Artykuły

U Mniszkówny dużo ważniejsze są polowania

- Do teatru przychodzę do ludzi, nie do prestiżowej instytucji z notowaniami. Najważniejsze jest dla mnie spotkanie z aktorami i z wszystkimi innymi tworzącymi spektakl - z reżyserem Wojciechem Farugą rozmawia Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Jak narodził się pomysł, by dzisiaj powrócić w teatrze do zapomnianej i owianej nie najlepszą sławą powieści Heleny Mniszkówny, "Trędowata"?

Kiedyś w jakiejś rozmowie z Pawłem Sztarbowskim rzuciłem, że chciałbym zrobić "Adriannę Lecouvreur" Scribe'a i Legouve'go. Zaintrygował mnie jego melodramatyzm i kilkunastostronicowa scena śmierci otrutej tytułowej bohaterki. Co prawda, nic z tego pomysłu - może jeszcze - nie wyszło, ale zaczęliśmy się koncentrować na poszukiwaniu tytułu melodramatu. Padło kilka propozycji, wiele "poważnych" tytułów. Aż w końcu musiał się pojawić tytuł polskiego arcymelodramatu, czyli "Trędowatej". I w ogólnym drżeniu i z wielkim poruszeniem powiedzieliśmy sobie "tak".

Przygotowywany w Teatrze Polskim w Bydgoszczy spektakl, obok nazwiska pisarki , za autorów scenariusza podaje Pana i Pawła Sztarbowskiego. Znamienny jest również tytuł . "Trędowata. Melodramat" sugeruje wyraźnie , że podejmują Panowie wyzwanie zmierzenia się ze schematem melodramatu jako gatunku. Jakie miejsce pozostawili zatem Panowie dla autorki poczytnych romansów z wyższych sfer w swoim przedstawieniu? Na ile sama fabuła powieści była dla Panów istotna?

Od początku wiedzieliśmy, że nie chcemy robić parodii "Trędowatej". Zbyt łatwe to i zbyt nudne jako temat poszukiwań. Natomiast przełożenie powieści Mniszkówny 1:1 na scenę tak właśnie by się nieuchronnie skończyło. Wiedzieliśmy też, że zostawiamy główną oś fabularną powieści. Wyzwaniem było zbudowanie scen, które współczesny widz będzie oglądał jak rzeczywistość, a nie jak bajkę. Scen, które będą dawały mu dostęp do dramatu bohaterów, a nie kazały na wiarę brać pewne zdarzenia jako przejaw konwencji. Wyostrzaliśmy Mniszkównę, choć czasami ostrzej niż ona byłoby trudno. Liryczna, rozświetlona i pastelowa ekranizacja Hoffmana buduje dość fałszywy obraz twórczości Mniszkówny. Jej język jest kompulsywny, szamocze się nie mogąc opisać kłębiących się emocji, ciągle dygocze i pędzi do przodu. Z jednej strony oczywiście to kicz doskonały, ale z drugiej to jeden z pierwszych romansów tego typu w polskiej literaturze, więc mamy do czynienia z szukaniem nowego języka. Późniejsze, zwłaszcza filmowe melodramaty ukonstytuowały fetysz balu jako podstawę melodramatu. Za tym idzie Hoffman, u którego scena balu jest sceną kluczową. Jednak u Mniszkówny dużo ważniejsze są polowania. U nas nie ma balu, jest polowanie. To scena, z którą bardzo długo się zmagaliśmy. U Mniszkówny mamy opis sceny mocno wampirycznej: cały podjazd przed pałacem przykryty jest setkami ciał nieżywych zwierząt ułożonych w figury geometryczne, panie przechadzają się między nimi i delikatnie pieszczą ich martwe główki i krwawiące pyszczki, a na koniec Stefcia musi umoczyć dłoń we krwi zabitego dzika. Taką to wyobraźnię miała Helena Mniszek. Mnie samego to odkrycie bardzo zaskoczyło. Pamiętałem, że moja mama i babcia czytały pasjami zarówno "Trędowatą" jak i "Ordynata Michorowskiego". Miałem wyobrażenie subtelnej powieści o miłości a tu sado-masochizm w pełnej krasie.

Paweł Sztarbowski, będąc jednym z autorów, pracuje przy tym spektaklu również jako dramaturg. Nie udało się wszystkiego zrobić na etapie scenariusza?

W tej metodzie pracy, z której korzystamy i którą w kolejnych spektaklach rozwijamy, trudno rozróżnić etap pracy nad scenariuszem od etapu prób. To się spaja w jedno. Scenariusz pisany jest na konkretnych aktorów i bardzo często razem z nimi, uwzględniając ich pomysły i intuicje. Część scen powstaje z improwizacji. Tak było we "Wszystkich świętych" i w "Betlejem polskim". Tym razem zaczęliśmy próby od lektury scenariusza Stanisława Dygata pt. "Obca". Scenariusz ten napisany dla Hoffmana uległ tak głębokim zmianom na etapie realizacji, że Dygat swoje nazwisko z czołówki filmu wycofał. Nam ta adaptacja była dość bliska, bo pojawiały się w niej tropy, którymi sami chcieliśmy iść. Od samego początku ważne było dla nas, gdzie i kiedy się ta "bajka" Mniszkówny rozgrywa. Bo realizm Mniszkówny nie istnieje, świat przedstawiony u niej to ciąg fantazmatów. Intrygowało nas, że jeżeli Mniszkówna przemilcza pewne fakty konstruując swój świat , to my powinniśmy wyciągnąć z tych przemilczeń wnioski. Okazało się, że to teren Galicji, najprawdopodobniej dzisiejszej Ukrainy na kilkanaście lat przed wybuchem I Wojny Światowej. I takie informacje od razu inaczej matrycują nasze patrzenie na ten utwór. Od razu uruchamia się opowieść o końcu pewnej klasy społecznej, o pewnej degeneracji i zwyrodnieniu, które temu towarzyszy. O napięciach klasowych tych dużo silniejszych niż pomiędzy arystokracją a zubożałą szlachcianką panną Rudecką. Ale wracając do metody pracy... Zatem adaptację Dygata czytaliśmy z aktorami, czytaliśmy fragmenty Mniszkówny i wspólnie tworzyliśmy postaci. Wiadomo było, że w każdej z nich trzeba znaleźć jakiś odprysk tragizmu, jakąś odsłonę jego miłości nieszczęśliwej. Tak, by wszystkie wątki był zwierciadłami - najczęściej krzywymi - głównego wątku. I ta praca trwa zawsze do premiery, to jest jak system puzzli, w którym przesunięcie jednego elementu od razu powoduje, że trzeba korygować pozycje pięciu innych.

Symptomatyczna też zdaje się być obsada głównych postaci - w roli Stefci zobaczymy Małgorzatę Witkowską, a ordynata Michorowskiego zagra Piotr Domalewski. Zatem można wnioskować, że nieco inaczej będzie Pan budował relacje między tymi postaciami - społeczne, emocjonalno-uczuciowe, pokoleniowe.?

To była jedna z najtrudniejszych decyzji obsadowych. Jaką dwójkę aktorów spotkać na scenie, by wydarzyła się między nimi miłość niemożliwa, która jest w stanie uwieść współczesnego widza. I ta decyzja zapadła czysto intuicyjnie i bardzo szybko. Możemy się spierać czy "klasowość" jest tematem w naszym społeczeństwie czy nie. Ale dla nas dużo ciekawsze było mówienie o miłości starszej kobiety z młodym mężczyzną. Chodziło o przetłumaczenie nierówności Stefanii i Waldemara na coś, co jest aktualne tu i teraz, znalezienie innych rodzajów klasowości.

- W zapowiedziach spektaklu pisze się o tym, że realia zawarte w powieści Mniszkówny będą "pretekstem do snucia skomplikowanej sieci intryg miłosnych, zawiedzionych nadziei, chwilowego spełnienia, a wszystko to na tle schyłku pewnej formacji i epoki historycznej". Jednocześnie spektakl ma być grany w kostiumach z epoki. Skąd ta sprzeczność?

Nie ma tu nic sprzecznego jak dla mnie. Kostium jest historyczny, bardzo precyzyjnie i z ogromnym pietyzmem stworzony przez Agatę Skwarczyńską. Czasowo lokalizuje się na początku XX wieku. Taką datą, która nas "wpina" w rzeczywistość jest rok 1905 i rewolucja. Więc jest i kostium historyczny, są realia schyłku, a przede wszystkim splątane uczucia bohaterów.

Zaskakujące jest również to, że w spektaklu mają być wykorzystywane elementy Kendo. Zdradzi Pan o co chodzi?

Mniszkówna raczy nas opisem wojaży Waldemara Michorowskiego, który oprócz tego, że jest dobry, prawy, mężny, piękny, inteligentny i dobry we wszystkim, to jeszcze był wszędzie. Najprawdopodobniej musiał latać odrzutowcem, bo taka ilość podróży, jaką opisuje Mniszkówna, z trudem pomieściłaby się mu w biografii. I znowu pojawiło się pytanie, jak dać temu wyraz na scenie. Jak pokazać tego rycerza na białym koniu? A kendo to dyscyplina o wielowiekowych korzeniach w Japonii, Waldemar bywając tu i tam mógł zgłębić jej tajniki. Do wyboru mieliśmy Waldemara wjeżdżającego na scenę na białym koniu w złotej zbroi lub wchodzącego w zbroi Kendo z bambusowym mieczem. Wybraliśmy to drugie.

Do pracy nad "Trędowatą" przystąpił Pan po premierze w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie dramatu Artura Pałygi "W środku słońca gromadzi się popiół". Tam też pracował Pan z Pawłem Sztarbowskim i Agatą Skwarczyńską. Co Państwa łączy w myśleniu o teatrze?

I jeszcze z Joanną Halszką Sokołowską (kompozytorką) i Damianem Kwiatkowskim (asystentem, który tu w Bydgoszczy zajął się ruchem w niektórych scenach). Nasz zespół to 5 osób. Z Pawłem i Agatą znamy się od 14 lat, bo studiowaliśmy razem na jednym roku filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Halszka studiowała dwa lata niżej. Więc w tej ekipie jest 4 filozofów, co wiele ułatwia, bo nie potrzebujemy sobie udowadniać błyskotliwości i głębi własnych myśli ubranych w skomplikowane pojęcia, tylko możemy rozmawiać po ludzku, robić teatr, a nie o nim teoretyzować. Myślę, że to, co dla nas najważniejsze, to teatr tworzony nie z konceptu, ale blisko człowieka, z nim i o nim. To wydaje się mocno banalne, ale jakie potrafi być zajmujące, szczególnie w bliskiej pracy z aktorami. Z tego wynikają zarówno założenia scenograficzne Agaty - przestrzenie ciągle na różne sposoby podejmujące temat opresji czy utwory Halszki, w których przetworzenie ludzkiego głosu, krzyczącego, szepcącego czy po prostu śpiewającego wraca jak refren.

"Trędowata" to Pana drugi spektakl po "Wszystkich świętych" realizowany w Bydgoszczy, w mieście , którego teatr uważany jest za jeden najlepszych w kraju. Czy to Pana jakoś deprymuje czy też raczej podnosi adrenalinę?

Do teatru przychodzę do ludzi, nie do prestiżowej instytucji z notowaniami. Najważniejsze jest dla mnie spotkanie z aktorami i z wszystkimi innymi tworzącymi spektakl. 1 maja, święto, szedłem przez kompletnie pusty teatr i nagle spotykam pana Gienia rekwizytora, który walczy z efektami pirotechnicznymi potrzebnymi w naszym spektaklu i podpala psa Pandura. Następnego dnia to samo. Dla aktorów nie ma tu czasu pracy "od do", jeżeli chcemy zrobić próbę, to ją robimy dla siebie bardziej niż dla wypełnienia norm pracy. Ja tu nie czuję tak naprawdę, że pracuję, bo po każdej próbie mam zazwyczaj więcej energii niż przed nią. I to ludzie, którzy tu pracują, sprawiają, że z wielką radością wracam do tego miejsca, a nie to, że mam poczucie bycia na świeczniku. Odpowiadając na pana pytanie: w ogóle się tym nie przejmuję, tylko cieszę się tą niesamowitą pracą, w jakiej tu uczestniczę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji