Artykuły

Satyryk patrzy na getto

Obrazy zza muru warszawskiego getta, żydowski humor i poezja - ukazał się tom wspomnień i opowiadań Jerzego Jurandota oraz wierszy Stefanii Grodzieńskiej. Część "Miasta skazanych" to zawartość słoja zakopanego przez autorów podczas wojny - pisze Ryszard Marek Groński w Polityce.

Dzięki zgodzie córki Stefanii Grodzieńskiej i Jerzego Jurandota na przerwanie wieloletniego milczenia, wykreślającego z biografii rodziców życie w warszawskim getcie, dostajemy dzisiaj do rąk "Miasto skazanych. 2 lata w warszawskim getcie". Na tom - opracowany przez Agnieszkę Arnold, a wydany przez Muzeum Historii Żydów Polskich - składają się wspomnienia Jurandota wraz z powstałymi na ich kanwie siedmioma opowiadaniami, napisana w getcie sztuka "Miłość szuka mieszkania" oraz eseje z lat 70. pod tytułem "Humor w opasce". Do tomu włączono także wiersze Stefanii Grodzieńskiej "Dzieci getta". Grodzieńska wydała je pierwszy raz w 1947 r. pod pseudonimem. Popularna aktorka i felietonistka nigdy nie wspominała o swoim poetyckim debiucie.

Powody milczenia, zastępowania słowa getto "wesołym miasteczkiem" nawet w rozmowach z najbliższymi - to oddzielna opowieść. "Miasto skazanych" powstało w Gołąbkach i Morach pod Warszawą, gdzie ukrywał się Jurandot po ucieczce z Dzielnicy Zamkniętej. Zatrudniony przez przyjaciół jako stróż z ausweisem na nazwisko Kazimierza Jarczyńskiego, spisywał to wszystko, o czym nie mógł zapomnieć, patrząc na słupy dymu nad znajomymi ulicami, śmierć tych, których znał. Zapiski z Gołąbek i stacji doświadczalnej w Morach ocalały w zakopanych w ziemię słojach. "Humor w opasce" powstał później, w latach 70., gdy po wylewie i niedowładzie ręki pani Stefania i córka Joanna namówiły rekonwalescenta na pisanie, traktując to jako formę terapii. Bruliony zapełnione gryzmołami były jednak nie do przeczytania. Odcyfrowała je dopiero Agnieszka Arnold. Jej i gronu współpracowników zawdzięczamy wprowadzenie do czytelniczego obiegu spojrzenia na getto oczyma kogoś, kto wiedział, że śmiech przełamuje wrogość świata.

Szafa gra!

Zapisane przez Jurandota dowcipy, którymi żyła ulica: mijają lata.

Spotykają się ostatni Żydzi.

- Co słychać? - pyta Rabinowicz.

- Jest świetnie - odpowiada Rapaport.

- Jutro będzie przemawiał Churchill.

Dwóch cwaniaków kryje się przed strzelającym do nich żandarmem.

- Ty, Feluś, zasłoń mnie, bo on we mnie celuje - odzywa się kumpel Felusia.

Autoironiczny żart, odwołujący się do talmudycznej wiedzy:

- Dlaczego mamy dwie tablice z przykazaniami Mojżeszowymi?

- Bo jak Żydzi usłyszeli, że tablice są za darmo, to poprosili Stwórcę o jeszcze jedną.

Nie tylko dowcipy notował satyryk. Także podwórkowe śpiewanki. Bohaterem jednej z nich jest Pinkiert, przedsiębiorca pogrzebowy: Ten Pinkiert to cholera i każdego na cmentarz zabiera!

Wyostrzony dar obserwacji kabareciarza sprawił, że to, na co inni nie zwracali uwagi, uzupełnia znane już opisy. A więc w Dzielnicy mało kto nosił kapelusz. Kapelusze zastąpiły czapki z daszkiem i waciaki, na ogół granatowe. Obowiązek noszenia opasek sprawił, że ich rodzaj i jakość sygnalizowały status społeczny. Były więc opaski ręcznie haftowane i takie w celofanowej oprawie chroniącej je przed deszczem. Na drzwiach mieszkania Jurandot wywiesił przypomnienie: "Nie zapomnij o opasce!". Śniło mu się zresztą, że nigdy nie będzie mógł jej zdjąć; przyrosła do ramienia. Brak kontaktu z przyrodą sprawił, iż wielkim powodzeniem cieszyły się kawiarniane ogródki. Ogródki tylko z nazwy, bo o drzewach czy zieleni trawy nie było mowy. Od czego jednak wyobraźnia: znajomy Jurandota hodował na balkonie chwasty, rodzice długo odpowiadali na pytanie dziecka, jak wygląda rzeka. Ale to jak na warunki panujące w Dzielnicy idylla.

Z relacji pisarza dowiadujemy się o dniu powszednim, masowości dokonywanego mordu. Przez Niemców - podkreślał Jurandot, który nie zgadzał się na nazywanie ich hitlerowcami czy faszystami. Dla niego to byli Niemcy bądź Szkopy. Odnotował ich zabawy - zmuszanie niedołężnych starców do intensywnej gimnastyki, aż padali na bruk. Dopiero wtedy byli zabijani wystrzałem z pistoletu. Katowanie przechodniów na ulicy Karmelickiej połączone zostało z przejazdem gestapowców na Pawiak. Zaopatrzeni w przedłużone pałki, nie wychodząc z samochodów, tłukli każdego, kto się nawinął. Dlatego codziennie między drugą a trzecią Karmelicka stawała się najniebezpieczniejszą ulicą getta. Wiele uwagi poświęcił Jurandot przemytowi żywności zza muru. Bez coraz trudniejszych i coraz bardziej ryzykownych operacji śmierć głodowa nie ominęłaby nikogo. Szmugiel organizował "grajek" - tak nazywano koordynatora przerzutu. Grajek musiał najpierw "struć żandarma" - obłaskawić go łapówką. Wtedy "szafa grała". Kiedy żandarm nie dawał się przekupić, grajek urządzał "tycowanie" - odwracającą uwagę żandarma bójkę. Pomysłowość i odwaga przemytników sprawiała, że mogli mówić o sobie: "Ja jestem szmalec, szmalec, czyli forsa". Przypomnienie języka i terminologii używanej w Dzielnicy Zamkniętej (na volksdeutschów mówiono "gumony"), rzeczowość i zwięzłość dramatycznych opowieści przesądzają o wartości relacji naocznego świadka. Świadomego, co należy zapamiętać. Jak choćby pytanie dziecka: - Mamusiu, czy Bóg jest tylko aryjski?

Bataliony humoru

Nasza wiedza o teatrach i kabaretach grających za murem jest wyrywkowa i nie zawsze wiarygodna. Mało kto przeżył, doczekał końca wojny. A ci, którzy przeżyli, rezygnowali często ze wspomnieniowych powrotów do tamtych dni. Bariera psychiczna, zgoda, lecz był jeszcze inny powód milczenia. Ortodoksi potępiali "zabawy na cmentarzu". Bojownicy z szeregów Bundu, organizatorzy zbrojnego oporu, odnosili się niechętnie do koncesjonowanej rozrywki. Pamiętając, że właścicielami scen i kabaretowych salek są gettowi prominenci, wchodzący w układy z kolaborantami i szpiclami ze Służby Porządkowej i "Trzynastki" - Urzędu do walki z lichwą na usługach gestapo. Pierwsze rzędy na premierach zajmowała ta właśnie publiczność. Można więc zrozumieć, dlaczego opowiadanie o rozrywce w getcie wymagało dystansu, wyważenia sądów, przekonania, jakie mamy dopiero dzisiaj, że śmiech bywał ratunkiem, nadzieją na ocalenie, światłem w gęstniejącym mroku. Dlatego tak ważne są notatki Jurandota, współtwórcy dwóch teatrów - Melody Palace na Rymarskiej i Feminy na Lesznie. Jaka była sytuacja artystów biorących udział w przedstawieniach? Jedynie soliści, gwiazdorzy zarabiali na bochenek chleba dziennie. Muzycy z orkiestry dorabiali, chodząc po podwórkach. A głód był taki w tej branży, że gdy wykruszyli się członkowie operetkowo-musicalowego chóru, zastąpili ich chórzyści z Wielkiej Synagogi.

Jaki repertuar zyskiwał uznanie widowni? Rewiowe składanki, montaż skeczy, piosenek, monologów i tańca. Tytuły: "Od gminy do Feminy", "Szafa gra". Program grano krótko - góra dwa tygodnie, co zmuszało jedynego autora, Jurandota, do intensywnego pisania, a kierownika muzycznego (Ivo Vesby) do komponowania z dnia na dzień szlagierowych numerów. Ratunkiem okazało się dopiero wystawianie parafraz znanych operetek i komedii. Sukcesem Feminy stała się przeróbka sztuki rosyjskiego autora Katajewa "Kwadratura koła". "Miłość szuka mieszkania" - tak Jurandot zatytułował tę przeróbkę opowiadającą o nagle przebudzonych uczuciach dwóch par młodych ludzi na tle kłopotów mieszkaniowych i zmagań z codziennością. Egzemplarz komedii się zachował, dołączony został do książki, o której mówimy.

Wspomniałem o konieczności szybko po sobie następujących premier. Bo przecież działo się dużo: ciągłe zmiany granic Dzielnicy, ryzyko poruszania się po ulicach Dużego i Małego Getta (łapanki, zatrzymania), niebezpieczeństwo przechodzenia obok posterunków, groźba wpadnięcia w ręce ukraińskich "junaków", przemieszczających się na motocyklach sadystów i okrutników. I choć warunki w miejscach rozrywki nie zachęcały - chłód niedogrzanych widowni, wilgoć, słabe światło karbidowych lamp, marna akustyka - zawsze znajdowali się ryzykanci pragnący zobaczyć swoich ulubieńców: Reginę Cukier, Adę Połomską, Stefanię Grodzieńską, Franciszkę Mannównę, kabareciarza Edmunda Minowicza, znanego z przedwojennych teatrzyków i filmów, no i gwiazdę wiedeńskich scen Symchę Fostela.

Jurandot pisze, że często żebracy podchodzili do artystów, komplementując ich artystyczne dokonania. Ci żebracy - zauważa - jeszcze niedawno byli widzami teatrzyków i kabaretów.

Mimo próśb i nalegań córki ani Stefania Grodzieńska, ani Jerzy Jurandot nie spisali historii gettowych scen. Może by do tego doszło, gdyby nie Marzec '68, wracające echa nagonek i grzebania w życiorysach. Jacyś następcy szmalcowników zgłaszali się (o ironio! na ulicę Słoneczną), pytając, kiedy Jurandotowie zwolnią segment, bo przecież wyjadą, posługując się dokumentem podróży w jedną stronę. Zamiennikiem opaski.

***

Jerzy Jurandot, Stefania Grodzieńska, "Miasto Skazanych, 2 lata w warszawskim getcie", red. Agnieszka Arnold, Paweł Szapiro, Muzeum Historii Żydów Polskich, Warszawa 2014, s. 479.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji