Artykuły

Sztuka, szampan i pieniądze

Jest 1927 rok w faszystowskich Włoszech. Do willi ekscentrycznego poety Gabriela d'Annunzia przybywa Tamara Łempicka, polska arystokratka i malarka. W domu mieszka jeszcze osiem innych osób. Wszyscy kłamią, spiskują, nienawidzą, kochają... I pozwalają wtykać nos w swoje sprawy. We wrześniu za przyjemność tę trzeba było zapłacić 120 tys. zł. Tyle kosztował "paszport" do Teatru "Studio", zamienionego w wille d'Annunzia.

Wrażenia artystyczne wyceniono zaledwie na 10 tys. zł. Za te pieniądze każdy gość (czyli widz) mógł do woli wędrować za wybraną postacią, podziwiać kunszt ak­torów i scenografię, wzruszać się lub nudzić.

Pozostałe 110 tys. zł pochłaniały potrzeby ciała. D'Annunzio wydawał elegancką kolację na cześć tytu­łowej bohaterki, a goście, niestety, musieli ponosić jej koszty. Serwowano pięć rodzajów sałatek (wśród nich andaluzyjską z kaparami), polędwicę pieczoną "Czarno­las", indyka pieczonego po królewsku, dufinki, masło czosnkowe i orzechowe... Wszystko to przygotowywał kucharz w "Holiday Inn". Hotel zrezygnował z marży i koszt jadła wyliczył na podstawie "wsadu do kotła". Mimo to na kolację dla jednej osoby trzeba było przeznaczyć 70 tys. zł. Do jadła należało dokupić szampany, czerwone wino, soki, wodę mineralną - za 20 tys. zł dla jednego gościa. Ze 110 tys. pozostawało jeszcze 20 tys. - akurat na koszty obsługi (zapłata dla pięciu kelnerów i pań zmywających naczynia) i trans­portu (przewożenie jedzenia, rozwożenie "ludzi teatru" do domów). Na płace aktorów można było uszczknąć z wpływów za bilety niewiele. Wydatki te teatr pokrywał z innych środków. Zysk był żaden, choć bilety szły jak woda.

Z pierwszych przedstawień Teatr "Studio" wyciągnął wnioski finansowe. Ci, którzy będą chcieli uczestniczyć w najbliższych spektaklach (od 15 listopada do 5 grud­nia), będą musieli wyjąć z portfeli po 200 tys. zł. Wówczas "Tamara" będzie miała szansę na samofinan­sowanie się i niewielki zysk. Pod warunkiem, oczywiś­cie, że nie wzrosną znów ceny benzyny czy żywności. Teatr jest trochę zawstydzony wyciąganiem od gości takich sum. Pokutuje w nim wiara w posłannictwo i wielkość sztuki gardzącej przyziemnymi pieniędzmi. Na spektaklach nikt w Polsce nie usiłował nigdy zaro­bić. W Warszawie narodził się nawet pomysł, żeby ograniczyć wydatki na kolację, obniżyć cenę "paszportu" i wpuścić na przedstawienie uboższą inteligencję. Amerykańscy właściciele praw do "Tamary" natych­miast zaprotestowali - d'Annunzio nie może podej­mować swych gości łazankami.

Chętnych do delektowania się pieczonym indykiem nie brakuje. Szturmują kasę. Niektóre firmy wykupują dla swych pracowników całe przedstawienia. Nic dziw­nego - w nudnej Warszawie jest to wydarzenie nie­zwykłe.

Rodziło się także w sposób nietypowy. Dyrektor, Waldemar Dąbrowski, zobaczył sztukę dwa lata temu za oceanem. Ponad rok zajęły mu zabiegi o udostęp­nienie praw autorskich. Ostatecznie uzyskał je od "Tamara International Inc." za darmo (zaoszczędzono dzięki temu 100 tys. dolarów).

Koszty produkcji wyceniono na 700 mln zł (w Nowym Jorku wystawienie "Tamary" pochłonęło 1 750 tys. dolarów). Prawie trzykrotnie przewyższały więc budżet przeciętnego przedstawienia (150-250 mln zł). Teatr "Studio", któremu przyznano w tym roku 5 mld zł dotacji (roczny czynsz pochłania prawie miliard), nie udźwignąłby takiego wydatku, a już na pewno nie zrealizowałby przedstawienia w ciągu dwóch miesięcy. W najlepszym razie zajęłoby mu to 8 miesięcy - koszty wzrosłyby więc znacznie, a zamrożenie środków utrud­niało jakąkolwiek inną działalność.

Najlepszym rozwiązaniem okazało się znalezienie bogatych mecenasów. Nie było to aż takie trudne. 500 mln zł dał "Pewex". Nie postawił żadnych warunków. Zależało mu tylko na reklamie. Został wymieniony jako główny sponsor na plakatach i w programie. Kasyno z hotelu "Victoria" wyasygnowało 100 mln zł. Zastrzeg­ło sobie jeden warunek: "Tamara" musiała wejść na afisze we wrześniu.

Kilku drobniejszych sponsorów zarezerwowało bile­ty, za które zapłaciło dużo powyżej ich wartości. LOT zafundował przelot amerykańskim właścicielom przed­stawienia. "La Panthera" z Wiednia użyczyła, nieod­płatnie, materiałów. "Porthos" dał kapelusze, ktoś inny - złote ramy. Kilka firm zrezygnowało z narzutów i marż. W sumie w przedsięwzięcie zaangażowało się 15 dobroczyńców. Niektórzy z nich skorzystają na re­klamie, inni dowartościowali się grając rolę mecenasów sztuki.

Teatr uzbierał w ten sposób 90 proc. potrzebnej kwoty. 70 mln dorzucił ze swych środków (tyle samo wynosi miesięczny czynsz). Scenograf mógł poszaleć. Wydał 2/3 całego budżetu, ale dzięki temu goście chodzą po pokojach z prawdziwymi meblami i bibelota­mi, aktorki nie noszą teatralnych kostiumów, lecz prawdziwe futra, a stół nakryty jest białą zastawą ze złotym napisem "Tamara", specjalnie zamówioną w Ćmielowie. Starczyło też pieniędzy na dobre kos­metyki i elegancką bieliznę. Druk programu, plakatów, katalogu prezentującego obrazy Łempickiej pochłonął ponad 10 mln zł. Tyleż samo wydano na honoraria i płace. Na razie wszyscy są zadowoleni.

Czy teatr będzie korzystał z tej metody finansowania sztuki w przyszłości? Być może, ale nie jest to recepta uniwersalna. Sponsorów można przyciągnąć tylko wyjąt­kową formą spektaklu, nazwiskami aktorów i reżysera. Trzeba im zagwarantować, że wokół sztuki powstanie wiele szumu, że będzie ona na dobrym poziomie. "Tama­ra" wszystkie te warunki spełnia. A ze względu na cenę biletów, adresowana jest do ludzi, z pieniędzmi. Tych samych, którzy zabawili się w mecenasów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji