Artykuły

"Matka Courage" z Eichlerówną

Kiedy oglądałem przed laty Helenę Weigel jako Matkę Courage podczas występów Berliner Ensamble w Warszawie, nie wyobrażałem sobie, że postać ta może być lepsza lub inna. Gdy przed ro­kiem oglądałem ją powtórnie w tej roli w Berlinie, miałem już wątpliwości, czy jest wierna postaci Brechtowskiej. Weigel gra postać tragiczną, "odkobieconą" przy tym. Jest wielka w swym tragizmie, jest wspaniała.. Ale już chociażby w scenach z Kucharzem wy­czuwa się jakiś fałsz. Weigel jest bardziej ofiarą wojny, niż małą wojenną hieną.

W lipcu 1959 r. oglądałem u Vilara w Avignon zupełnie inną Matkę Courage. Grała ją Germaine Montero. Była ironi­czna, agresywna, nierzadko za­lotna - była francuską Matką Courage. Równie wielka kreacja, narzucająca sugestywnie taką właśnie interpretacją postaci jako jedyną.

Po dwu warszawskich przed­stawieniach "Matki Courage" w Teatrze Żydowskim (Ida Kamińska była bliska Heleny Weigel) i w Teatrze Ziemi Ma­zowieckiej (jedno z najlepszych przedstawień tego teatru), przy­szła - Irena Eichlerówna. Ży­ło się już od miesięcy tym za­powiedzianym spektaklem w Teatrze Narodowym - Eich­lerówną i Barszczewską mie­rzy się u nas czas teatralny i szczytowe osiągnięcia naszej sceny. Jakże trudno - podob­nie jak w wypadku z Heleną Weigel - wyzwolić się z prze­możnych sugestii kreowanej przez nią postaci, zdobyć się na konieczny obiektywizm, konfrontować w odbiorze przedstawienie z tekstem. Tym więcej, że Eichlerówna zaska­kuje nas rzadko w jej rolach spotykaną dyscypliną głosu i gestu, tego urzekającego głosu, który jest jakąś absolutną wartością artystyczną. W "Mat­ce Courage" Eichlerówna, re­zygnując z tego swego potęż­nego atutu, przywraca głoso­wi jego właściwą funkcję: jest jedynie narzędziem ujawniania przekazywanych treści. Być może dzięki temu uwalniamy się powoli od magii tego gło­su, co pozwala na większy obiektywizm w ocenie postaci.

Z oglądanych dotąd, Matka Courage Eichlerówny wydaje się być najpiękniejszą posta­cią, znacznie bliższą autorskie­go pierwowzoru, niż tamte. Bliższą - bo nie tożsamą, czy zupełnie bliską. Jest przede wszystkim mądrą Matką Courage - tą gorzką mądro­ścią, jaką daje obcowanie na co dzień z wojną, jej katami i ofiarami. Ale jest to Matka Courage z wyższego piętra, bardziej uczłowieczona, ściszona w swym osobistym dramacie, wyrozumiała - bo rozumiejąca - wobec dramatu, który się wokół niej rozgry­wa. Nie ma w niej nic, lub niewiele, z małej "hieny wo­jennej", nie ma drapieżności i fascynującego tragizmu w je­go zewnętrznym eksponowaniu Heleny Weigel, ani jakiejś amoralnej beztroski Germaine Montero. Dlatego też przema­wia do nas przede wszystkim gorzka ironia brechtowska. Dlatego wychodzi wyraziście brechtowski dystans do omawianych spraw wojny i pokoju, moralności wielkich i małych. Ale bez brechtowskiego zaangażo­wania i jego pasji.

Pisanie o przebogatej skali środków artystycznych Eichle­równy, o jej mistrzostwie scenicznym - byłoby truizmem. Tak jak stwierdzenie, że ni­gdy nie mieści się w zakreślo­nych przez autora ramach po­staci. Daje im własny wymiar, wzbogaca je, przetwarza na miarę swego talentu i swego widzenia świata i jego spraw. Więc dobrze, że dała nam także inną, niepowtarzalną, "eichlerowską" Matkę Courage.

Nie wydaje mi się, że przy takiej postaci, jaką stworzy­ła Eichlerówna, była potrzeba analizowania całego przedstawienia i pozostałych ról. Nie tylko dlatego, że "Matka Courage" jest teatralnym "koncer­tem fortepianowym", sztuką na jedną postać, ale i dlatego, że wszystkie niedostatki przed­stawienia, (nużące tempo, wadliwa obsada niektórych ról, w większości źle podawane songi) rekompensuje i spycha na margines w naszym odbio­rze - Eichlerówna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji