Artykuły

O Tamarze - inaczej

Słychać na mieście, że "Tamara" to dzieło teatru niemal awangardowego, które zadziwia odkryw­czą formą i siłą oddziaływania artystycznego. Charakterystyczne, że w większości publikowanych dotąd recenz­ji, jak również w głosach nieli­cznych na razie zwykłych widzów, nie pojawia się refleksja o znaczeniu pokazywanych zdarzeń. Nie mówi się ani o faszyzmie ani o erotyzmie, tylko o teatralnym wyglądzie zda­rzenia, głównie o tym, kto pojawił się w jakiej kreacji i że kolację przyniesiono z Holidaya. Oczywiście nie jest to żadna awangarda. Autor pomysłu literackiego, a za nim reżyserzy w różnych miej­scach, wykorzystują ciągle żywą, choć z rzadka pojawiającą się w centrum zainteresowania mass mediów, tra­dycję tworzenia teatru symultani­cznego. My także mamy taką trady­cję. By nie być gołosłownym - przypomnę np. przedstawienia Tea­tru 77 z początku lat siedemdziesią­tych'' (i późniejszych aż po projekt "Razem" z 1983), przypomnę liczne działania wielu ludzi pracujących na pograniczu teatru i plastyki. Pamię­tać także warto o niedawnym (z ma­ja hr.) całodobowym widowisku o Brunonie Schulzu przygotowanym przez warszawską Pracownię Teatr i krakowską Mandalę. Z ogromnej li­czby przykładów światowych przy­wołać koniecznie trzeba nazwiska Boba Wilsona i Jana Fabre'a.

Wszystkie te działania pojawiały się w obrębie teatru otwartego i siłą rzeczy miały ograniczony oddźwięk. Polegały na zbudowaniu takiej struktury dramatycznej i takich wa­runków teatralno-architektonicznych, aby mogła zostać urucho­miona aktywność widza. Aktywność pobudzana jednak nie "motywem to­warzyskim" a motywem ideowym. To zresztą nie jest najradykalniejsze dziedzictwo pozostawione przez teatr otwarty, alternatywny.

Dzisiaj dziedzictwo to jest frag­mentarycznie wchłaniane przez teatr komercjalny. Na świecie o wiele odważniej niż u nas, co także świadczy o stanie naszego życia teatralnego. Światowy sukces "Tamary" pokazu­je, jak metody sprawdzone w labora­toriach teatralnych przenosić w dzie­dzinę rozrywki. W ubiegłym roku rozmawiałem po przedstawieniu z jednym z producentów nowojorskiej wersji sztuki. Traktował on spektakl jako dobry pomysł dania przeznaczo­nego dla tych, którym nie wystarcza muzyczny Broadway, ale nie potrafią (lub nie chcą) wybierać spośród se­tek propozycji offu i alternatywy ar­tystycznej. Tamten spektakl - jak w Warszawie - miał również na po­czątku posmak sensacji towarzy­skiej, potem przekształcił się w atrakcję turystyczną. Dodać jednak trzeba, że proporcjonalnie cena bi­letu nie była instrumentem zaporo­wym, eliminującym wielką grupę chłonnych, wrażliwych, za to bie­dnych widzów.

Może to nieoczekiwana wartość "Tamary" w Studio? Może warto spojrzeć na widzów, zapytać - kto uważa się dziś za elitę? jak się ubie­ra, jak zachowuje? Dyrektor Dą­browski, jako uczestnik wielu po­dobnych zdarzeń w dawnych latach rozkwitu teatru otwartego, wie prze­cież doskonale, że tak naprawdę, znaczenie i wielkość teatru kreuje widownia.

Przygody tego rodzaju mają także ogromne znaczenie dla wzbogacania warsztatu aktorskiego - to także ogromny problem dzisiejszego teatru. Widzów uczą, że teatr to zaskoczenie i niespodzianka. Ale nie przesadzajmy z wkładaniem zbyt poważnych znaczeń w opowieść o dekadenckiej damie i zagubionym poecie. Jeśli szuka się istotnych pytań, trzeba zrezygnować z kolacji za papier z podobizną Moniuszki i pojechać do miejsc, gdzie problemem jest idea, a nie pewex.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji