Artykuły

Słowo o Jakubie Sz.

Być może jest coś na rzeczy, kiedy w jednym roku kilku twórców niezależnie od siebie odwołuje się do tego samego mitu i przywołuje te same wydarzenia. Być może jest to świadectwem trafności diagnozy, zwłaszcza że rabacja galicyjska nie była ostatnio popularnym motywem ani w teatrze, ani w muzyce. Być może więc metafora okazała się celna: w teraźniejszości udatnie rozpoznaliśmy postacie i wydarzenia z przeszłości; powtarzają się pewne wzory zachowań społecznych. Historia zatacza koło i pozwala się nam przebierać w chłopskie koszule po to, by wykrzyczeć swoją niezgodę na to, co dzieje się dookoła.

Najpierw, w marcu minionego roku, Maciej Szajkowski wydał album, a do udziału w nagraniu zaprosił legendy polskiej sceny punk - pod szyldem R.U.T.A. wyszła płyta "Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI-XX wieku". To prawda, są tu utwory nie tylko o rabacji, jest "Pieśń robotników leśnych Warmii", a i zakres chronologiczny daleko wykracza poza feralny rok 1846. To jednak właśnie rabacja stała się ikoną całego ruchu. Słychać też to oczekiwanie wyraźnie na płycie, kiedy śpiewają, że już "niedługo się skończy nasze mordowanie / kiedy Szela Jakubek zrobi szlachcie pranie". Pieśni są autentyczne, wzięte z Kolberga i wygrzebane z archiwów; zagrane na tradycyjnych instrumentach. Jednak w tym przedsięwzięciu nie chodzi o żadną skansenową chłopomanię, lecz o naszą współczesność. Nie o przaśną etnografię, lecz o dzisiejszą politykę.

Później, w grudniu, była premiera "W imię Jakuba S." Dramat Pawła Demirskiego wywołał ducha Szeli i przypomniał ów jeden dzień, który miał mu dać starosta Breinl, by mógł "w prawie" robić wszystko to, co uważa za słuszne. I znów nie chodzi tu przecież o spektakl historyczny - Demirski w dramacie, a Monika Strzępka na scenie opowiadają równoległe historie, które się na siebie nakładają. Jakub Szela stał się bohaterem współczesnej wyobraźni. "Większość polskiego społeczeństwa - czytamy w programie - ma korzenie na wsi", a zatem dlaczego - pytają autorzy w spektaklu - nikt dziś nie obchodzi rocznicy uwłaszczenia? Chłopska przeszłość cały czas ciąży na naszej współczesności. W dalszym ciągu mamy mentalność pańszczyźnianego chłopa, tyle że zamiast właściciela folwarku dziś nastał "gruby wielki pan" - bank. Zmieniło się niewiele i ów jeden dzień, który dał Szeli Józef Breinl, przydałby się i dzisiaj: "weźmy sobie trochę pieniędzy z banku / poszabrujemy trochę" - namawia w spektaklu Linda Loman.

Okazuje się, że galicyjska przeszłość nie jest od nas tak daleko, jak sądziliśmy, a przekonują nas o tym zarówno autorzy płyty "Gore", jak i przedstawienia "W imię Jakuba S." Łatwo nam się przebierać w stroje przodków, bo i sytuacja zdaje się jaskrawo przypominać tę sprzed z górą stu pięćdziesięciu lat, gdy uwłaszczenie było tuż tuż i wystarczyło tylko wziąć sprawy w swoje ręce. Tylko odrobinę pomóc własnemu szczęściu. Tak jak wtedy, dziś też żyje się ciężko, a perspektywy są marne. I tak jak wtedy - są syci i są głodni: "karbowi wszystko ci zeżrą / a chłopom nic nie ostawią" - słychać na płycie "Gore"; ci pierwsi są coraz bardziej syci, a drudzy - wprost przeciwnie. Tak jak wtedy - dowodzi klip do piosenki "Z batogami na panów" - na drodze głodnych i domagających się sprawiedliwości staje kordon uzbrojonych mundurowych. A czy będzie to cesarskie wojsko, czy też schowani za tarczami policjanci, to już bez większego znaczenia. Analogie i tak nasuwają się same. Tak jak chłopi z batami szli przeciw uzbrojonym żołdakom, tak i dziś - tak jest właśnie w wideoklipie - zakapturzeni ludzie, uzbrojeni w kamienie, stają naprzeciw zwartych szeregów zmechanizowanych oddziałów policji.

Rok 2011 był szczególny. W Europie pojawili się Oburzeni. W Stanach Zjednoczonych we wrześniu rozpoczęła się okupacja Wall Street. Protestujący wyszli na ulice w geście sprzeciwu przeciw rosnącym nierównościom, przeciw chciwości banków i międzynarodowych koncernów, a także przeciw bierności władzy wobec wszechmocy rynku. Jeszcze później w Polsce mieliśmy pamiętny Dzień Niepodległości, kiedy frustracje po obu stronach politycznej barykady zaczęły kipieć.

Płyta "Gore" ukazała się, zanim jeszcze Polska zobaczyła Oburzonych i zanim dotarły tu pierwsze doniesienia z Nowego Jorku. Napięcie rosło już od dawna. Płyta trafiła w czas. Fraza:

"Przyszło nam pisanie

od Wiednia do Koszyc

że będą panowie sami łąki kosić

Panowie z kosami a panie z grabiami

zjedzcie trzysta diabłów róbcie sobie sami"

współbrzmiała z hasłem "99 procent", którym określali siebie protestujący na Wall Street - zdecydowana większość pracuje na dobrobyt jednego procenta. I ma już tego dosyć. Jeśli dodać do tego przewijające się w na nowo zaaranżowanych chłopskich pieśniach antyklerykalne hasła ("Ksiyndza z kazalnicy zrucić") albo pytania jak ze współczesnych gazet: "Czy na to masz łeb wygolony / by uwodzić dzieci, córki, żony?", to w zasadzie całość pasuje do pejzażu polskiej zrewoltowanej ulicy jak ulał.

"W imię Jakuba S." pokazano już w grudniu (choć jeszcze wówczas nikt nie spodziewał się, że niebawem ulica znów się zaludni w proteście przeciwko ACTA). Obsadzenie starej historii nowymi postaciami nie było jednak trudne: "Posłuchajcie skurwysyny / Lud się budzi, rząd truchleje" - zaczyna śpiewem Szela w przedstawieniu, ustanawiając główną linię podziału. Dziedziczka z dworu staje się naraz panią w banku i decyduje o przyznaniu kredytu na mieszkanie. Do tego spektakl zaludniają postaci ze "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera. Biznesmen Howard Wagner w sekwencjach z 1846 roku jest polskim patriotą szykującym powstanie, a przy okazji - rzecz oczywista - i panem na folwarku, w którym pańszczyznę odrabia Szela. Jest i cała rodzina Lomanów: Willy, Linda, Biff i Happy. Okazuje się, że obie historie do siebie doskonale pasują i świetnie się dopełniają. Co więcej, obie, we wzajemnym splocie, są trafnym komentarzem do polskiej współczesności. Przypomnijmy: w 1949 roku Arthur Miller rzucił Ameryce przed oczy sfrustrowanego, dogorywającego sześćdziesięciolatka. To było swoiste memento dla kraju, który po wojnie przeżywał prosperity; w którym obowiązywała zasada: "kto nie sprzedaje, ten nie istnieje". Kto odpadał z tego wyścigu, ten, jak Willy Loman, kończył marnie. Na to jednak przychodzi nasz swojski galicyjski Szela i bierze w spektaklu odwet i za pańszczyźnianych chłopów, i za biednego Willy'ego Lomana, i dodatkowo za tysiące Oburzonych na ulicach setek miast.

Ma do tego prawo? A pewno, że ma!

W prologu i w finale przedstawienia wybrzmiewa niby-kolęda. Święta tuż za pasem, a opowieść wigilijna to przecież także sprawdzona taktyka narracyjna. "W imię Jakuba S." to jednak Dickens rebours:

"Ogień tańczyć zaczął już w kominie

A choinka się czerwieni

Serca ludziom opromieni

Twoje w kamień zmieni"

- śpiewa na liryczną melodię piosenki Bregovicia z "Czasu Cyganów" Szela. Liryczność melodii jest jednak myląca, bo dalej rabacka śpiewka wchodzi już wprost w dialog z chłopskimi pieśniami buntu i niedoli:

"krew zaleje dzisiaj wszystkie drogi

nienawiści wściekłym płaczem

krzywdy mojej nie wybaczę

pańską śmierć zobaczę"

- zaczyna Szela Demirskiego, a na to wtóruje mu chłopski śpiew z płyty "Gore": "Karbowy bez głowy, ekonom bez oka / bo mu wydziobała na polu syroka", zapowiadając przy tym:

"Wpuść nas panie do dom póki cię prosimy

niedaleko boru tu cię powiesimy

Niedaleko boru niedaleko lasu

będziesz panie wisieć na jawor bez czasu".

Muzyka w przedstawieniu Moniki Strzępki pozostaje przewrotnie liryczna. Czy jest to owa niby-kolęda, czy też "W południe" Kazimierza Grześkowiaka, zawsze wybrzmiewa nastrój ową nutą, tak jakby twórcy spektaklu chcieli opowiedzieć - całkiem jak Kusturica w "Czasie Cyganów" - magiczną baśń; albo - jak Grześkowiak - wyśpiewać o niezmiennym, krzepkim i spokojnym rytmie wiejskiego życia. Tymczasem tekst wyraźnie kłóci się z melodią. Toż to czysta drwina z sielskości chłopskiego żywota!

"Gore" z kolei to płyta, na której nie ma ani odrobiny liryzmu. Nic dziwnego - chłopskie pieśni buntu śpiewane są przez buntowników polskiego punk rocka.

W 1983 roku na pierwszym singlu Dezertera "Ku przyszłości" wydanym przez Tonpress Robert Matera oprócz słynnej piosenki "Spytaj milicjanta" ("Spytaj milicjanta, on ci prawdę powie! / Spytaj milicjanta, on ci wskaże drogę!") śpiewał też w tytułowym utworze:

"Kochani nasi bracia

Cieszcie się z życia

Cieszcie się wraz z nami

Jak stal płynąca z pieca

[...]

Piękna przyszłość

Jest przed nami

Wzniesiemy nowe domy

Z betonu i ze stali

[...]

Przyszłość rodacy

Zbudujemy nowy świat

Wszyscy do pracy

Jeszcze tylko parę lat"

- zwrotki, przeplatając refrenem: "Połączmy nasz wysiłek / Zjednoczmy wszystkie siły / Ojczyzna, ojczyzna czeka na ciebie / Towarzyszu miły".

Na nagranej dziesięć lat później płycie "Jak powstrzymałem III wojnę światową, czyli nieznana historia Dezertera" z nową wersją piosenki wykonywanej wspólnie z Katarzyną Nosowską zamiast "Towarzyszu miły" Matera śpiewał już: "Kapitalisto miły"; w zwrotkach, zamiast dwuwersu "Cieszcie się wraz z nami / Jak stal płynąca z pieca" było: "Uczcie się wraz z nami / Jak budować kapitał"; zamiast domów były banki, a wers "Wszyscy do pracy" zastąpił inny: "Zdechniemy przy pracy". Takie były znaki czasu. Jednak wówczas, nawet jeszcze za komuny, Matera mówił wprost o tym, co go bolało. Dziś, choć ciągle na całe gardło śpiewa: "Precz!", przebiera się w kostium dziewiętnastowiecznego chłopskiego buntownika.

Właściwie dlaczego rabacja? Nieraz już przecież opowieść o chłopskim buncie służyła za kanwę, na której wyplatano współczesne motywy. Bo jest ona manifestacją siły słabych? Bo do głosu dochodzą wykluczeni? Bo jest to ruch, który na sztandary nie bierze ni Boga, ni honoru, ni ojczyzny? Bo jest radykalnym buntem przeciw obowiązującemu porządkowi społecznemu?

Historia Jakuba Szeli łatwo się mitologizuje. Chłopski bohater, który przemawia nie tylko w swoim imieniu, a nawet nie tylko w imieniu własnej gromady, łatwo staje się symbolem sprawiedliwości społecznej. Tylko czy rzeczywiście z Szeli w tak prosty sposób da się zrobić sztandar i czy poszliby pod nim ci wszyscy, którzy z rozmaitych powodów wyszli na ulice w minionym roku?

Historycy czepialiby się pewnie, twierdząc, że nieporozumieniem jest stawiać Szelę na barykadzie naprzeciw kordonów policji i śpiewać przy tym kolędę ze słowami: "Lud się budzi, rząd truchleje" - Szela nie występował ani przeciw staroście Breinlowi, ani tym bardziej przeciw wiedeńskiemu cesarzowi i rząd nie ma tu nic do rzeczy. Albo że cała akcja była inspirowana przez Breinla i że Szela okazał się jedynie pożytecznym idiotą. Zgoda, nie to jest jednak najważniejsze.

Przywdzianie dziewiętnastowiecznej chłopskiej koszuli jest wymownym gestem. Za szukaniem analogii stoi pewna koncepcja historiozoficzna, teza, jakoby historia lubiła się powtarzać. Twierdzenie, że struktury zachowań społecznych są od wieków reprodukowane i że zmieniają się jedynie ornamenty. Szukanie podobieństw i skuteczne ich znajdowanie w przeszłości zawsze jest pisaniem jakiegoś metafizycznego palimpsestu, tak jakby gdzieś za kulisami istniał demiurg, który kierowałby losami świata w ściśle ustalony sposób; i bez znaczenia już, czy będzie to Bóg czy też dziejowa konieczność. Jest to w istocie myślenie ahistoryczne, w którym przeszłość zlewa się w jedno z teraźniejszością. Taka zabawa jest niegroźna, póki nie brać jej zbyt poważnie.

Legenda Jakuba Szeli jest napisana krwią. W "Pieśniach buntu i niedoli XVI-XX wieku" pełno jest wiszących na szubienicach trupów z wydziobanymi oczami, obwieszonych na jaworach w polu panów i zmasakrowanych "siekiereczką" ekonomów i karbowych.

Dlaczego więc rabacja? Przecież ani tłumy na Wall Street, ani też rodzimi Oburzeni nie palą się do tego, by wieszać bankierów, menedżerów czy ministrów. Co najwyżej mogliby palić ich kukły. To przecież także różni ich od postawy szukającego krwawych mitów Jarosława Marka Rymkiewicza, bolejącego w "Wieszaniu", żeśmy w 1989 roku nie powywieszali zdrajców, wzorem osiemnastowiecznych przodków; żeśmy - utyskuje w "Samuelu Zborowskim" - nie wykorzystali szansy i nigdy nie zabili króla. Czyżby przywoływanie rabacji było tęsknotą za krwawą łaźnią, za mitem o mordzie założycielskim? A może chodzi o to, o czym piszą sami autorzy "W imię Jakuba S." w programie: o to, by w czasach politycznej poprawności, która dotyczy także użycia siły, opowiedzieć historię "W której można kogoś strzelić w ryj i patrzeć, czy równo puchnie, i opowiadać publicznie o krzywdzie"?

Danie komuś w ryj przynosi pewną ulgę. Śpiewanie o wieszaniu panów też.

Byle nie brać tego zbyt poważnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji