Tragedia optymistyczna
SZTUKA NIE NA PREMIERĘ
Myślę, że Jerzy Pomianowski, uniesiony pasją polemiczną, przecenił możliwości krytyczne swego starego znajomego, krawca teatralnego z Łodzi.
Bo cóż to jest "Tragedia optymistyczna"? Mówię nie o "Optymistycznej" Lidii Zamkow, ale o sztuce w 3 aktach Wsiewołoda Wiszniewskiego.
Zaczyna to się tak: "Muzyczny wstęp. Płacz przerażający swoją siłą i ogromem zawartego w nim bólu. Gwałtowne wybuchy potężnego zachwytu..." itd. Jeszcze kilka wierszy od autora, równie naszpikowanych przymiotnikami, ciężkimi jak kamienie młyńskie, sklejającymi zęby jak kit. Na proscenium ukazuje się dwóch konferansjerów w bluzach marynarskich i dzieli między siebie wiersz prozą, którego treści ścisłej trudno się domyślić, a w którym m. in. mowa jest o bohaterach wojny domowej. Przy okazji aplikuje się publiczności porcję prawd wiecznych w rodzaju takich np.: "Życie nie umiera. Ludzie potrafią się śmiać i spożywać posiłki na mogiłach bliskich" itp.
Rozważania przerywa rozsunięcie się kurtyny, co autor oznajmia takimi słowy: "Wolno, z głuchym łoskotem podnosi się ciężka, pancerna zasłona... Płaska rzeźba ziemi pokryta jest błyskami. Drogą maszeruje pułk: to idą ubrani na biało żołnierze. Szeregi schodzą w dół, aby wreszcie stanąć, niby gigantyczny chór, twarz w twarz z widzami" (tak to brzmi - w skrócie).
Potem następuje kilka stronic dialogu nastrojowo-filozoficznego między pierwszymi postaciami sztuki, scena ultra-naturalistycznego zamachu na "ciało komisarskie", intryga czarnych charakterów, znowu intermezzo patetyczno-liryczne konferansjerów, 2 morderstwa (czarne charaktery z punktu pokazują, co potrafią), starcie się tego najczarniejszego z najbielszym, wszystko uwieńczone walcem na pokładzie, pod dźwięki - nie tyle muzyki - co skandowanej przez konferansjerów batalistyczno - rewolucyjno-patriotycznej prozy liryczno-rytmicznej. Oto akt pierwszy.
Co to jest, u Boga ojca? Przedstawienie amatorskie, w którym "zapowiadacze'' łączą ładnymi słowy luźne obrazki, jeden "straszniejszy" od drugiego?
Język niechlujny, niedokładny, nadmiar metafor o pretensjach kosmicznych, mieszanina epigońskiej romantyki z naturalizmem i sensacyjnym detektywizmem, a wszystko utopione w jakiejś natrętnej, bezkształtnej śpiewności.
Charaktery - żadne. Kim jest np. "podwójny syfilityk" Chrypa? Naiwną ciemną masą, ofiarą ustroju, czy wyrafinowanym intrygantem (sprawa usunięcia Wysokiego Marynarza, sympatyka bolszewików), zbrodniarzem, po trzykroć zdrajcą? Kim jest Prowodyr? Potężnym charakterem bajronicznym - rodzajem kapitana Nemo z morskich powieści Juliusza Verne'a, czy degeneratem, odstępcą, rzezimieszkiem? Kim jest kobieta-komisarz? "Skórzaną kurtą", agitującą ubogim gazetowym językiem poprzez wszystkie trzy akty sztuki? Tak ją przynajmniej oceniała radziecka krytyka lat trzydziestych, dodając do tego, że w sztuce, pomimo wszystkich "bum i trach" nic właściwie - w sensie dramatycznym - się nie dzieje, że przemiany wewnętrzne Aleksego są słabo umotywowane, że główny bohater "Optymistycznej" - pułk marynarski jest zbiorowością nie zróżnicowaną prawie wcale i bardzo ubogo wyposażoną w czyny i myśli.
Jednym słowem obawiam się, że teatroman, krawiec teatralny z Łodzi, zdyskwalifikowałby "Tragedię optymistyczną" - stanowczo, "to nie jest sztuka na premierę".
Jeśli stosować do niej te same kryteria co do "Pani Dulskiej" na przykład.
Z INNEJ MATERII
Hemingway w "Fiescie" ("I słońce wschodzi") daje obraz ludzi wolnych. Wolnych od związków socjalnych - w gruncie rzeczy nie należą do żadnego społeczeństwa, błąkają się tam, gdzie spodziewać się mogą jeszcze niezaznanych atrakcji; wolnych od trosk materialnych - mają pieniądze, a nie są włączeni do żadnego procesu wytwórczego; wolnych od wszelkich ambicji; wolnych od tradycji, która jest dla nich zakurzoną graciarnią, wolnych od nakazów etyki - i starej i nowej; wolnych nawet od trwalszych związków biologicznych - nie mają rodzin, a główny bohater to impotent. Ten skrajny indywidualizm, to rozszczepienie całego pokolenia na swobodnie zawieszone w przestrzeni molekuły, na przypadkowo wymijające się cząsteczki, ten brak wszelkiego "ogólnego", które zaciążyłoby nad jednostką, w paradoksalnej - pozornie - interpretacji Hemingwaya, daje wstrząsający obraz ludzi świadomych swego upadku.
"MY"
Atomizacji samego pojęcia życia przeciwstawiły się już pierwsze kroki sztuki radzieckiej. I może najostrzejszy protest przeciw przerostom indywidualizmu zademonstrował pewien rodzaj teatru radzieckiego.
Teatr, o którym mowa, zniósł rampę, zdeptał dekoracje, przekroczył klitkę sceny, runął w plener, na ulicę. Zerwał z kameralnością wyćwiczonego zespołu, wzgardził psychologizmem, konwenansem prawdopodobieństwa scenicznego, a także i konwenansem teatralności formalnej.
Był to przede wszystkim teatr urbanistyczny - teatr w sposób swobodny i umowny ogrywający wielkie fragmenty architektury miejskiej, teatr masowej improwizacji tysięcy "aktorów", wciągający w akcję dramatyczną tysiące widzów, teatr jak najszerzej pojętej gry, operujący nie tyle prawdą artystyczną, ile artystyczną przenośnią, symbolem, alegorią, "kosmiczną" metaforą, plakatowym skrótem, zastępujący typy ucieleśnionym hasłem. Był to teatr nie mający na celu odkrywanie i udowadnianie nowych prawd, nowych aspektów życia, ale unaocznianie tego, czym żyły masy, nadawanie ich własnym dążeniom form konieczności. Jednym słowem był to teatr antyracjonalistyczny, antypsychologiczny i antyformalistyczny jednocześnie (antyformalistyczny, gdyż chodziło mu o treść nade wszystko). Teatr ludowej, gardzącej logicznym tokiem dowodów, mądrości, ludowej aktywności, ludowej agitacji, teatr dnia ówczesnego, w pełnym tego słowa znaczeniu.
Oto przykład takiego widowiska - "Sąd nad Wranglem", zainscenizowany w kubańskiej stanicy Krymskaja w r. 1920: "Sąd odbył się na placu. Brało w nim udział dziesięć tysięcy czerwonoarmistów i kozaków. Widowisko miało charakter masowej improwizacji. Wszyscy biorący udział w "Sądzie" otrzymali jedynie kanwę swej roli, resztę improwizowali, kierując się tym co widzieli i przeżyli. Uczestnicy byli ucharakteryzowani i występowali w odpowiednich kostiumach. Duża ilość widzów była bezpośrednio wciągnięta w akcję i odtwarzała role obrońców oraz świadków Wrangla". Tego rodzaju widowiska masowe odbywały się w pierwszych latach Rewolucji na obszarze całej Rosji, przeważnie jednak w Moskwie i Petersburgu, zwłaszcza podczas obchodu świąt "czerwonego kalendarza".
Przedstawienia te łączyły w sobie elementy dramatu, pantomimy, baletu, arlekinady, żonglerki, arii operowych, komedii-buffo. chóralnych recytacji, przemówień wiecowych, masowych przemarszów. Wmontowywano w nie czasami uroczyste odsłonięcia pomników, widowiska pirotechniczne, tańce i zabawy widzów.
Treść - przy całym prymitywizmie formy - służyła nie tylko celom propagandy bieżących zadań Rewolucji (walka z ruiną powojenną, z tyfusem, ze szkodnictwem politycznym...). Popularyzowała ona jednocześnie wielkie problemy filozofii, etyki i strategii marksizmu. A więc chodziło i o ateizm, i o kult pracy, i o obalenie przesądów stanowych, klasowych, patriarchalnych. A przede wszystkim o owo "my", wypierające "ja" jako podmiot filozofii, socjologii, sztuki. Rewolucja rwąca wszystkie pęta, a korząca się dobrowolnie wobec "przemocy ogólnego" - to była dialektyka, której masy "uczyły się własnymi bokami" (Majakowski) i która legła u podstaw ich twórczości.
Otóż ta mieszanina spraw konkretnych, codziennych ze sprawami o charakterze jak najbardziej ogólnym, nadziei na dobrobyt i poczucia odświętności dziejących się dokoła wydarzeń - splot realizmu i naiwnego naturalizmu z romantyzmem, a także z elementami bliskimi chyba tym, z których wyrósł dramat antyczny - to są, jak sądzę, cechy uderzające tych widowisk. Z ich ducha, a także z ducha innych imprez ludowych owych czasów (takich np. jak recytacje chóralne "granatowych bluz") wywodzi się "Tragedia optymistyczna".
Tu są źródła optymizmu i socjalistycznego humanizmu tego dramatu, stąd pochodzi jego bohater zbiorowy - jednostka wojskowa - i stąd konferansjerka nie tyle przyczyniająca się do rozwoju akcji lub komentująca wydarzenia, ile przekładająca niejako zasadniczy ton patetyczny "Tragedii" na dźwięki mowy, stanowiąca przewodni motyw muzyczny sztuki. Stąd namiętna aktualność problematyki. Stąd obnażony naturalizm sceny zamachu na komisarza. Stąd ogromne znaczenie, jakie przypisuje autor partyturze muzycznej. Stąd szeroko zaplanowane przez Wiszniewskiego partie pantomimiczne (wszystkie obrazy z udziałem pułku marynarskiego pojawienie się odsieczy anarchistycznej) i baletowe (walc).
Lata trzydzieste wniosły do sztuki Wiszniewskiego próby odrodzenia realizmu psychologicznego, a także ów trącający już myszką nalot ekspresjonizmu rosyjskiego i niemieckiego: owe pseudogłębokie rozważania o śmierci, o stosunku śmierci do życia, ową natrętną śpiewność mowy, ową ciężko wypracowaną nastrojowość metafor.
Mimo sprzeczności wewnętrznych, wad kompozycyjnych i stylistycznych jest "Optymistyczna" jednym z najciekawszych dokumentów problematyki i estetyki dramaturgii tych lat przełomowych w dziejach ludzkości. Wnosi ona na scenę ładunek uczuć najszerszych mas. Toteż jest to sztuka, która, jak sadze, ma zapewnione stałe miejsce w repertuarze radzieckim, a chyba nie tylko radzieckim.
"OPTYMISTYCZNA TRAGEDIA" LIDII ZAMKOW
Co powodowało Lidią Zamkow, że wybrała dla swego zespołu "Optymistyczną tragedię"?
Myślę - wbrew zdaniu pewnej części widowni - że chodziło tu o naszą polską aktualność. Przypomnijmy sobie początek: od pustej sceny, od czarnego kadłuba okrętu, od chropawej, szorstkiej muzyki, od samotności małego Fina, od nieporadnych rozważań Aleksego, od ponurego nihilizmu Prowodyra i Chrypy - wieje niepokojem.
Zamkow pokazała rozpad pierwotnej całości, słabość i wewnętrzną pustkę ludzi, którzy wpół drogi zatracili poczucie więzi wzajemnych, poczucie celu.
Kobieta-komisarz staje się od razu siłą dośrodkową, ich własną widomą siłą, siłą której autorytet sami budują, którą sami kierują, a której przecież dobrowolnie i bezwzględnie ulegają.
Na naszych oczach ludzie sami budują partię.
Sami i na naszych oczach wykuwają dyscyplinę partyjną, odcinając wszystko, co ciągnie w kierunku odśrodkowym. Stary partyjnik, katorżnik, tęga głowa, który po rewolucji propaguje indywidualistyczne "sobiepaństwo" musi ustąpić z drogi.
I ginie nie tylko z wyroku komisarza, z wyroku członków partii, ginie, bo bezpartyjni przejrzeli anty humanistyczną istotę indywidualizmu.
Jeszcze jedna sprawa: ta zdyscyplinowana, żywotna siła powstaje w sposób naturalny i oczywisty z kaszy, nielepszej niż ta u Ważyka. Proszę - jest i tarło, i Rosja nieczłowiecza, jest wszystko jak ulał. Zamkow widzi to wszystko równie jasno jak Ważyk. Pokazuje, że nie anioły, ale właśnie "kasza" wywalcza socjalizm. Na pewności, że oprzeć się trzeba o własną wolę, o własne siły i jasność decyzji, o własną, przez siebie stworzoną partię, a nie uciekać się do Ważykowych inwokacji do sił nadrzędnych - zbudowana jest, jak sądzę, inscenizacja Zamkow.
A więc zagadnienie najważniejsze: partia jako siła wyłoniona przez naród. I jeszcze - jaki jest stosunek partii do narodu, do najrozmaitszych pozaproletariackich "elementów". Wiszniewski mówi, a Zamkow pokazuje, że partia pełni funkcję narodową, patriotyczną, w najszerszym tego słowa znaczeniu. "Partia rozstrzeliwanych" wiodła przeciw obcej przemocy i zwyciężała, gdy inni przechodzili do obozu wrogów (jak Chrypa) lub załamywali się (jak anarchista z Odessy). Ale nie w tym tylko tkwi sedno patriotyzmu: to, o co walczyli, były to sprawy ludzkie, osiągalne, ludowe - po prostu sprawy dobrobytu. Z tej konkretności i osiągalności celu, z tego powszechnego charakteru nadziei, którą niesie z sobą partia, wypływa jej optymizm. Jak to, chłopi nie pójdą? Nie pójdą do lepszego życia? Pójdą chłopi, pójdą "dziedziczni mieszczanie", pójdą najlepsi spośród inteligentów, pomimo trudności czasami tragicznych, pójdą ci spośród zawodowych wojskowych, którzy potrafią zrezygnować z ambicyjek i przywilejów osobistych, pójdą uczeni, pójdą specjaliści techniczni - pójdą, bo partia nie obiecuje nic ponad to, co oni sami osiągnąć mogą, a co przecież jest fundamentem pod budową wszelkich szklanych domów.
I stąd - co Zamkow potrafiła wydobyć wyraziście, plastycznie - partia to cement dla wszystkiego co żywe w narodzie. I nikt inny, tylko partia miażdży tych, którzy odpychają od niej ludzi dobrej woli, odpychają "indywidua o brzydkim pochodzeniu", lub jeszcze nie rozumiejących do końca. Przecież drastyczna, głęboko dramatyczna w interpretacji zespołu warszawskiego scena egzekucji nad Prowodyrem - nad "swoim" - jest wywołana (to powód bezpośredni) przez zamordowanie "obcych" - inteligentów, szlacheckich synów. Wydaje mi się, że jeśli sprawy chłopów i ich drogi do socjalizmu teatr ustawić nie mógł, bo brakło tekstu, to sprawy dowódcy okrętów i dwu zamordowanych oficerów były opracowane przez inscenizatora i przez aktorów z dużą precyzją i żarem.
*
Teatr włożył wiele pracy w dostosowanie sztuki do potrzeb naszych czasów. A więc przede wszystkim energicznie okrojono tekst w jego partiach filozoficznych i dydaktycznych; przytłumiono pretensje "symboliczno-kosmiczne" widowiska, podkreślono i wydobyto na plan pierwszy jego elementy realistyczne; sprowadzono (albo przynajmniej przybliżono) postaci czołowe, mające u Wiszniewskiego kształty schematu (Komisarz), albo też noszące piętno naturalistycznej jednostronności i przesady (Prowodyr, Chrypa) do wymiarów realistycznego typu.
Zamkow zastępuje wymarzoną przez Wiszniewskiego "kongenialną" symfonię, na tle której ma się rozgrywać akcja, przez skromny akompaniament.
"Kohorta białych rycerzy rewolucji" została przekształcona w zwykłe zbiorowisko ludzkie, na naszych oczach (w sposób notabene, trudniejszy i logiczniejszy niż w tekście) przekształcające się w regularną jednostkę wojskową.
Wydaje mi się, że technika organizowania scen masowych przez Zamkow zasługuje na uwagę. Lidia Zamkow jest najwyraźniej uczennicą Leona Schillera.
Zamkow jednak bardzo dyskretnie skanduje rytmikę ruchu, bardzo oszczędnie, skąpo nawet szafuje światłem, próbuje zindywidualizować grupy ludzkie, rozłożyć je na poszczególne jednostki - przesuwa akcent z misteryjnej ekspresji uczuciowej na logikę, na realistyczną prostotę.
Decydujące znaczenie dla sztuki ma postać Komisarza.
W klasycznej już dziś inscenizacji "Optymistycznej" w moskiewskim Teatrze Kameralnym Tairowa rolę Komisarza grała wybitna tragiczka - Alicja Koonen, artystka o słynnej kulturze gestu i dykcji, mistrzowsko władająca gestem i mimiką. Koonen w roli Komisarza stworzyła postać monumentalną i ludzką równocześnie, władczą i kobiecą, mądrą i pełną surowego wdzięku. Na tej postaci, rzuconej na tło pułku (potraktowanego może mniej terre a terre, z większym naciskiem na zrytmizowane partie mimiczne) trzymało się całe przedstawienie. Ryszarda Hanin nie po-siada takiej jak Koonen skali wyrazu; inne też są jej warunki zewnętrzne. Dlatego też cały pierwszy akt nie wydaje mi się dostatecznie przekonywający. Po prostu widz nie wierzy w sprawę główną tego aktu - w możliwość opanowania hordy chuliganów przez drobną kobietkę w chusteczce.
I dopiero w dwóch następnych aktach Hanin pokazuje klasę gry rozsądnej, skupionej, chwilami lirycznej (sceny z Aleksym, bardzo sucho potraktowane przez autora, wzbogacone i "ucieplone" przez reżysera), czasami silniej. Dzięki wspólnym wysiłkom reżysera i artystki "skórzana kurta" z tekstu przekształciła się w żywą dziewczynę - partyjniczkę, w "dziewczynę naszą w szynelu" z czasów legendarnej Kachowki.
O Prowodyrze (Janie Świderskim) mówiono i wiele dobrego i wiele złego. Co do mnie, podpisuję się pod entuzjastyczną oceną gry Świderskiego przez Pomianowskiego ("Nowa Kultura").
Chrypa (Konrad Morawski) natomiast, moim zdaniem nie wypadł dobrze. I nie jest to w żadnej mierze wina aktora. Zrazu wydał mi się Chrypa tchórzliwym pieczeniarzem, nadającym sobie pozory buty. Toteż scena zamordowania staruszki i Wysokiego Marynarza nie trafiła mi do przekonania, wzbudziła niepokój, wydała się nieporozumieniem. Zabójstwo Wajnonena - chwila, gdy Chrypa przekształca się w plakatowego sabotażystę - nie jest psychologicznie przygotowana, rola załamuje się. Jest w tym oczywiście wina autora, ale chyba i pewnego niedopracowania postaci przez teatr.
Najbardziej do mnie przemówił mały Fin Wajnonen (w wykonaniu Romana Kłosowskiego) liryczny, miękki, lojalny, poczciwy jak kotlet z marchewki, owiany prostą, skromną poezją, i Aleksy (Bogusz Bilewski), który co prawda nie mógł nadrobić brakujących w tekście "ogniw psychologicznych", ale zdobywa widza żywiołowym temperamentem, poczuciem humoru, bezpośredniością, szerokim gestem, jakimś jasnym i świeżym kolorytem całej roli. Należałoby może tylko wspomnieć, że część uroku Aleksego, ta mianowicie, którą zawdzięcza swej harmonii, jest wypożyczona od świetnego akordeonisty Mateusza Malwego.
Cóż powiedzieć o "Optymistycznej" w ogóle?
Odwołam się do głosu "mas". Niektórzy zarzucają przedstawieniu zagubienie romantyki rewolucyjnej, inni - nadmiar patosu, zwłaszcza w akcie pierwszym (któremu przydałyby się rzeczywiście jeszcze energiczniejsze ciachnięcia w deklaracjach obydwu Bosmanów), jedni w ogóle nie widzą problematyki, nawiązującej do współczesności - inni dopatrują się bardzo ważnych i istotnych dla nas treści, jedni chwalą wykonawców ról głównych, inni (są i tacy) wzruszają ramionami, jedni piszą recenzje entuzjastyczne, inni wymownie milczą (przy czarnej kawie przecież gada się i gada).
Myślę, że taka rozbieżność zdań już sama przez się jest sukcesem.
Zwłaszcza że publiczność - ta z tylnych rzędów, ta najbardziej wrażliwa, klaszcze frenetycznie.