Artykuły

Niezapomniany rok 1918

"Tragedia optymistyczna" jest sztuką nie bez poważnych wad i obciążeń; a równocześnie na­leży do klasycznych, systematy­cznie wznawianych utworów radzieckiej romantyki rewolucyj­nej, i zaliczana jest do najlep­szych osiągnięć dramaturgii radzieckiej. Jak pogodzić te pozorne sprzeczności?

Sztuka Wiszniewskiego jest bezpośrednio agitacyjna. To nic, że powstała dopiero w kilkanaście lat po okresie, który po­kazuje w swoich gwałtownymi i patetycznych obrazach. Tu pisarz jest nadal bezpośrednim uczestnikiem ukazywanych wy­darzeń, a jego dzieło - bez­pośrednio zaangażowane w pełnym namiętności odtworze­niu - osądzeniu faktów i kon­fliktów. Któż w obliczu "być albo nie być" rewolucji zacho­wać może kamienną obojętność, postawę olimpijczyka, z niezamąconym spokojem ducha rejestrującego dzieje rewolucji i przemiany losów jej ludzi. Wróg napiera, a swój łamie wroga i wywalcza dla rewolu­cji, dla całej ludzkości drogę naprzód, drogę w lepszą przy­szłość. Jakże więc, kreśląc obraz tamtych czasów, popaść w zimny obiektywizm, w ana­tomiczną sekcję ludzi i chemiczną analizę faktów? Żołnierz i marynarz, rewolucjonista i pi­sarz rewolucyjny - jest Wisz­niewski w swoich utworach, nawiązujących do okresu ko­munizmu wojennego ("Tragedia optymistyczna", "Niezapomnia­ny rok 1919", "Pierwsza konna") wielkim propagandystą i ilustratorem, jak Majakowski w Oknie ROSTA, jak Pudowkin w filmie o końcu Sankt-Petersburga. Plakatowość jest krytykowana, osławiona ilustracyjność potępiana. Ale zależy jaka plakatowość, jaka ilustracyjność. Pamiętajmy, że nie ma obowiązujących schematów. A są pieśni bojowe, które prze­trwały wieki.

*

W Polsce burżuazyjnej dra­mat Wiszniewskiego pokazany być oczywiście nie mógł. Nie mógł bo pełnym głosem agitował za rewolucją. Ale i w Polsce Ludowej "Tragedia optymistyczna" długo nie mogła trafić na scenę. O wstrzemięźli­wej, opornej postawie teatrów wobec utworu, opromienionego nieodmiennymi sukcesami w Związku Radzieckim, decydowały lęki, obawy, brak zaufania naszych teatrowładców do wi­dza, czy zrozumie on dostatecz­nie jasno wymowę sztuki, jej problem centralny - problem walki z anarchizmem, jako zja­wiskiem ideowo - politycznym - czy nie zrażą go surowe, okrutne chwilami w swej suro­wości, losy ludzi, którzy prze­cież nie byli burżujami, którzy wzięli udział w rewolucji i szczycili się swym proletariackim pochodzeniem, a obiektyw­nie stali się wrogami rewolucji. "My Słowianie, my lubim sie­lanki", a problem anarchizmu w Polsce prawie nie istniał, dla widza nieobeznanego z historią jest właściwie nieznany i nie­zrozumiały.

Kto tak rozumował, rozumo­wał fałszywie. Idea sztuki ry­suje się wyraźnie: idea, że re­wolucja to nie tylko zburzenie dawnego złego porządku, ale zarazem zaprowadzenie do­brego porządku - podkreślmy porządku w społeczeństwie, w stosunkach między ludźmi, w państwie. Jest to sprawa prosta także dla tych, którzy nic nie wiedzą o przebrzmiałym, politycznym anarchizmie. I do każde­go przemawia obraz bezgrani­cznej siły partii, która kilku jednostkom daje moc pokonania stokroć silniejszych przeciwni­ków, moc przekonania , i zjed­nania najlepszych spośród nich.

Rozproszyć wątpliwości, roz­wiać uprzedzenia, przekonać sceptyków w stosunku do "Tra­gedii optymistycznej" - po­stawiła sobie za zadanie Li­dia Zamkow. Rozbiła przeszko­dy - nie było ich mało - i la­tem ubiegłego roku wystąpiła w teatrze w Gdyni z polską pra­premierą "Tragedii". Odniosła ogromny i zasłużony sukces; in­scenizowane przez nią wido­wisko stało się jednym z czo­łowych osiągnięć ogólnopolskie­go sezonu teatralnego 1953-4. W n-rze z 18 sierpnia 1954 r. "Trybuna Ludu" piórem pod­pisanego omówiła obszernie to przedstawienie, podkreślając inwencję reżyserską i twórczy wysiłek zespołu aktorskiego Te­atru Wybrzeże. Po powrocie do Warszawy Lidia Zamkow pow­tórzyła obecnie swą pracę nad "Tragedią". Czy tylko powtó­rzyła? Wiemy jak trudno jest przy wznawianiu własnego dzie­ła zachować świeżość reżyser­skiego spojrzenia i reżyserskiej konstrukcji, nie popaść w coś co określamy kulinarnie jako "potrawę odgrzewaną". Zamkow udało się uniknąć tego smaku "odgrzania". Przyczyna prosta: jej warszawska "Tragedia opty­mistyczna" nie jest ułatwionym powtórzeniem koncepcji pre­miery gdyńskiej, lecz twórczyni rozwinięciem, "drugim wyda­niem, przejrzanym i poprawio­nym".

Zamkow należy do najbar­dziej utalentowanych reżyserów ze szkoły Schillera - a to szkoła świetna nie tylko w polskich wymiarach. Wpływ mistrza - pisałem już - widać w sposo­bach posługiwania się przez Zamkow światłem i ruchem, układem scen zbiorowych i sy­tuacji rozstajnych, widać w ryt­mice kompozycji scenicznej i skłonnościach do autonomizacji momentów mimiczno-wizual­nych. W "Tragedii optymistycz­nej" znalazły te skłonności Zam­kow kanwę, na której można haftować bardzo nawet skom­plikowane wzory. O dowody nie trudno: sztuka pełna jest niespodzianek i mieni się bar­dzo różnorodnymi barwami, a Zamkow umie sprostać i sce­nom indywidualnym i plakatowości żywych obrazów, scen symbolizujących. Zwróćcie u-wagę, jak celnie potrafi Zam­kow ukazać te elementy w sztuce, które są sprawą psy­chologiczną, obrazem z reguły mocno skrótowym i niepełnym: miłość marynarza-anarchisty i kobiety-komisarza czy rolę dowódcy okrętu a byłego car­skiego oficera marynarki. A teraz zwrot ku wielkiej meta­forze politycznej, rewolucyjnej, ludzkiej: wkomponowanie obu Prowadzących w tok widowiska w taki sposób, by ich komen­tarz ideowy stał się jego inte­gralną częścią. Podobnie wroś­nięte w widowisko są akcenty świetlne i elementy muzyczne. Podobnie ściśle współgrają ze sztuką dekoracje, surowe, syntetyczne, rzekłbyś: nagie w swoim uniknięciu wszystkiego, co by mogło rozproszyć uwagę, osłabić wrażenie groźnych cza­sów, ludzi i spraw.

A sceny zbiorowe, tak trud­ne w tej sztuce, sceny sięgają­ce od sytuacji naturalistycznych do apoteozy zwycięstwa sprawy rewolucji; Zamkow uniknęła tu niebezpieczeństw i z jednej i z drugiej strony. Sceny, ilustrujące rozpasanie anarchistów, są równie opano­wane i konsekwentnie pełne umiaru, jak sceny bojowe i melodramatyczne. Oczywiście, nie wszystkie momenty wypadły równie sugestywnie jak zabawa odchodzących na front marynarzy z kobietami wpuszczo­nymi na okręt; zawodzą sceny z Niemcami (nie wierzymy ani w ich siłę, ani w okrucień­stwo), chwieje się scena pierw­szego poskromienia "stada ogierów" przez kobietę-komisarza (nadmierna powściągliwość prowadzi tu do podważenia moralnego prawa komisarza do zastrzelenia jednego z napast­ników). Ale to drobne rysy na solidnie wzniesionej budowie: dobrze wystawionej sztuki o silnej, głębokiej wymowie ide­owej.

Jak ze szczegółami gry? W "Tragedii optymistycznej" gra przede wszystkim zespołowość i to gra dobrze. To nie znaczy, by nic nie mieli do powiedze­nia soliści, lub, że wszyscy so­liści nic nie są winni kolekty­wowi. Są odchylenia w górę i w dół, właściwie wiele postaci budzi pewne zastrzeżenia. Syfilitykowi Chrypie brak dziko­ści, i brak brutalności pruskie­mu oficerowi. Nie bardzo wie­rzy się w marynarskość bosma­na, w hart i doświadczenie sta­rego marynarza, w realność judasza-popa, w autentyzm obu oficerów, powracających z nie­mieckiej niewoli i zabitych bez­myślnie przez anarchistów. Nie dostaje żywiołowości Boguszowi

Bilewskiemu w skórze maryna­rza Aleksa (szczegół zabaw­ny wart przypomnienia: w Gdyni grał Aleksego, z pełnym temperamentom, młody krytyk literacki Leszek Herdegen). Również Jan Świderski w wę­złowej roli Prowodyra anarchi­stów budzi wątpliwości: czy Prowodyr to plugawy wodzirej rozwydrzonej bandy chuliga­nów czy też jakiś przewrotny, nihilistyczny filozof, pogardza­jący ludźmi, bierny i apatycz­ny.

Mamy zastrzeżenia, ale nie wystarczają one do uogólnienia krytycznego. A zastrzeżenia ci­chną przy patrzeniu na rolę Leopolda Szmausa (Dowódca okrętu), Romana Kłosowskiego (marynarz Fin), Bogdana Ejmonta (drugi herszt anarchi­stów) czy wreszcie obu komen­tatorów: spokojnego, opanowa­nego Józefa Nowaka czy pełne­go ekspresji, pulsującego krzy­kiem Ludwika Paka.

I przekonywa, co najważniej­sze, Ryszarda Hanin w central­nej roli kobiety-komisarza, opartej o szczegóły autentyczne, ale na scenie niebywale trudnej do uprawdopodobnienia. Czy którejkolwiek aktorce uda się kiedykolwiek w pełni urealnić tę postać, bez reszty przekonać widza o jej istnieniu - śmiem wątpić. Hanin w każdym razie zbliża się poważnie do tego ideału. To wiele. To piękny sukces intuicji i pracy aktor­skiej. Hanin udaje się przede wszystkim zachować równowa­gę pomiędzy bolszewicką niezłomnością komisarza a jej osobistym wdziękiem kobiecym.

O jednym szczególe warto jeszcze wspomnieć: prócz tych wszystkich elementów, które grają w sztuce dla oka i ucha, gra w niej jeszcze zza kulis akordeon, z którego Aleksy wydobywa swe smętne i dzi­kie melodie. Aleksy - Bilewski za pośrednictwem Mateusza Malwe, żołnierza i muzyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji