Artykuły

O adaptacjach

Polskich sztuk współcze­snych mamy mało, a zwłasz­cza mało dobrych. Nawet najbardziej interesująca po­zycja bieżącego sezonu, "Imiona władzy" Broszkiewicza, posiada - jak sta­rałem, się pokazać w po­przednim felietonie - wiele słabych stron; nic dziwnego, że teatry, poszukujące ak­tualności, chwytają się adaptacji powieściowych. Tak zrobił Kazimierz Dejmek w łódzkim Teatrze Nowym, biorąc na warsztat "Ciemności kryją ziemią" Andrzejewskiego. W kilka dni po łódzkiej wizycie obejrzałem w warszawskim Teatrze Powszechnym inną inscenizacją powieści - "Wojnę i pokój" Neumanna, Piscatora i Prüfera, według Lwa Tołstoja. Okazja, jak mi się wydaje, dosta­teczna, aby pomówić o przeróbkach.

Przed kilku laty, bodaj­że z okazji "Lalki" Prusa ". wywiązała się w naszej prasie dyskusja, której resztki wciąż jeszcze ożywają i za­mierają: czy "wolno" adap­tować na scenę utwory po­wieściowe. Myślę, że dyskusja ta niewiele ma sensu. Zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy adaptacji wy­suwają argumenty prawdzi­we. Prawdą jest np., że adaptacja zawsze w pew­nym stopniu "fałszuje" po­wieść, ale cóż z tego, jeśli widzom to zafałszowanie nie przeszkadza. A wreszcie, przy przenoszeniu utworów na scenę można mieć tak rozmaite i odmienne zamia­ry i założenia, że niemal za każdym razem powstaje in­ne zjawisko. I o każdym z tych zjawisk trzeba mówić oddzielnie. Warto tu jednak zwrócić uwagę na pewną okolicz­ność, mogącą ucieszyć zwo­lenników przeróbek. Jest nią rosnąca popularność form swobodnych, odbiega­jących od kanonów klasycz­nej dramaturgii, a wśród nich specjalnie popularność tzw. teatru epickiego. Prze­cież ogromna część drama­tów Brechta w strukturze swojej niewiele odbiega od adaptacji powieści. Czy weźmiemy "Matkę Courage" czy "Galileusza", wrażenie będzie to samo, nie mówiąc już o takim "Kaukaskim kredowym kole", które au­tor z góry usytuował, jako opowieść, wygłaszaną przed postaciami prologu. Sukcesy podobnych zjawisk teatral­nych mówią coś chyba o usposobieniu publiczności.

Przeróbka nigdy nie mo­że być całkiem "wierna", ale inscenizator musi przyjąć założenie większej ery mniejszej wierności. Dejmek np. zakłada wierność mak­symalną. Łatwo mu o tyle, że rzecz Andrzejewskiego jest niedługim stosunkowo opowiadaniem o licznych dialogach, które do dwóch trzecich (dwa akty) ma ak­cją ukształtowaną w spo­sób dramatyczny; dopiero później struktura się od­mienia i dlatego ostatni akt wywiera może mniejsze wrażenie, pomimo tragicznych wydarzeń. Chociaż Dejmek w tym akcie wpro­wadził drobne i dla przed­stawienia korzystne zmiany, to jednak powieściowy rytm przebija tu silniej, niż poprzednio. Takie są ciernie lojalności.

Opowiadanie Andrzejewskiego, dziejące się pozor­nie w czasach hiszpańskiej inkwizycji, w intencjach autora ma ogarniać sprawy najbardziej nam bliskie; myślę jednak, że w rzeczy­wistości nie jest ono ani historyczne, ani współcze­sne, ale filozoficznie ponad­czasowe. Osobiście jestem bardzo nieufny wobec filo­zofii, które z aktualnych cierpień i urazów starają się stworzyć absolutne uogólnienia, toteż i ta do­skonale napisana opowieść wydaje mi się w swej filozoficzno-publicystycznej tre­ści nieprawdziwa. Odnio­słem natomiast wrażenie, że przeniesiona przez Dejm­ka na scenę, stała się prawdziwsza. Perspektywa tea­tru jest taka, że nawet naj­bardziej ogólne myśli muszą się tu wiązać z kon­kretnymi postaciami; i to, co Andrzejewski powiada np. o okrucieństwie, Dej­mek - już przez sam fakt przeniesienia - mówi o okrutnym panu X czy Y. Metafizyka zmienia się w psychologię.

Zasługą Dejmka jest zna­lezienie dla adaptacji świet­nej, wyrafinowanie prostej formy scenicznej; tak samo jeśli chodzi o interpretację aktorską, "Ciemności" wy­dają, mi się jednym z najlepszych przedstawień tego teatru.

Irena Babel, reżyserka "Wojny i pokoju" w war­szawskim Teatrze Pow­szechnym, stanęła przed in­nym zadaniem. Miała goto­wą nie tylko adaptację (tekstową) ale i całą insce­nizację. Bo znakomity in­scenizator niemiecki, Erwin Piscator, tak wszystko skonstruował, że tylko "brać i grać" - i nie moż­na zagrać inaczej. Jeżeli natomiast chodzi o sprawę wierności, jest to przykład z odwrotnego bieguna, niż praca adaptatorska Dejmka: jeszcze nie widziałem prze­róbki tak daleko odbiega­jącej od materiału powie­ściowego. Celem jej nie jest bynajmniej zaprezentowa­nie inscenizowanego utwo­ru; scena ukazuje nam od­mienną, w gruncie rzeczy historię, jedynie zainspirowaną lekturą powieści. Oczywiście, wolno tak Piscatorowi uczynić, zwłaszcza, że stworzył rzecz interesu­jącą i bardzo teatralną; tyl­ko, moim zdaniem, drażnią­ce są nieliczne fragmenty zbytnio przypominające Toł­stoja. Bo jeszcze trochę trudu, a wyszłaby całkiem nowa sztuka - o pacyfiście, który nieuważnie przeczytał "Wojnę i pokój"...

Widziałem tę inscenizację w jednym z teatrów wie­deńskich, odpowiadającym mniej więcej swą rangą Teatrowi Powszechnemu. Niemal wszystko wygląda­ło tam tak samo, bo jak powiedziałem, nie można tego utworu grać inaczej. A jednak przedstawienie warszawskie wydało mi się lepsze, subtelniejsze, bardziej artystyczne. Jest to zasługa przede wszystkim reżyserki i "narratora" (Hu­go Krzyski); ale także wie­le ujęć aktorskich trafia w ton właściwy, bynajmniej niełatwy do uchwycenia przy tak skomplikowanym zadaniu.

W każdym razie, z obu tych "inscenizacji powieści" widz wychodzi pod głęb­szym wrażeniem, a co waż­niejsze, bardziej pobudzo­ny intelektualnie, niż z wielu przedstawień "nor­malnych" dramatów. Nie twierdzę, że jest to argu­ment za adaptacją w ogóle, gdyż "adaptacji w ogóle" nie widziałem dotychczas na scenie. Oglądałem tylko dobre i złe adaptacje, tej, owej czy jeszcze innej po­wieści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji