Artykuły

Językowa torpeda, wibracje i śmierć. To robiło wrażenie

O teatralnych wydarzeniach Dni Sztuki Współczesnej w Białymstoku pisze Monika żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Widzowie bili brawo, wstając z miejsc. A po spektaklach wielu zostawało i jeszcze przepytywało twórców - tak trudno było się rozstać z atmosferą widowisk, tak bardzo zapadały w pamięć. Bo też i podczas tegorocznych Dni Sztuki Współczesnej set teatralny był bardzo mocny. I ciekawy.

Organizatorom udało się ściągnąć do Białegostoku spektakle znane, wielokrotnie nagradzane na festiwalach. I co najważniejsze - bardzo różnorodne. A i publika stawiała się nań nieprzypadkowa, świadoma, dobrze wiedząca czego chce. Dobrego teatru.

O czymś świadczy też to, że w niektórych przypadkach bilety wyprzedawały się na kilka dni przed terminem, wielu widzów odchodziło od kasy bardzo zawiedzionych. Na finiszu DSW widać, że większość z tych spektakli łączyło kilka kwestii - muzyczność, przenikanie dźwięków i absolutny profesjonalizm twórców. To już wyższa teatralna półka, która nie boi się przekraczania granic.

Plumkanie, miaukanie

A te w "Pawiu Królowej" Narodowego Teatru Starego w Krakowie przekraczane były nieustannie. Czwórka aktorów pod kierunkiem reżysera Pawła Świątka z książki Doroty Masłowskiej pod tym samym tytułem stworzyła nieobliczalną wyprawę w świat polskiego języka, polskich frustracji, egzaltacji, fiksacji. Niby to wszystko dostaliśmy już w książce, jednak spektakl to kompletnie nowa wartość. Pustota medialnego świata, postaci celebrytów, prawdziwa galeria osobników wypełniających polską rzeczywistość niczym literki w kratkach (swoje znaczenie miała również scenografia) tu dostała konkretną twarz i rytm. I to jaki rytm!

Czwórka aktorów nieustannie wcielających się w rozmaite osoby (a co jedna, to straszniejsza i dziwaczniejsza), wręcz zbombardowała językowo słuchaczy, niczym cybernetyczne maszynki, wyrzucając z siebie niezliczone ilości słów, językowych strzępów. Krzyk, recytacja, plumkanie, miaukanie, przeżuwanie, wypluwanie - na scenie trwał jeden wielki proces fizjologiczno-psychologiczny, a wszystko to w niebywałym bitowym, nieco hiphopowym rytmie. Przenikały, zazębiały się tu różne muzyczne narracje, tempo rosło, istne szaleństwo. I tylko talentu i 300-procentowego wysiłku aktorów trzeba było, by to wszystko ogarnąć. Świetnie zwizualizowali świat Masłowskiej. Nie oszczędzającej nikogo, inteligentnie wyśmiewającej nasze polskie ubóstwo i świat, w którym wszystko jest na sprzedaż.

Wielowymiarowa struktura

Wyprawę muzyczną też, ale w kompletnie inną rzeczywistość, zafundował nam też Teatr Pieśń Kozła prowadzony przez Grzegorza Brala. Słynny teatr, który stawia na gest, dźwięk, głos, budując z nich wielowarstwowe struktury, tym razem przeprowadził nas przez galerię szekspirowskich obrazów malowanych dźwiękiem. Wyjął kilka kluczowych scen z "Króla Leara" i stworzył przejmujący poemat muzyczny o emocjach. Punkt wyjścia to historia króla, od którego pychy zaczyna się rozpad królestwa. Finał? Muzyczne przeżycie, które sięga do samego środka. Po którym widownia jest w stanie tylko zerwać się z miejsc i bić brawa na stojąco.

To spektakl-kompozycja [na zdjęciu], niezwykle ascetyczna, bez zbędnego scenicznego sztafażu, przy minimum scenografii (ot, kilka krzeseł). Liczą się tylko wielowymiarowe głosy i oszczędne gesty kilkorga aktorów (wśród nich cudownie śpiewająca Monika Dryl, pochodząca z Białegostoku, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie, która pierwsze kroki stawiała w Studiu Piosenki Jerzego Tomzika).

Nie fabuła była tu najważniejsza (wprowadzał w nią kilkoma słowami narrator), lecz to, jak te kilka słów w języku polskim (m.in. o relacji między córkami a ojcem, złej sytuacji w królestwie, chaosie, itp.) zostało zobrazowanych pieśnią - rozszerzającą się, potężniejącą, wielokrotniejącą. Stwierdzenie, że muzyka zabiera słuchacza w ukrytą rzeczywistość, otwiera przestrzeń nie do nazwania - nie jest tu pustym sloganem. W szekspirowski świat przenosiły nas niezwykle precyzyjnie dobrane pieśni: fragmenty ewangelii w języku koptyjskim, teksty łacińskie z liturgii, a na finał - przejmująca pieśń tybetańska. Do tego instrumenty Macieja Rychłego, człowieka-orkiestry i muzycznego guru, którego Bral poznał jeszcze w Gardzienicach i od tamtego czasu wywodzi się ich współpraca. Na szczęście dla widzów.

Mięśnie i żyły

Jeszcze inne doświadczenie muzyczno teatralne zaproponował Maria Kong Dancers Company. W spektaklu "Fling" międzynarodowa grupa tancerzy stworzyła świat cybernetyczny i zmysłowy jednocześnie, pusty i fizjologiczny, gdzie wszystko pulsuje, pręży się, wibruje. Jak połączyć przestrzeń cyfrową z pierwotną? Tak dwie nieprzystawalne rzeczywistości? A jednak. Czwórka tancerzy w swoich skomplikowanych perfekcyjnych układach fascynuje giętkością ruchów, wciąga do swego tajemniczego strasznego świata. Nie przypominają ludzi, raczej owady, może nawet istoty gdzieś z kosmosu. Przyciągają i odpychają. A wszystko to w jakimś owadzim-nie-owadzim przepoczwarzaniu się, przeistaczaniu, mlaskaniu, rozczłonkowywaniu się. Cały ten proces podkreślają niepokojąca muzyka i niesamowite kostiumy, które przylegają do ciała niczym druga skóra, przypominające nieco chitynowe pancerzyki, nieco sploty nerwów, mięśni i żył.

Trochę śmierci

Zwizualizowane słowo, językowa torpeda, archetypiczna struktura muzyczna sięgająca tradycji antycznej i plemiennej, wreszcie taniec, w którym cyfrowa rzeczywistość skleja się z pulsowaniem żył i ścięgien... - dawno nie było na festiwalu takiego zestawu teatralnego, który przy tak dużej różnorodności środków tak bardzo był perfekcyjny i tak bardzo działał na emocje.

W tę teatralną festiwalową różnorodność wpisywała się wiwisekcja historii legendarnego lidera The Doors przeprowadzona przez twórcy spektaklu "Morrison/Śmiercisyn" Opolskiego Teatru Lalki i Aktora im. Smolki.

A zatem, skąd się wziąłeś Jim?

Podobnie - szalony eksperyment, w którym to widzowie, wrzuceni w orwellowską rzeczywistość, stają się bohaterami.

Wspomnieć tu trzeba też koniecznie jeszcze o teatralnej propozycji dla trochę młodszego widza,(choć i starsi widzowie przeżywali ten spektakl). "Mglisty Billy - spektakl cieniowy Teatru Figur z Krakowa to historia chłopca, który wydał prywatną wojnę śmierci. I postanowił odnaleźć swego kota, który pewnego dnia umarł.

Rzadko się zdarza, by teatr w tak mądry, głęboki i zabawny jednocześnie sposób poruszał tematy trudne - jak właśnie kwestia śmierci. Wielu twórców omija ten temat szerokim łukiem woląc lukrowane bajeczki dla dzieci. Teatr Figur mierzy się z tym tematem w sposób inteligentny, bez owijania w bawełnę, opowiadając o lękach dzieci, o których czasem dorosły może nie mieć bladego pojęcia. A na dodatek teatr zrobił to w bardzo ciekawej - cieniowej formie, perfekcyjnie animując płaskie lalki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji