Artykuły

Wielkie brawo!

"Wojna i pokój" Lwa Tołstoja to jedna z tych kilku powieści, które bez względu na szerokość geograficzną, czy epokę w jakiej żyją jej czytelnicy pozostanie na zawsze ukochaną powieścią milionów ludzi.

Przystosowywanie takiej powieści do sceny, czy ekranu to sprawa trudna, wręcz niebezpieczna. Wyobrażenie, jakie stworzył sobie czytelnik nie zawsze pokrywa się z tym, jakie pokazują widzowi. Stąd przy takiej konfrontacji o rozczarowanie tak bardzo łatwo.

Inscenizatorzy niemieccy "Wojny i pokoju", wśród których znajduje się tak zasłużony człowiek teatru jak Erwin Piscator, zdawali sobie w całej pełni sprawę z tych niebezpieczeństw. Wyrazem tego jest postać Narratora przez nich wprowadzona, którą sam Piscator określił w jednym ze swych artykułów jako postać, kontrolującą temat epicki na scenie. Wyrazem tego jest świadome pominięcie wielu wątków fabularnych powieści celem jak największego uproszczenia akcji dramatycznej.

Przy takiej powieści, jak "Wojna i pokój" to jednak nie wystarcza. Utwór ten przecież płynie przez cały czas dwoma nurtami: historycznym, opatrzonym filozofią Tołstoja i prywatnym, a te dwa nurty bynajmniej nie są rów­noległe, przeplatają się nieustannie.

Autorzy sztuki osnutej na "Wojnie i pokoju" (bo tak należy chyba określić dramat, jaki widzimy na scenie) poradzili sobie w ten sposób, że zbudowali dwie sceny jedną nad drugą: na tej wysoko rozgrywają się wypadki historyczne, na tej niżej prywatne życie bohaterów sztuki. Widać wówczas jasno, jak na dłoni, jak mocno splecione są losy pojedynczych ludzi z wypadkami politycznymi, nadto jeszcze Narrator łączy te wątki przy pomocy rozmów, jakie toczy, zarówno z bohaterami jednej jak i drugiej sceny. Na proscenium zbudowane są trzy miejsca dla bohaterów akcji. Siadają oni tu po to, by wyciągać wnioski z chwil przeżytych na scenie, pokazać widzom swe przeżycia wewnętrzne. W ten sposób obwarowani autorzy czują się pewniej, mając środki do ukazania wszystkich stron powieści. Ich ambicją jest najwyraźniej nie pokazywanie całej powieści z wszystkimi jej wątkami ale niejako filozoficznego komentarza do "Wojny i pokoju" dlatego to należy śledzić słowa wypowiadane przez Narratora nie z pozycji sprawdzającego, czy są to słowa Tołstoja, ale czy komentarz jest zgodny z zamierzeniami Tołstoja.

Naczelne tezy to protest przeciwko wojnie przez ukazanie jej bezsensu i potworności oraz ukazanie potężnej roli fatalistyki w życiu człowieka. Ten ostatni punkt jest rezultatem pewnego uproszczenia, którym autorzy skwitowali tołstojowską zasadę niesprzeciwiania się złu.

Autorzy postąpili odwrotnie, niż twórcy scenariusza głośnego filmu amerykańskoego Kinga Vidora, osnutego na "Wojnie i pokoju". Ten barwny szerokoekranowy, wystawiony z niebywałym przepychem film, zgubił całkowicie filozofię tołstojowską na rzecz wątku erotycznego i militarnego.

Z "Wojny i pokoju" pozostała tam historia miłości księcia i hrabianki (cudnej Audrey Hepburn - Nataszy) na tle bohaterskich obrońców ojczyzny przeciw inwazji.

W scenicznej adaptacji natomiast gó­ruje strona filozoficzna, ale bynajmniej nie zaniedbany został nurt prywatny. Z olbrzymiej ilości bohaterów, pozostawili co prawda autorzy dramatu zaledwie osiemnaście postaci, wyrzekli się tak uroczego wątku, jak życie i śmierć małego Pieti Rostowa, pominęli śliczną miłość wychowanicy Rostowych Soni do Mikołaja i małżeństwo Mikołaja z księżniczką Mary Bołkońską, nie uka­zali pysznej figury hrabiego Rostowa, którego znamy tu tylko ze słyszenia.

Tym bardziej zdumiewające jest to, że osiągnęli w tym ograniczonym z ko­nieczności dramatycznej gronie bohate­rów tak wielki efekt wzruszenia.

Bo trzeba to powiedzieć, spektakl, który oglądaliśmy w Teatrze Powszech­nym przede wszystkim wzrusza do głę­bi arcyludzkimi cierpieniami, a następ­nie sprawia, że widz wstrząśnięty jest odwieczną sprawą wypadków dziejo­wych, czyhających na spokój człowie­ka w każdej chwili jego życia.

W imię tych osiągnięć widz wybacza autorom widowiska nawet pewne uproszczenia filozoficzne, interpretację już zbyt daleko idącą w niektórych sformułowaniach.

Teatr Powszechny potrafił zmontować to bynajmniej niełatwe teatralnie widowisko w sposób wysoce artystyczny i przekonywający.

Reżyseria IRENY BABEL nie przestraszyła się ilości splątanych niekiedy wątków, przyczyniła się do klarowno­ści widowiska, co w tego rodzaju spe­ktaklu jest zagadnieniem pierwszej wagi.

Scenografia HENRYKA JANIGI w prosty i przekonywający sposób razwiązała skomplikowaną wieloscenowość.

Aktorzy? Ich praca to naprawdę wielkie osiągnięcie. Jakże łatwo rozcarować widza, który ma pod powiekami swój własny obraz Nataszy, Księcia Andrzeja, czy Piotra Bezuchowa. Tu w większości wypadków nie doznaje rozczarowania.

Tak właśnie wyobrażali sobie przede wszystkim na pewno niemal wszyscy czytelnicy Pierre'a Bezuchowa, jak go pokazał TADEUSZ BARTOSIK. Połączenie seraficznej dobroci z naiwnością wolteriańskiego rozumu z dziecięcym nieledwie spojrzeniem na świat. Bartosik oddał to wszystko i okrasił olbrzymim wdziękiem, który wzrusza i zniewala. To wielkie osiągnięcie tego młodego aktora.

Wzruszenie połączone z podziwem ogarnia też widownię przy każdym zjawieniu się JANINY NOWICKIEJ w roli Nataszy. Młoda artystka umiała pokazać przemianę Nataszy z płochego dziewczątka w kochającą, cierpiącą i zrozpaczoną młodą kobietę. Niewysłowiony urok tej postaci znalazł całkowite potwierdzenie w grze Nowickiej. Andrzeja Bołkońskiego grał prześlicznie z umiarem i zrozumieniem RYSZARD BARYCZ. Znakomitym starym księciem Bołkońskim, którego postać jest zresztą "samograjem" (tym łatwiejszym dla szarży, której tu uniknięto), był JULIUSZ ŁUSZCZEWSKI, pełną wdzięku Lizą, MARIA SEROCZYŃSKA, wzruszającą Marią - IZABELA HREBNICKA. Należałoby może przepisać cały program z nazwiskami wszystkich aktorów, by pochwalić ich grę, zarówno w rolach ludzi prywatnych, jak historycznych postaci. Nie sposób to uczynić więc trzeba zadowolić się tylko wymienieniem jeszcze bardzo udanego HANUSZKIEWICZA w roli Kuragina, kameralnego, jak zawsze ROSZKOWSKIEGO w roli lekarza, CHĄDZYŃSKIEJ w roli Hrabiny i GENDERY w roli Dołochowa.

Napoleonem, jak z obrazu, był Szymkowski, Kutuzowem SERWIŃSKI, carem Aleksander CZECHOWSKI.

Oddzielne słowa uznania należą się wysoce kulturalnej, opanowanej i nacechowanej rozumnym spokojem grze HUGONA KRZYSKIEGO w roli nieschodzącego ze sceny Narratora. W sumie wielkie brawo dla Teatru Powszechnego!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji