Artykuły

Jeden dzień na Śląsku

Przy Ochmanie można się nauczyć prawdziwie war­tkiego życia! Zawsze słuchałem zafascynowany jego opowiadań, z których wynikało, że w przeciągu godziny potrafi on przeżyć tyle wydarzeń, na co ktoś inny potrzebowałby dnia całego... Ostatnio miałem się o tym sam przekonać w czasie wspólnej wyprawy na Śląsk, wyprawy, która trwała niecałe czternaście godzin a w tym czasie: przejechaliśmy ponad 600 kilomet­rów, obejrzeliśmy w Bytomiu zarejestrowane na wideo dwie polskie prapremiery: operą "Maksymilian Kolbe" Dominique Probsta i "Requiem" Romana Palestra.

Odbyliśmy ponad dwugodzinne spotkanie z publicznością (poprzedzone krótkim re­citalem fortepianowym) w Galerii Jerzego Dudy-Gracza, "udzieliliśmy" wywiadu dla miejscowej telewizji (ten cudzysłów to dlatego, ze ja tylko coś tam dogadywałem w cie­niu Wiesława Ochmana!); zjedliśmy dwa wspaniale posiłki, obiad i kolacje (takie kluski "śląskie" potrafią robić tylko na Śląsku!), nagadaliśmy się z uroczymi gospodarzami, którzy wracali wspomnieniami do lat, kiedy nasz wielki tenor zaczynał karierę w operze bytomskiej i dokładnie o drugiej w nocy, wyjechawszy poprzedniego dnia w południe byliśmy w Warszawie! No, może warto dodać, że cała od­byta droga dla czteroipółtorowego (!) "Mercedesa" pana Ochmana nawijana była w tempie 150 km/godz. najmniej zajmując z tego dnia czasu.

Przeżyciem najsilniejszym była opera, oparta na losach oświęcimskiego "Numeru 16670". Czyn Maksymiliana Kolbe dawno już nabrał wy­miaru symbolu i mimo upływu kilkudziesięciu lat nadal fascynuje pisarzy, poetów, muzyków... To przecież sam wielki Eugene Ionesco, twórca tego operowego libretta, który szukał "kogoś, kto po latach nurzania się w świecie literackich pozorów pomógłby mu do Boga się zbliżyć" nagle znalazł właściwą drogą, kiedy sam chory w szpitalu, dostał od siostry książkę o losach polskiego księdza. - "Całe życie Ojca Kolbego, napisze Ionesco, było przygotowaniem do śmierci: nie z braku miłości czy miłosierdzia. Żyć i umrzeć za innych, w miłości życia i śmierci, oto czym była egzystencja Maksymiliana Kolbe. A my kręcimy się po kawiarniach, z zapałem walczymy o sławę, o naszą miłość własną, upajamy się pustymi książkami, literaturą..." Może właśnie choroba pisarza, choroba, która zawsze zbliża do śmierci, pozwoliła mu głębiej jeszcze odczuć wielkość poświęcenia kapłana.

A poeta słowami prostoty opisał ten krótki moment podjęcia decyzji:

"Ktoś jęknął: mam żonę i dzieci -

Wtedy ten, który nie miał prócz życia niczego,

Wystąpił, by z tamtym wymienić się numerem

Wbrew wyrokowi losu: więc numer za numer?

Grunt, że suma wybrańców w buchalterii śmieci

Jest zgodna z zapisaną przez Rapportfuehrera.

Słońce schodziło właśnie za kolczastą drogą

Purpurowa korona w białym tle omdlenia..."

Tadeusz Kijonka "Nr 16670"

Jakże łatwo opowiadać to słowem - jak trudno tę tra­gedię przenieść na normalną scenę, tak aby nie popaść w sztuczność operowych konwencji. A jednak realizatorom się udało i to nad podziw dobrze! Klucz do tego sukcesu można znaleźć w nazwiskach! od Tadeusza Bradeckiego ze Starego Teatru przez Krzysztofa Zanussiego - obaj wzięli na siebie trud reżyserii dzieła; przez oszczędną, aż do ascezy scenografię Jana Polewki, a i młody dyrygent (i dyrektor Opery Śląskiej zarazem) Tadeusz Serafin, nie obciążony stereotypami przeszłości wspaniale i oryginalnie ujął muzykę tego widowiska.

Po światowej prapremierze we włoskiej miejscowości Rimini, 20 sierpnia 1988 roku (po której papież Jan Paweł II wysłał list do Ionesco ze słowami uznania!); po kolejnym, również entuzjastycznie przyjętym przedstawieniu w Arras we Francji - Bytom stał się kolejnym w świecie, ale pierwszym w Polsce miejscem realizacji opery, "Maksymilian Kolbe".

A potem było "Requiem" Romana Palestra; to już w ramach odrabiania naszych na­rodowych zaległości za te lata, w których - po naczepieniu fałszywych etykietek politycz­nych - dzieła wielkich, polskich twórców przebywają­cych za granicą, wykreślono z narodowej kultury. Koncertowe dzieło, dla którego również znaleziono interesujący kształt sceniczny.

Było jeszcze ciekawe spotkanie z Wiesławem Ochmanem, skrzące się humorem, wywołujące co chwila salwy śmiechu na sali; było zwiedzanie pięknej i tak bogatej w zaskakujące pomysły galerii autorskiej Dudy-Gracza, był koncert...

Dosyć! Przy tym wartkim, ochmanowskim tempie wydarzeń jednego dnia na Śląsku - książki by trzeba dla opisania wrażeń a nie tych skromnych trzech kartek i jednego nieudolnego pióra...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji