Tamara przyjechała
O "Tamarze" w warszawskim Centrum Sztuki "Studio" można nieskończenie. Na przykład - z zachwytem. Spektakl według scenariusza Johna Krizanca i Richarda Rose'a (w znakomitym przekładzie Małgorzaty Semil) jest fascynującym przeżyciem teatralnym. Nie dlatego, że akcja dramatu rozgrywa się poza sceną teatru - tego w Polsce próbowano już wcześniej, wystarczy wspomnieć "Dżumę", wystawioną przez K. Brauna we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Dlatego, że "Tamara" jest pierwszym widowiskiem, w którym widz wybiera własny punkt widzenia zdarzeń, rozgrywających się w willi Gabriela d'Annunzio, do której właśnie przybywa polska malarka Tamara de Lempicka, aby namalować portret gospodarza. Podążając za jedną z postaci dramatu nie sposób poznać wszystkich wydarzeń, lecz to, czego jest się świadkiem, daje wystarczającą dawkę mocnych wrażeń. Poza tym, co dla widza nie znającego amerykańskich teatrów restauracyjnych (i nie pamiętającego tradycji teatrów ogródkowych) jest istotnym novum, w spektakl wpisany jest wykwintny posiłek, co czyni całość jeszcze bardziej atrakcyjną...
- Można - i należy - mówić o "Tamarze" dobrze. Centrum Sztuki "Studio" pokonało wszelkie bariery, by udostępnić ten światowy przebój teatralny minionego dziesięciolecia polskim odbiorcom, nie drenując jednocześnie kieszeni państwowego mecenasa. Dzięki sponsorom socrealistyczne wnętrze Pałacu Kultury i Nauki zamieniło się w neoklasycystyczną włoską willę (scenografia Izabeli Chełkowskiej-Wolczyńskiej).
Do tego dochodzi "filmowa" - jak na "filmową opowieść na żywo" przystało - reżyseria Macieja Wojtyszki i znakomite aktorstwo całego zespołu, nad którym dominują Marek Walczewski w roli d'Annunzia i Małgorzata Niemirska jako Aclis, jego pokojówka (nb. autorka pamiętnika, który stał się osnową widowiska). "Tamara" jest wyjątkowo trudnym zadaniem dla wykonawców - i wielkim przeżyciem dla widzów. Sztuka, której akcja rozgrywa się jednocześnie w kilku pomieszczeniach, jest w swej istocie wypadkową dziesięciu monodramów, granych w bezpośrednim sąsiedztwie widzów, a często i ich udziałem.
Niestety, o "Tamarze" w Teatrze Studio można mówić i źle. Publiczność bowiem nie jest ciałem przezroczystym, a kiedy do przestronnych przecież pomieszczeń teatru wchodzi 120 osób, robi się tłoczno. Pół biedy, kiedy scena rozgrywa się z udziałem dwu osób, gorzej, jeśli do akcji wkroczy więcej wykonawców. Nic więc dziwnego, że w drugiej części spektakl "siada" - także z winy widzów: widowisko trwa trzy godziny i są to trzy godziny spędzone na stojąco...
O "Tamarze" można też mówić z rozczarowaniem. Pojawia się ono w chwili, gdy mija pierwsza fascynacja formułą spektaklu. Uczestniczy się bowiem w widowisku skrojonym na wzór kina hollywoodzkiego: sporo emocji, dużo erotyzmu, trochę perwersji, nieco humoru, więcej taniej psychoanalizy. Wszystko zaś przywołane po to, aby odbudować pomysł inscenizacyjny. Ale właśnie dla tego nowatorskiego pomysłu warto "Tamarę" zobaczyć.