Artykuły

Motylem jestem

- Był moment, w którym pomyślałam: "Chcę, żeby życie sprawiało mi przyjemność". I przestałam się z nim boksować. Teraz wszystko robię tak, żeby nie żałować żadnego dnia zdjęciowego, próby czy życiowej decyzji. To rewelacyjne uczucie - mówi KAMILLA BAAR, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

W POCZEKALNI SŁAWY

Po głośnym Vincim Juliusza Machulskiego wokół Kamilli zapadła... cisza. A przecież dzięki sukcesowi filmu powinna przebierać w rolach. Nic z tego. Chodziła na castingi, a wygrywały inne. Mówi, że się wtedy zablokowała, nie potrafiła dobrze grać. Niezła lekcja pokory i nauki siebie dla ambitnej dziewczyny, która jak każda aktorka marzyła o karierze.

Południe. Przed restauracją zatrzymuje się białe sportowe BMW. Wysiada z niego blondynka w granatowym kostiumie i wysokich perłowych szpilkach. Zwraca uwagę wszystkich. Jedni rozpoznają w niej doktor Hanę Goldberg z serialu "Na dobre i na złe", inni po prostu oglądają się za atrakcyjną kobietą. Ja przyglądam się Kamilli Baar i zastanawiam, ile zostało w niej z dziewczyny, którą spotkałam prawie sześć lat temu, kiedy jeszcze nie była tak popularna. Widziałyśmy się w Krakowie, gdzie przygotowywała się do roli Julii w dramacie Szekspira. Zarzekała się, że nic będzie grać w serialach, na oryginalne ciuchy polowała na portalach z modą i Allegro, a po mieście jeździła rowerem. To był dla niej trudny czas, bo przed trzydziestką rozwiodła się z mężem. Z tego spotkania zapamiętałam jej zdanie: "Nie wiem, czy jestem stworzona do związku, marzę tylko, żeby być wreszcie szczęśliwa". No i teraz jest. Spełnioną matką, partnerką, aktorką i jak mówi, wreszcie pogodzoną z sobą kobietą. Jednak zanim o swoim życiu mogła powiedzieć: "Jest fantastyczne", musiała odrobić kilka lekcji. Jakich?

LEKCJA CZEKANIA

Twój STYL: Sukces Cię zmienił? Obrosłaś w piórka?

Kamilla Baar: - Nie, nie grozi mi to. Mam charakter, który przy całej swojej spontaniczności pozwala mi zachować dystans do wszystkiego. Do popularności i nagród, które udało mi się zdobyć też.

A do pieniędzy?

- Nie mam obsesji posiadania. Chociaż pieniądze są ważne. Doceniam wolność, którą dają. Moje słabości? Szybkie samochody, dobre ubrania i torebki. O czarnej klasycznej Chanel 2.55 marzę czasami skrycie, więc kiedyś zrobię sobie taki prezent. Ale nie zrozum mnie źle. Avenue Montaigne w Paryżu, butiki Diora i Louis Vuittona to nie jest mój świat. Raczej mogę powiedzieć o sobie, że jestem oszczędna. Z rozmachem wydaję na podróże, spontaniczne wyjazdy. I jedzenie. Niezapomniane chwile mogę spędzić w pięciogwiazdkowym hotelu, w restauracji z wykrochmalonym obrusem i drogim winem, ale też na polskiej wsi. Wtedy po świeże pieczywo jadę na rowerze do sklepiku. W naszym domu na wsi warzywa zbieram sama.

Można Cię spotkać na polu?

- Uwielbiam to. W kaloszach, dresie albo boso, z rozwianym włosem, spaloną słońcem. Zbieram cukinie, bakłażany, sałaty, zrywam pomidory z krzaka. Gdy jest sezon, ze wschodem słońca można wyruszyć na grzyby. Znam się na nich, bo kiedy byłam mała, zbieraliśmy je u dziadków na wsi. To był rytuał. Wsiadaliśmy na traktor o czwartej rano i jechaliśmy do lasu. Natura mnie uspokaja, doładowuje. Lubię zapach ziół, kwiatów, skoszonego siana. Na wsi budzę się wcześnie, gdy mój partner i syn jeszcze śpią, a ja mogę pobyć sama z sobą. Robię kawę i idę na taras. Wdycham ten poranek. Koguty pieją, a ja marzę i rozmyślam. O życiu, o rolach.

Porozmawiajmy o nich. Aktorce Teatru Narodowego wypada grać w serialach? Pytam, bo kiedyś twierdziłaś, że niekoniecznie...

- Od tamtego czasu tyle spraw widzę inaczej. I niewykluczone, że gdybym spotkała tamtą Kamillę, trudno byłoby mi się z nią porozumieć. Zmieniam się. Kiedyś marzyłam: tylko ważne role, tylko w ważnych filmach. Tak się zresztą zapowiadało, bo po skończonej szkole teatralnej zostałam przez reżyserów zauważona. Grałam w Teatrze Narodowym, w Rozmaitości, dostałam główne role u Englerta, Barczyka, w "Vincim" Machulskiego. Serial? Wydawał mi się bezpieczną przystanią dla tych, którzy muszą utrzymać rodziny, mają kredyty. To nie były moje obowiązki. Na tamtym etapie fantastycznie było żyć w wynajętym mieszkaniu i jeździć oldschoolowym samochodem. Chciałam się rozwijać, uczyć, zmieniać miejsca, ludzi. A nie wiązać na lata zjedna rolą w serialu. Nie dlatego, że to nie było twórcze - po prostu aktorstwo było dla mnie ważnym, ekstremalnym wyzwaniem.

Twórczego apetytu szybko nie udało Ci się zaspokoić. Po głośnym "Vincim" o Kamilli Baar zrobiło się ciszej. Bolało?

- Bolało. I nie chodziło o brak popularności, tylko o fakt, że nie mogłam sterować swoją karierą, grać takich ról, o jakich marzyłam. Zablokowałam się. Niezwykła lekcja pokory i nauka siebie... Brałam oczywiście udział w zdjęciach próbnych, ale z reguły nie wygrywałam. W pierwszym odruchu bardzo przeżywałam, kiedy rolę dostawała inna aktorka. Już w drugim, w rozmowie z samą sobą, przyznawałam: to dobry wybór. Tak ma być. To rola dla niej.

Nie dla Ciebie?

- Kamera wyczuwa każdy fałsz. Z trudem potrafiłam sięgnąć do własnych emocji, otworzyć się. Miałam problem z samoakceptacją, oceniałam się, kontrolowałam. I chociaż wiedziałam, że jestem odważna i wewnętrznie wolna, wtedy nie miałam do siebie dostępu. Kontakt z kamerą i jej czujność można porównać do sceny z "Pożegnania z Afryką", w której Meryl Streep spotyka się nagle z lwicą i w ciągu sekundy okazuje się, czy nastąpi pożarcie. Obecność przed kamerą to intensywne napięcie. Nam, polskim aktorom, brakuje przygotowania do zawodu, które do perfekcji opanowali Amerykanie dzięki technikom Michaiła Czechowa. (Twórca specyficznej techniki aktorskiej, bratanek Antoniego, współpracownik Konstantego Stanisławskiego - przyp. red.). Tam odkrywa się najpierw osobowość człowieka, jego naturę i indywidualność. Dopiero na tym snuje się nić aktorstwa. To piękne, bo przecież pierwsze wspomnienia z dzieciństwa, zapachy, to co nas buduje - inspiracje i traumy - jest głęboko indywidualne. Odkryte i świadomie użyte, w kamerze staje się fascynujące. Ja tego "wywlekania siebie" uczyłam się sama. Dużo o tym czytałam, aż w końcu zdecydowałam się zagrać w "Na dobre i na złe" po to, żeby poznać tę aktorkę Kamillę Baar. Móc zobaczyć, jaka ona jest. Nie ma lepszego treningu niż duża częstotliwość pracy na planie. To był dobry wybór. Zresztą rola przyniosła prawdziwy sukces - moją widownię. I widzisz... nic się nie dzieje przypadkiem. Musiałam kilka lat na to poczekać. Miałam czas, żeby dojrzeć, coś przeżyć, zanegować siebie, "zakochać" się w sobie. Dopiero dziś czuję się aktorką. Bardzo dobrą. Ale jestem inną, niż byłam. I inną kobietą też.

LEKCJA BYCIA SOBĄ

Od dziecka otoczona silnymi mężczyznami. O dziadku mówi: zdecydowany i zarazem opiekuńczy. - Lubiłam chwile, gdy sadzał mnie na kolanach i przygotowywał "przysmak żołnierzy" - suchy chleb wymieszany ze słodką herbatą. Wcinaliśmy go, a on snuł opowieści o wojnie, którą przeżył - opowiada. Przez większość dzieciństwa człowiek w mundurze kojarzy jej się z tatą, wtedy wojskowym. Ojciec często zmienia jednostki, więc się przeprowadzają: Człuchów, Poznań, Tychy. Gdy Kamilla ma pięć lat, rodzi się jej brat Damian, trzy lata później Błażej. Dla nich stara się być wzorem: sprawdza lekcje, pakuje tornistry. Nie sprawia problemów, pomaga mamie, która zajmuje się domem. Broi u dziadków na wsi, gdzie przez okno wymyka się do stodoły, żeby z kuzynami spać na sianie. Beztroska. Od taty słyszy, że trzeba być twardym i polegać na sobie, więc gdy dorasta, nie lubi przyjmować pomocy ani mówić, co czuje, a kobiecą kruchość uważa za słabość. Na studiach w Akademii Teatralnej wychodzi za mąż, jednak po ośmiu latach małżeństwo się rozpada. O tym czasie mówi w wywiadach: "Chciałam się stopić, tworzyć jedność, zapomniałam o sobie". Siłaczką jest do trzydziestki.

Kiedy Twoja zbroja zaczęła pękać?

- Z wiekiem. Z terapią, po trudnych rozmowach z najbliższymi. Przełomowy był moment, w którym przestałam czuć żal do kogokolwiek o cokolwiek, kiedy odpuściłam... Przestałam oczekiwać, a zaczęłam się cieszyć tym, że jestem. Że przecież tyle mogę. Odpuściłam też sobie potrzebę kontroli wszystkiego, bycia akceptowaną, docenianą, najlepszą. Zadałam sobie pytanie: co to właściwie jest za kryterium "być najlepszą"... Kto wydaje taką opinię? Był moment, w którym pomyślałam: "Chcę, żeby życie sprawiało mi przyjemność". I przestałam się z nim boksować. Teraz wszystko robię tak, żeby nie żałować żadnego dnia zdjęciowego, próby czy życiowej decyzji. To rewelacyjne uczucie.

Przestałaś też czekać na wielką rolę?

- Każda moja rola jest "wielka", bo dla mnie najważniejsza. Jestem, żyję wśród ludzi, czuję, nie ukrywam się... Jeśli jakaś rola ma być moja, będzie. Jestem o to spokojna.

A rola Julii w Teatrze STU w Krakowie, gdzie poznałaś Wojtka Blacha, partnera, była ważna?

- Bardzo. To istotny punkt na mojej mapie życia. Zakochałam się i w Julii, i w Wojtku, choć po rozstaniu z mężem obiecywałam sobie: żadnych związków.

Co takiego Wojtek miał w sobie, że nie bałaś się zaangażować?

- To była zaskakująca przyjaźń, która poprzez rozmowę, potem namiętność, przerodziła się w związek. Ale ja też byłam w dobrym momencie. Skłonna pokochać Wojtka takim, jaki był, i nie próbować go zmieniać. Przy nim, siedem lat starszym, poczułam się bezpiecznie na tyle, żeby po raz pierwszy przyznać się mężczyźnie, że jestem bezradna, że potrzebuję wsparcia. Wielka ulga. On spełnia się poprzez bycie potrzebnym, wiec idealnie się uzupełnialiśmy. Na początku żyliśmy osobno. Pracował w Łodzi, ja w Warszawie. Bywało, że spotykaliśmy się co kilka dni. Gdy podjęliśmy decyzję, że będziemy razem mieszkać, szybko pojawiła się potrzeba odrębności. Rozwiązuje nam ją nasza praca. Wystarczy, że Wojtek pracuje nad jednym projektem, ja nad drugim - i wtedy się nie widujemy. Nadrabiamy ten czas, gdy wreszcie mamy wolne.

Opowiesz, co się wtedy dzieje?

- Wkracza normalność. W miarę możliwości nie ma służbowych telefonów, maili. Tylko my. Kupujemy wino, leżymy, kłócimy się też... Przez pół nocy oglądamy zaległe filmy, przy których ja zasypiam, (śmiech) albo bawimy się z synem. Bo przecież jesteśmy rodzicami i to jest dla nas bardzo ważne. Na drugie pół dnia zmieniam się w kobietę domową. Gotuję, sprzątam, kupuję tulipany. Dbam, żeby w lodówce były pyszne rzeczy. Dopieszczam chłopaków, robiąc im ulubione grzanki z jarmużu i koziego sera. Albo granolę. Pamiętasz film "To skomplikowane"? Alec Baldwin wchodzi po latach do kuchni swojej byłej żony, którą gra Meryl Streep, i z nadzieją pyta: "Czy masz jeszcze tę swoją granolę?". Myślę, że za moją każdy mógłby tęsknić, (śmiech)

Wojtek jest o Ciebie zazdrosny? Bo przecież stałaś się bardzo popularną aktorką.

- Nie kokietuję, nie poluję, nie prowadzę gier damsko-męskich i on o tym wie. Nigdy nie byłam kobietą, której zdobywanie facetów daje poczucie władzy czy pewność siebie. Jeśli kocham, to totalnie. Sama też nie chciałabym być w sytuacji, w której widzę, że mój mężczyzna jest pożądany przez inną. Wojtek niedawno reżyserował "Sztukę kochania" Owidiusza, gdzie grało sześć młodych i pięknych dziewczyn. Zawsze w takich chwilach pojawia się to dziwne uczucie... oczywiście. Ale powiedziałam mu szczerze: "Są w ciebie wypatrzone. To twój czas. Czerp z tego energię". Ważne jest, moim zdaniem, żebyśmy zdawali sobie sprawę z własnej atrakcyjności. To jest sexy. Nie sprawdzam partnera, nie przeszukuję mu komórki, nie dopytuję: "Gdzie jesteś?". Wolę jego i moją wolność. Każdemu życzy się miłości, prawda? Tak więc trochę po buddyjsku, a trochę będąc ciekawą przeznaczenia, staram się myśleć, że cokolwiek nam się wydarzy, będzie częścią losu, wyższego porządku.

LEKCJA SPOKOJU

Oglądamy prywatne zdjęcia. Trzyletni Bruno na placu św. Marka w Wenecji trzyma mamę za rękę. Następne: przed paryską katedrą Notre Damę trzylatek je croissanta. Chłopiec wszędzie chce chodzić z rodzicami, a do odwiedzenia kolejnej katedry zachęcają go słowami: "Zobaczysz coś niesamowitego!". Oglądamy też zdjęcia abstrakcyjnych obrazów, które Kamilla maluje z synem akrylami. -To są nasze emocje, wyżywamy się - komentuje ze śmiechem i opowiada, że na jednym z "warsztatów" pomalowali we wzory jej conversy. Wciąż je nosi. Pokazuje też zdjęcie zrobione dzisiaj: Bruno w ciemnych okularach w samochodzie taty. Jadą na wieś. Ona zostaje, wchodzi na plan serialu "Na krawędzi", w którym gra nadkomisarz Lenę Korcz - ambitną, kierującą się intuicją. - Rozstanie z dzieckiem jest trudne, ale zdaję sobie sprawę, że dam mu najlepszą wersję siebie, jeśli będę spełniona zawodowo i nie zrezygnuję z marzeń - mówi. Zastanawiam się, jaką jest matką. Przecież kiedyś powiedziała mi, że bardzo boi się macierzyństwa.

Długo nie chciałaś dziecka. Pamiętasz dlaczego?

- Nie chciałam tracić wolności, niezależności, tego, że nie będę już mogła spakować się do jednej torby i wyjechać, dokąd chcę, na ile chcę. Że zawsze będę za kogoś odpowiedzialna. Wcześniej żyłam tak, że w ciągu kilku godzin potrafiłam podjąć decyzję: jadę. Kupowałam bilet do Paryża, gdzie mieszkają moje dwie przyjaciółki, albo na Rodos, na Maderę i przez tydzień byłam beztroska. Pamiętam wyjazd do Jerozolimy, gdzie graliśmy spektakl. Nie wróciłam na noc do hotelu, bo postanowiłam... spać na trawie pod tym jedynym w swoim rodzaju niebem. Dobrze, że nie wzięli mnie za kloszarda! Ale to był zew, zawsze idę za głosem serca. Dlatego myśl o odpowiedzialności za drugiego człowieka długo we mnie dojrzewała. Pojawienie się Wojtka zmieniło to. Szybko poczułam, że chcę mieć z nim dziecko. Pamiętam, że po czterech miesiącach naszej znajomości zaczęłam podejrzewać, że mogę być w ciąży. Jechałam metrem. Pomyślałam: "A jeśli to już?". I poczułam totalny spokój. To mnie zadziwiło. Wtedy w ciąży nie byłam, ale zaczęliśmy rozmawiać z Wojtkiem, co by było, gdyby. Usłyszałam: "Ja tego chcę". No i się stało.

W czasie ciąży nie wróciły dawne lęki?

- Ciąża wyleczyła mnie z lęków. Słyszałam bicie serca Bruna i odpływałam. To był dla mnie stan błogosławiony, mówiąc patetycznie. Uporządkowałam cele, priorytety, zrozumiałam, kim jestem. Zaczęliśmy urządzać nasze mieszkanie z widokiem na park na warszawskim Powiślu. Wojtek robił mi tysiąc zdjęć tygodniowo. Wróciłam do pianina... Szczęście.

Czy dla Bruna chciałaś coś w sobie zmienić? Przeorganizować codzienność?

- Zwolniłam tempo. W moim teatrze były premiery, znajomi robili fantastyczne projekty, ale mnie to nie interesowało. Czytałam "Sekrety niemowląt", skąd się dowiedziałam, że przez pierwsze trzy miesiące po porodzie dziecko chce czuć się jak w łonie matki, więc ciągle miałam Bruna przy sobie, karmiłam piersią przez rok, w domu był totalny spokój. Muzyka zespołu Sigur Rós. Kiedy syn skończył trzy miesiące, dostałam propozycję roli w "Na dobre i na złe". Chwila wahania, bo to tak szybko, ale wspólnie z Wojtkiem podjęliśmy decyzję, że musimy dać radę. Wymienialiśmy się opieką nad synem, wpisując wolne i zajęte dni do grafiku. Pomagała też mama Wojtka, nie musieliśmy zatrudniać niani. Grałam więc w "Na dobre i na złe" Hanc, miałam rozmiar 75D (śmiech) i między ujęciami karmiłam Bruna. Macierzyństwo dało mi poczucie ważności. Sensu. Nasz syn jest fantastyczny, oboje mamy na jego punkcie fioła, a wychowujemy go w szacunku dla jego odrębności. Nawet jeśli płacze na środku ulicy przez 10 minut. Niech sobie popłacze... Wyrzuci emocje... Totalna akceptacja.

Pozazdrościć cierpliwości...

- Kiedy chcę odreagować, wychodzę na spacer, żeby się wypłakać, albo wsiadam do samochodu, jadę przed siebie autostradą i włączam Boba Dylana. To wszystko, co temperuję w sobie w życiu, przerzucam do ról. To moja terapia.

O jakiej roli jeszcze marzysz?

- Marzenia wypełniają moją głowę równolegle z życiem. Są i małe, i fundamentalne. Zawodowo marzyłabym, by zagrać u boku Daniela Auteuila i Michaela Nyqvista. Fascynują mnie. Życiowo - żyć pełną piersią do dziewięćdziesiątki... Nie ma przecież przeszłości, która by mnie blokowała, ani przyszłości, która by ograniczała. Uwielbiam latać, więc chcę zrobić kurs pilotażu awionetki. A kiedyś na emeryturze mieć kameralną restaurację z kilkoma daniami w karcie, których próbowałam na świecie, zrobionymi według najlepszych przepisów. Marzę, by przez trzy miesiące mieszkać w Wenecji i tam napisać książkę o miłości. I nagrać płytę zainspirowaną fado oraz polecieć na Islandię i mieć mieszkanie w Paryżu. Mówić dalej? (śmiech)

Nie chcesz zestarzeć się na scenie?

- Chcę! Ale świat jest tak fascynujący... O wiele bardziej niż teatr...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji