno płaciła za wojnę; dobytkiem, dziećmi, wszystkim co dla niej w życiu było drogie, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Nie chciała nią poddać, po każdym uderzeniu z pozoru przypadko­wym podnosiła się znowu z upadku, tłumiła boleść, ufała że los się odmieni i towar pójdzie z zyskiem. O co w wojnie chodzi, dlaczego wojny się toczą - po cóż się tym trapić. Byle była ta wojna jurna, po­suwista, dla markietanek ży­czliwa, ludziom prostym po­zwalająca zebrać łupy, bez oglądania się na cele, przyczy­ny, powody, szumnie kłamane przez wodzów i cesarzy. Pa­trzcie jak omylne, jak tragicz­nie głupie to były rachuby, jak wstrząsający był kres Matki Courage, jak świadczy, przeciw każdej wojnie.

Pora na artystyczną i przede wszystkim na społeczną analizę. Przy pomocy cytatów, niezbędnych w ówczesnej stylistyce, przy pomocy doświadczeń z przeszłości i teraźniejszości, wypatrywaliśmy granic widzenia "Matki Courage" i określaliśmy niepełność jej klasowych wyznaczników. Czy słuszny jest integralny pacy­fizm, charakteryzujący tę sztukę - pisaliśmy - a gdzie podział na wojny imperialistyczne i sprawiedliwe, narodo­wowyzwoleńcze, ludowe właś­nie, przeciw panom i królom? Matce Courage do ostatka nie otwierają się oczy, swoich osobistych nieszczęść nie umie uogólnić, nie umie zatem ani ich zrozumieć ani wyciągnąć z nich klasowych wniosków! Do ostatka włóczy się za wojną, wprzęgnięta w jej wszystko niszczący wóz. Znaleźli się gorliwi, którzy z tego mędrkowania wyciągnęli wniosek, że "Matka Courage" zbędna jest w naszym teatrze: nam już niepotrzebna sztuka o nieoględnym pacyfizmie, wymie­rzona w drobnomieszczański nierozum.

No cóż, Brecht nie pisał traktatu politycznego lecz traktat moralny, nie pisał utworu publicystycznego. Umiał on i publicystykę przekształ­cić w dzieło sztuki: dowodem " Arturo Ui", równocześnie gra­ny teraz w Teatrze Współczes­nym, sztuka, którą jak naj­bardziej niesłusznie jest uwa­żać za estradowy pamflet. Ale Brecht wyrzekał się publicystyki w takich utworach jak "Kaukaskie koło kredowe", "Dobry człowiek z Seczuanu" czy właśnie "Matka Courage". Mo­żemy dziś bez normatywnych i czasowych obciążeń oceniać i doceniać artystyczną war­tość sztuki, po akademicku przymierzać teoretyczne postu­laty Brechta do konkretnych wyników, możemy rozważać czy przydatne byłyby skreśle­nia tekstu, czy niezbędna jest tutaj tak ulubiona przez Brechta oprawa songów, czy potrzebne są słowa sceny fi­nalnej po porywającym obra­zie przedfinalnym. I tak da­lej i dalej. A sam problem wojny i pokoju, węzłowy dla markietanki Anny Fierling i wszystkich markietanek świata i ich dzieci? Nie straciło sen­su rozróżnienie społeczne i na­wet polityczne wojen, jest ono instrumentem także i naszej polityki. Nawet epoka atomo­wa nie pozwala nam dotych­czas na inne myślenie, nie na­stał jeszcze pokój na Wyspach Bożego Narodzenia, ani boski ani ludzki. Walka trwa. A "Matka Courage" nie tylko nie jest w tej walce zawadą lecz ogromną pomocą. Wielki pisarz wiedział, że żadna wojna nie była "ponadczasową abstrak­cją"; i powiedział to także wbrew ograniczonemu, naiw­nemu w swym egoizmie my­śleniu Anny Fierling. Prze­grywa ona swoje życie także i dlatego, że nie była to "jej" wojna, choć sądziła, że każda wojna może być "jej".

Twórczość Bertolta Brechta jest w chwili obecnej wspaniale re­prezentowana w Warszawie, zwy­cięstwo Brechta w teatrze polskim jest całkowite - słuszne zwycięstwo Jego zaangażowanej, ko­munikatywnej i nowoczesnej sztu­ki. Trzeba jednak otwarcie powie­dzieć, ze przedstawienie Matki Courage w Teatrze Narodowym nie jest równe, że ma ono swoje mocne ale i słabsze sceny. Wyakcentowanie momentów satyrycz­nych jest na miejscu, ale nie na miejscu - wtręty farsowe. Tempo chwilami zbyt wolne. Songi - zresztą poważnie skrócone i zredukowane - przekazywane są w rozmaity sposób, nawet przez megafon (uparta moda w Warszawie) czasem zaledwie recytowane, czasem aż operowo śpiewne. Teatr ofiarnie zmobilizował swój zespół, ale niektóre role są źle obsadzone, ale niektóre nijakie lub wręcz niewłaściwe...

Ale nie napiszę szerzej o tych usterkach czy brakach. Wyrównywa je bowiem, zacie­ra, wynagradza je z nawiązką kreacja Ireny Eichlerówny w roli tytułowej, nowe wielkie osiągnięcie artystki, Eichlerówna nie miała ostatnio godnych swego aktorstwa ról. To zna­czy: role efektowne miała, ale ich surowiec artystyczny był wątpliwy lub jednostronny, Na romantycznym klawikordzie Jak długo można wygry­wać? Teraz Eichlerówna wzię­ła inny ton i ukazała, że w nim także jest mistrzem.

Ów ton to realizm. I prostota. Eichlerówna jako Matka Courage - istnieje w polskim języku, i w pisowni, utarte słowo "kuraż", mam przeto wątpliwości, czy stosować pisownię francuską, ale już nie mam sił się spie­rać - jest kobietą zwyczajną, po­wszednią, pospolicie odczuwającą (i przekazującą widzom) miotające nią uczucia interesowności, chci­wości, małej przezorności czy też pociągu do mężczyzn, przywiązania do synów, miłości do kalekiej córki. I w tym mistrzostwo Eichlerówny: bo choć jej Anna jest ko­bietą prostą - z wyjątkiem bardzo rzadkich "zaśpiewów" choć uni­ka drugich i następnych den jest zarazem pełnym człowiekiem, raz tylko sprytnym to znowu zaska­kująco mądrym, prasy czym artystka buduje tę właścicielkę a zarazem niewolnicę markietańskiego wozu środkami subtelnymi i powściągliwymi. Imponuje też umiar, z jakim Eichlerówna wie­dzie swą rolę od pierwotnej dufności do ostatecznej rezygnacji, oszczędna w zewnętrznym okazy­waniu uczuć, hojna w ich we­wnętrznym bogactwie. Zauważmy, że rezygnuje nawet z ułatwionego okazywania postępującej nędzy (do ostatniego obrazu nosi całe buty) - żadne skamieniałe cier­pienie, żadna niobe wojny, a prze­cież wspaniale zmienna od zama­szystej radości do martwiejącej rozpaczy.

Matka Courage wypełnia sobą sztukę i scenę, ale w tym także i świetność pióra Brechta, iż obok niej zarysowuje się ostro kilka innych postaci, przede wszystkim dzieci markietanki oraz Kucharz i Kapelan. Joanna Walterówna w roli niemej Katarzyny, żałosnego strzępu człowieczego, ma swą wielką scenę końcową, będą­cą zresztą jednym ze szczytów widowisk nie tylko Brechta. Walterówna wytrzymuje w tej scenie emocjonalne napięcie - widoczna zresztą i w poprzednich, tak i po­zoru biernych dla niej niewdzięcznych sytuacjach.

Bujnie, zawadiacko zaznacza żywotność Kucharza ANDRZEJ SZALAWSKI, trafnie ściszony i jakby przybity do ziemi w sce­nie rozłąki z Matką Courage. Za­sługuje też na dobrą pamięć KA­ZIMIERZ WICHNIARZ w wyrazistej roli Kapelana, MIECZYSŁAW KALENIK jako wojowniczy, durny Eilif, wymownie zabrzmiał wstęp­ny dialog Sierżanta (JANUSZ ZIEJEWSKI) z Werbownikiem (JERZY KOZAKIEWICZ) tak ważny dla klimatu i problematyki sztuki. Scenograf nie silił się na jakieś "rewolucyjne" nowości - to do­brze. Muzykę pozostawiono Dessaua - to bardzo dobrze. Przekład polski wydał mi się poprawiony w stosunku do wydania książkowe­go - tym lepiej. Zaniepokoiły mnie tylko songi, do których nowego przełożenia przyznają się dwie panie, dotychczas raczej ma­ło znane na polu tłumaczeń. Wia­domo nie tylko mnie, że songi te przełożył w ostatnich tygodniach życia Władysław Broniewski. Chcielibyśmy je jak najprędzej przeczytać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji