Artykuły

Białe rodzeństwo

W roku 1984 Thomas Bernhard napisał dramat "Rit­ter, Dene, Voss" przeznaczony dla konkretnych akto­rów: Ilse Ritter, Kirsten Dene i Gerta Vossa. Jego prapremiera odbyła się w 1986 roku, podczas Salz­burger Festspiele. Spektakl wyreżyserował Claus Peymann, scenografię zaprojektował Karl-Ernst Herr­mann. Przedstawienie, przez jakiś czas nie grane, wznowiono pod koniec ubiegłego sezonu. Można je obecnie oglądać w Akademietheater (mała scena Burgu).

Bernhard opatrzył sztukę następującym przypisem: "Ritter, Dene, Voss, inteligentni aktorzy". "W czasie pracy, którą zakończyłem dwa lata potem, jak na­pisałem tę notatkę, moje myśli skoncentrowały się przede wszystkim na moim przyjacielu Paulu i na jego wuju Ludwigu Wittgensteinie". Z uwagi tej można wnosić, że Bernhard zmienił pomysł na sztukę. W wersji pierwotnej miała ona opowiadać o aktorach grających samych siebie. Potem autor zde­cydował jednak, że będą oni równolegle występo­wać jeszcze w innych rolach. Zaznaczył, że Voss to Ludwig, Dene jest jego Starszą Siostrą, a Ritter będzie Młodszą Siostrą. Zacytowana wskazówka Bernharda każe przypuszczać, że bohater dramatu jest kombinacją dwóch osób. Posiada cechy zarów­no autora "Traktatu logiczno-filozoficznego" jak i jego bratanka Paula. Wydaje się zatem, że impulsem do napisania sztuki były dzieje słynnego austriackiego rodu Wittgensteinów, jednego z najbogatszych w imperium Habsburgów, który ta trójka niejako re­prezentuje.

Nie pierwszy raz Bernhard zainteresował się Witt­gensteinami. Paulowi, którego bardzo dobrze znał, poświęcił opowiadanie "Bratanek Wittgensteina". W "Ritter, Dene, Voss" możemy doszukać się faktów z jego życia. Stale mówi się tu o pobycie Ludwiga w Steinhofie. Właśnie tam Bernhard poznał Paula. Kiedy autor "Heldenplatz" leżał w pawilonie Hermann, będącym częścią oddziału płucnego, Paul przebywał w pawilonie Ludwig, należącym do za­kładu dla obłąkanych. Również niechęć Ludwiga do teatru - objawiającą się pogardą dla profesji aktor­skiej, którą w sztuce parają się obie siostry - trze­ba przypisać Paulowi Wittgensteinowi. Bohater dramatu nosi imię autora "Traktatu logicz­no-filozoficznego". O tym najważniejszym obok "Do­ciekań filozoficznych" dziele napomyka w sztuce je­go Starsza Siostra. Młodsza, nieco prześmiewczo, charakteryzuje swego "filozoficznego brata", "tyrana o zamiarach filozoficznych", podkreślając, że "nie pisze żadnych tekstów/ tylko m e t a teksty/ doży­wotny logik". Siostry przypominają też miejsca po­bytu Ludwiga Wittgensteina; wiązały się z nimi istotne wydarzenia w jego życiu. Kilkakrotnie pada nazwa Cambridge. Mówią też o jego chacie w Nor­wegii, w której rzeczywiście osiedlił się na kilka lat, żeby oddać się pracy nad logiką. Rozmawiają również o zaprojektowanym przez niego domu. Piszę o tym, bo doszły mnie wieści, że jest to dra­mat o Ludwigu Wittgenstenie. Bernhard - co dla niego typowe - stwarza pozory podobieństwa. Zwo­dzi, igra, "podpuszcza" swoich czytelników. Przykła­dem chociażby Immanuel Kant, którego tytułowy bohater niewiele ma wspólnego z XVIII-wiecznym geniuszem filozoficznym. Podobnie rzecz się ma z nie tłumaczoną na język polski sztuką "Uber allen Gipfeln ist Ruh" (Ponad wszystkimi szczytami panu­je spokój). Jej protagonista, który notabene nazywa się Moritz Meister, wydaje się wprawdzie kimś podobnym do Goethego, ale Bernhard przewrotnie przenosi go w nasze czasy. Jeżeli zatem w "Ritter, Dene, Voss" Bernhard tworzy hybrydę, będącą skrzy­żowaniem dwóch autentycznie istniejących postaci, to nie po to, żeby snuć wariacje na temat ich bio­grafii. Potrzebni mu są raczej jako typy osobowo­ści, wzory zachowań, rodzaje wrażliwości. W "Bratanku Wittgensteina" pisał: "Wittgensteinowie (...) wytworzyli Ludwiga i Pawła, słynnego epoko­wego filozofa, oraz, przynajmniej w Wiedniu, nie mniej słynnego, a może właśnie tam jeszcze słyn­niejszego wariata, który w gruncie rzeczy był tak samo filozoficzny jak jego wuj Ludwig, i odwrot­nie, filozoficzny Ludwig równie zwariowany jak je­go bratanek Paweł. Jednemu, Ludwigowi sławę przyniosła filozofia, drugiemu, Pawłowi, wariactwo. (...) Obaj byli ludźmi całkowicie wyjątkowymi i za­razem całkowicie wyjątkowymi mózgami, przy czym jeden swój mózg publikował, a drugi nie." Powra­ca zatem dobrze znany Bernhardowski motyw. Au­tor po raz kolejny, na przykładzie Vossa/Ludwiga, dowodzi, że granica między geniuszem i szaleń­stwem jest płynna. Nie bez przyczyny bohater kil­kakrotnie wspomina też swoich "książkowych bra­ci": Schopenhauera i Nietzschego. Pierwszy z nich stworzył nawet na ten temat teorię. W swoim głównym dziele Świat jako wola i przedstawienie podkreślał, że jednostki wybitnie uzdolnione cha­rakteryzuje "brak trzeźwości" i "nadmierna wrażliwość spowodowana nienormalnie rozwiniętą czyn­nością mózgu i nerwów, i to w połączeniu z gwał­townością i namiętnością woli". To podniecenie właściwe geniuszowi bliskie jest niepokojowi sza­leńca. Także "pokrewieństwo" z Nietzschem, do którego przyznaje się główny bohater, daje się uza­sadnić. Choroba psychiczna Ludwiga - filozofa przywodzi na myśl obłęd autora "Woli mocy". Zagadnienie zależności między geniuszem i szaleństwem nie jest też obce Krystianowi Lupie. Wraca przy każdym jego spotkaniu z Bernhardem. W "Kalkwerku" problem ten pojawia się z całą inten­sywnością. W "Immanuelu Kancie" też odnajdujemy jego ślady. Tymczasem w trzecim Bernhardowskim przedstawieniu Lupy temat ten przemyka gdzieś w tle. Reżyser rezygnuje nawet z pewnych partii tekstu, które o tym traktują. Bardziej interesują go tym razem losy pewnego rodzeństwa. Jest to wła­ściwie kilka godzin z ich życia. W tym czasie oka­zuje się, że wszyscy troje, a nie tylko Ludwig, "za­rażeni" są szaleństwem. Bernhard, a w ślad za nim Lupa, pokazuje obraz rodzinnej, zbiorowej choroby duszy, próbując zgłębić jej przyczyny. Nieprzypad­kowo Jacek Buras świetnie tłumaczy tytuł sztuki ja­ko "Rodzeństwo".

Taki rozkład akcentów dyktuje również konstrukcja dramatu, będącego czymś wyjątkowym w twórczo­ści austriackiego pisarza. W innych jego sztukach występuje jeden obsesyjny monologista, wokół którego koncentruje się akcja. Tutaj protagonistów jest aż troje. Była już mowa o tym, że Bernhard pisząc ten utwór myślał o określonych wykonawcach - wyśmienitych aktorach. Wydaje się zatem, że chciał sprawiedliwie podzielić między nich tekst. Każdy ma tu bowiem swoje partie popisowe. Dzięki temu zabiegowi grane przez nich postaci zy­skują równorzędny status; nie ma tu ról większych i mniejszych.

Pierwszy akt zatytułowany "Przed obiadem" przypomi­na początek innej sztuki Bernharda "Przed odejściem w stan spoczynku". W jednym i drugim przypadku autor stosuje dokładnie ten sam zabieg formalny. Dwie osoby opowiadają o trzeciej, która ma się do­piero zjawić i rzeczywiście pojawia w akcie następ­nym. W "Rodzeństwie" Starsza i Młodsza Siostry rozmową wypełniają czas oczekiwania Ludwiga, który właśnie dostał urlop ze szpitala psychiatrycznego. Dialog koncentruje się przede wszystkim na jego oso­bie. W drugim z wymienionych dramatów również dwie siostry, Wera i Klara, jedna w pełni sił, druga przykuta do wózka inwalidzkiego, mówią o bracie, który lada chwila ma nadejść. I jeszcze jedna cecha wspólna. W obu przypadkach trwają przygotowania do kameralnego rodzinnego święta. Starszą Siostrę gra Agnieszka Mandat. W pierwszej scenie z namaszczeniem nakrywa do stołu, przeję­ta swoją rolą. Pod nieobecność służącej Anny sa­ma musi podać obiad. Na jej twarzy maluje się skupienie. Celebruje prozaiczne czynności. Chce, żeby w tym szczególnym dniu wszystko było bez zarzutu. Pragnie zado­wolić brata. "Jesteś całkowicie nastawiona na Ludwiga/całe swoje życie nastawiłaś podług niego"- podsu­mowuje ją Młodsza Siostra i trudno nie przyznać jej racji. Starsza Siostra, próbu­jąc jakoś uporać się z życiem, podporządko­wała je Ludwigowi. Ale brat jest jednocze­śnie obiektem, na którym wyładowuje swój instynkt macie­rzyński. Zresztą ponoć po śmierci matki upodobniła się do niej. Mówi tak samo jak ona, tak samo po­prawia włosy, przy­swoiła sobie nawet jej sposób chodzenia. Mandat przywiązuje do tych drobnych czynności ogromne znaczenie. Może lepiej powiedzieć, że są to odruchy, która wpisu­je w naturę swojej postaci. To świetna rola, skończona, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach.

W przeciwieństwie do Młodszej Siostry jest "tą przydatną"."Ja nakrywam do stołu /a ty sobie sie­dzisz i czytasz gazetę"- mówi z wyrzutem. Wydaje się, że owa "nieprzydatność" czyni postać, graną przez Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik, dużo bar­dziej tragiczną. Starsza Siostra przynajmniej wymy­śliła sobie cel, gdy tymczasem Młodsza coraz sil­niej pogrąża się w bezczynności. Pociąga kolejny łyk wina i zaciąga się papierosem. Przytłacza ją do­mowa atmosfera. A kiedy tylko opuści rodzinne pielesze, nieprzeparta siła każe jej wracać. Wszę­dzie czuje się obca, nigdzie nie jest u siebie. Podczas obiadu Starsza Siostra pierwszy raz się uśmiecha. Przygląda się bratu z uwielbieniem. Już samo obserwowanie go, patrzenie, jak je, sprawia jej przyjemność. Nadskakuje mu, co rusz podsuwa­jąc jakiś smakowity kąsek. Ale u Bernharda uroczy­sty nastrój nigdy nie trwa długo. Ludwig, rozdraż­niony wiadomością o wizycie u doktora Frege, ścią­ga ze stołu obrus razem z zastawą. Również Młod­sza Siostra wiąże ze świątecznym obiadem nadzie­je. Z dumą oznajmia, że dostała rolę w sztuce Sze­kspirowskiej. Tymczasem zajęte sobą rodzeństwo ignoruje tę wiadomość. Także dla Ludwiga obiad staje się pasmem udręk. To bardzo dobra rola Pio­tra Skiby. Przy pozorach opanowania, Ludwig nieprzerwanie zmaga się z chorobą, która drąży go od wewnątrz, rozsadza od środka. Nie na długo uda­je się ją stłumić. Z początku niegroźne podniece­nie, przeradzające się stopniowo w trwały niepokój, owocuje wkrótce atakiem szalonego umysłu. Rodzeństwo Worringerów to - jak pisze Bernhard - "produkty ekskluzywizmu". Ojciec zabezpieczył im przyszłość. Wykupując 51 procent udziałów w teatrze sprawił, że obie siostry-aktorki mogą występować wtedy, kiedy przyjdzie im na to ochota. W rzeczy­wistości grają raz na parę lat. I choć wspomina się, że nie są pozbawione talentu, nie potrafią go rozwi­nąć. Podobnie jest z Ludwigiem. Nie każdy może so­bie pozwolić na luksus bycia filozofem. Cała trójka jest zatem odurzona nudą, "którą przerywa tylko strach przed śmiercią". Czasem ogarnia ich uczucie trwogi, że zostaną po nich tylko portrety, uzupełnia­jące rodzinną galerię obrazów.

Stare domy przechowują tajemnice. W przedstawie­niu Lupy, przesiąknięte przeszłością, ściany willi Worringerów mówią, wydają całą gamę dźwięków. Słychać ich złowieszczy szept. Odzywają się szcze­gólnie wtedy, kiedy w pokoju nie ma nikogo. Ośmielone nieobecnością ludzi, prowadzą rozmowę bez świadków. Lupa, na kilka chwil, zostawia nas przed pustą sceną. Obie siostry wychodzą do kuch­ni. Ale nie jesteśmy sami. Przodkowie z domowe­go muzeum bacznie nam się przyglądają. Potem niepokojący odgłos powróci jeszcze w trakcie obia­du. Starsza Siostra oznajmi, że rzeczy Ludwiga nie pachną już Steinhofem. Udało się zabić "obcy" za­pach szpitala psychiatrycznego i przywrócić zapach domu. Ludwig dobrze zna ten "swojski" zapach, który go dławił, a unosi się we wszystkich pomie­szczeniach. Na dodatek znajdujące się w nich przedmioty martwe wiodą swoje życie. Kredens, krzesła, zegar pamiętają rodziców. Zdaje się, że są jeszcze na nich ślady ich dotknięć. Na stole wy­tworna zastawa po babci i haftowany przez nią obrus. A na ścianach portrety przodków, którzy nieustannie przypominają o swojej obecności. Już w pierwszym akcie Młodsza Siostra mówi: "Wszystko jeszcze /meble rodziców/ nic nie zmie­nione / odkąd nie żyją / Ja chciałam to wszystko wyrzucić /wszystko / ty byłaś temu przeciwna / te­raz się tu niedługo udusisz". Ale Starsza Siostra chyba nigdy nie chciała niczego zmieniać. Poddała się bez walki. Prawdopodobnie nawet nie dostrze­gała konieczności wyzwolenia się spod wpływu ro­dziców. Wiedziona siłą przyzwyczajenia, żyje tak jak oni, ich życiem. Inaczej niż Młodsza, w której tli się jeszcze potrzeba buntu, chwilami dająca o sobie znać.

Lupa rozjaśnia czasem ponury obraz. Nie od dziś wiadomo, że nie lubi monotonnych barw. I w tym przedstawieniu daje o sobie znać jego poczucie hu­moru. Komizm wpisany jest już w tekst Bernhar­da, ale reżyser potrafi uruchomić jego mechanizm. Dowiadujemy się, że Starsza Siostra przyjęła rolę niewidomej. To tylko krótki, dwu-, trzyminutowy epizod, ale ambitna aktorka solidnie przygotowuje się do spektaklu. Nawet podczas domowej krząta­niny znajduje czas na ćwiczenia. Agnieszka Man­dat z zamkniętymi oczami próbuje przemierzyć nie­wielki odcinek. Ale potyka się o krzesło, to znów wpada na drzwi.

U Bernharda tak jak i u Lupy tonacje majorowe niepostrzeżenie przechodzą w minorowe. Na tej za­sadzie skonstruowana jest też scena, gdy Ludwig dowiaduje się, że siostry pozwoliły się uwiecznić na portretach. Piotr Skiba każe, rozkazuje, żeby przyniosły swoje podobizny, skrzętnie ukryte na strychu. Widownia zanosi się od śmiechu, bo na obrazach obie panie są groteskowo zniekształcone. Ale tu stało się coś więcej. Siostry zapewniły so­bie miejsce w rodzinnym muzeum, zacierając ślad po ostatnim męskim potomku - pisze Lupa w "Dziennikach". Ród Worringerów, reprezentowany obe­cnie przez dwie stare panny i starego kawalera, skazany jest przecież na kres.

Scena - kiedy nagle w jadalni zjawia się Starsza Siostra, niosąc w prezencie dla Ludwiga kilka par kalesonów - jest jak z farsy. Jednak widok wstydli­wej części garderoby wyzwala też drzemiące w sio­strach skłonności do miłości kazirodczej. Wydaje się, że Ludwig odwzajemnia uczucie Młodszej Sio­stry. Oboje pragną tej miłości i zarazem się przed nią bronią.

Już w pierwszej odsłonie, za sprawą Jacka Ostaszewskiego, do jadalni wdziera się uliczny gwar. Dom Worringerów znajduje się prawdopodobnie w jakimś ruchliwym punkcie miasta. Potem słychać ten gwar znacznie wyraźniej na początku trzeciego aktu. Codzienny zgiełk przecina ciszę. Willa jest jakby włączona w rytm życia, a jednak izolowana od świata. Jej domownicy do niego nie należą. Okno, które znajduje się w jadalni, będące łączni kiem z inną, obcą, a zarazem normalną rzeczywi stością, jest cały czas zamknięte. Odwykli od ludzi. Nikt ich nie odwiedza i oni nie bywają w towarzystwie. Wydaje się, że szczególnie siostry rzadko przekraczają próg domu. Ludwig ma swój Steinhof. Azyl, gdzie może się schronić, swoją "celę filozofa", do której ucieka przed domową gehenną. "Jadalnia tu zaczęło się całe to nieszczęście/ (...) zawsze wszystko co miało jakąś wartość/ tonęło w zupach i sosach" - stwierdza Ludwig. Pokój jadalny, urządzony jeszcze przez rodziców, to centrum tego precyzyjnie zaprojektowanego świata. Każda rzecz ma tu swoje miejsce, nie zmienione od lat. Na początku pierwszego aktu Starsza Siostra próbuje gdzie indziej postawić krzesło - bezskutecznie. Ludwig zarządza zmianę dekoracji w teatrze, który już "ograł" swój repertuar. Przesuwa zegar i kredens. Tłucze pamiątkowy serwis. Ale dzieło dekonstrukcji jeszcze nie skończone. Bohater wiesza portrety przodków twarzami do ściany. Już nie śledzą go wzrokiem, nie kontrolują jego słów i gestów. Tej świetnej scenie towarzyszy muzyka Beethovena.

Ludwig nastawia gramofon na cały regulator. Jakby chciał zagłuszyć szemranie przodków uwiecznio­nych na obrazach, nareszcie zamknąć im usta. W "Rodzeństwie" zdarzenia toczą się po kręgu. Po burzy następuje cisza, która nie wróży dobrze. Ludwig i siostry znów siedzą za stołem. Można przemeblować pokój, ale nie sposób "przemeblować" ich życia. Już dawno zostali pogrzebani w rodzinnym grobowcu. Zaduszeni w sobie i zdani tylko na siebie. Skazani na piekło samotności. Ten dramat Bernharda - chyba bardziej niż inne napisany jest jakby wbrew prawom, jakimi rządzi się scena. Z trudem poddaje się teatralizacji i z pewnością Lupa wybrał go nieprzypadkowo. Postanowił zmierzyć się z wyjątkowo oporną materią tekstu. Wypełnionego nieważnymi słowami i gestami, pośród których reżyser potrafi dostrzec wielkie tragedie. Buduje też napięcia między postaciami. Lupa przeprowadza nas przez labirynt ludzkich uczuć i emocji. Próbuje dotrzeć do najdalszych, najciemniejszych zakamarków duszy dzisiejszego człowieka. Każdego wieczoru reżyser i aktorzy od nowa przemierzają tę drogę.

P.S. Widziałam "Rodzeństwo" na premierze, przyjęte raczej w nastrojach malkontenckich. Od tego czasu - jak to zwykle bywa w teatrze Lupy - spektakl dojrzał, nabrał swego rytmu. Myślę, że ten proces jeszcze się nie skończył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji