Artykuły

Sen jak bańka mydlana

"Sen nocy letniej" Szekspira w polskim teatrze powojennym ma niemałą tradycję. Podstawę i swoistą przepustkę dla rozmaitych interpretacji stanowiły jego liczne przekłady, m. in. Stanisława Koźmiana, Konstantego I. Gałczyńskiego, Czesława Miłosza, Ma­cieja Słomczyńskiego, Stanisława Barańczaka. Niebagatelną rolę we "współczesnym" odczytywaniu komedii odegrały także "Szkice o Szekspirze" oraz "Szekspir współczesny" Jana Kotta.

Począwszy od przedstawienia Bro­nisława Dąbrowskiego (1947 i 1948), ukazującego "bujność i radosność ży­cia", bez ambicji dochodzenia "kos­micznych prawd", z symultaniczną, barokową dekoracją Zbigniewa Pronaszki, można mówić, w niejakim uproszczeniu, o dwóch tonacjach wy­stawiania Szekspirowskiego utworu: buffo i serio. Z przedstawień należą­cych do drugiego nurtu warto przy­pomnieć: "Sen..." Wilama Horzycy (z 1946 roku i jego następne wersje w latach pięćdziesiątych), który był filozoficznym dowodem na istnienie sił nadprzyrodzonych, wpisany w co­dzienność spektakl Aleksandra Bardiniego (1959) oraz zaktualizowany "Sen..." Lidii Zamkow (1963), wreszcie mroczne przedstawienie Konrada Swinarskiego (1970), w którym reżyser zmieniając teatralne konwencje i este­tyki dobitnie podkreślił dramatyczne napięcie między tym, co nierealne i rzeczywiste, wzniosłe i prymitywne, dworskie i ludowe. W latach dziewięć­dziesiątych próbę opisania Szekspi­rowskiego świata i jego dwoistej na­tury podjął m.in. Rudolf Zioło (1992), uznając za najważniejszą "opozycję rzeczywistości i sztuki" i stając po stronie tej drugiej.

Być może dla opisania "Snu nocy letniej", który swoją ostatnią premierę miał zaledwie miesiąc temu w Teatrze Polskim w Warszawie, nie trzeba odwoływać się do tak dalekiej prze­szłości. A jednak próba ukazania utworu w szerszej, teatralnej perspek­tywie, ze świadomością tego, co się już zdarzyło, wydaje się interesująca przy­najmniej z jednego powodu. Dramaty Szekspira są barometrem naszych czasów (nawet bez specjalnego ich uwspółcześnienia) i, by rzec nieco gór­nolotnie, ogniskują duchowe nastroje epoki. To, w jakiej tonacji zostaną zapisane, może stanowić signum temporis.

Przedstawienie "Snu nocy letniej" według Jarosława Kiliana, ze sceno­grafią Adama Kiliana (która zresztą gra pierwszoplanową rolę, podporząd­kowując sobie pozostałe elementy re­żyserskiej wizji) jest bajką. Chwilami piękną i zabawną, to znów nudnawą i rozwlekłą. Baśniowość podkreśla lek­ki, nośny, poetycki przekład Gałczyń­skiego, W tym wspaniałym świecie nie ma właściwie miejsca - jak chciał tego Jan Kott - na mitologiczne iko­ny, dworskie maski, karnawałowe, brutalne szaleństwo. Nie przypomina on "gorzkiej arkadii", w której gro­teskowej naturze krzyżują się ciemne, zwierzęce pożądanie i wysublimowane, miłosne uniesienie. Trzy rzeczywistoś­ci: dworu Tezeusza i Hipolity, ateń­skich rzemieślników i fantastycznego lasu, w której królują Tytania, Oberon i Puk opisuje wspólna, jednowymia­rowa konwencja romantycznej feerii. W niej zawierają się radość życia, śmiech i niefrasobliwość, które łączą wszystkich bohaterów. Różnice między nimi są powierzchowne, grubo kreślo­ne (np. w farsowych, prostackich za­chowaniach rzemieślników) i nie do­tykają istoty rzeczy. W nocnym spotkaniu Tytanii (Zuzanna Lipiec) i Spodka (Damian Damięcki) z głową osła trudno doszukać się wariantu "pa­rodia sacra". Stanowi ono raczej ele­ment beztroskiej i bezmyślnej miłosnej zabawy. Przemiana kochanków jest raczej kaprysem elfów niż drwiną sił nadprzyrodzonych z ludzkich słabości i wyborów. Marna (bo słabo wykonana przez aktorów) sztuka prostaczków nie ma siły przeciwstawić się pustym, dworskim obyczajom - jest zbędnym dodatkiem. Puk (Dariusz Kwaśnik) nie jest ani diabłem, ani też Arielem, lecz krasnalem-filutem, skrzatem-głupkiem. Jedyne, co wprowadza za­wirowanie i napięcie w kwartecie po­dobnych do siebie postaci (Lizander - Artur Janusiak, Demetriusz - Adam Biedrzycki, Hermia - Ewa Domańska, Helena - Ewa Konstancja Bułhak) to odważna próba zindywidu­alizowania osoby Heleny. Ewa Bułhak obdarza swoją bohaterkę nie tylko wysokim wzrostem, lecz także vis comica, rubasznością i wdziękiem. Nie­stety gra aktorskiego zespołu, poza paroma wyjątkami, pozostawia wiele do życzenia. Postacie wydają się pa­pierowe, ledwo zarysowane.

Nie sposób jednak odmówić war­tości przedstawieniu Kilianów, które mieni się intensywnością barw kostiu­mów i dekoracji. Twórcy z fantazją uruchamiają cały przepych "grand spectacle'u": z flugami, na których huśta się Puk i zapadniami, w których znika lub z których się wychyla, obrotówką, na której w pierwszej scenie wirują wianki ze świeczkami pośrodku - jakby rzucone na wodę w czerwcową noc sobótkowego obrzędu, z trampoliną-łożem Tytanii. Za­bawny efekt dają zwisające nad sceną gigantyczne siatki na motyle (albo raczej na elfy). Niekiedy jak drzewa stanowią schronienie dla wędrowców, którzy dzięki nim stają się niewidzial­ni, kiedy indziej pełnią funkcję hama­ków dla zbłąkanych kochanków. Po­dobne siatki-spódnice noszą elfy -służki Tytanii. Bogate w najdrobniej­szym detalu kostiumy uwodzą czys­tością i jędrnością kolorów (srebrny i złoty symbolizują władzę księżyca i słońca, czyli Hipolity - Izabela Bukowska i Tezeusza - Tomasz Budyta); ożywiają błękitne, to znów grana­towe lub fioletowe tło oszczędnie zagospodarowanej przestrzeni.

Zamiast czarodziejskiego soku, który pomieszał uczucia zakochanych, nad śpiącymi unoszą się mydlane bań­ki. Tak naprawdę wiele mówią o reży­serskiej wizji świata: niekonkretnego, ulotnego, utkanego z kruchej wikliny ozdabiającej kostiumy leśnych postaci; o tęsknocie za jego cudownością. Kilianowie zrobili jasne, pogodne przedsta­wienie. Na wiele zawartych w nim obrazów patrzymy z dziecięcą przy­jemnością. Szkoda tylko, że nie kryją one głębszej myśli. Mydlana bańka pryska i nic po niej nie zostaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji