Artykuły

Ruy Blas

NIELICZNI szczęśliwcy, którym udało się przed dwoma laty w czasie wizyty w Polsce francuskiego teatru Vilara, zdobyć bilety na przedstawienie "Ruy Blas'a", wynie­śli z tego spektaklu niecodzienne, niezapomniane wprost wrażenie. Francuscy aktorzy wzbogacili nas wtedy o potężną sumę doznań este­tycznych, pozostawili w naszej pa­mięci tak trwały znak, że chyba wszyscy, którzy widzieli tę sztukę w teatrze Vilara, przymierzać teraz będą (choćby mimo woli) każdą no­wą inscenizację "Ruy Blas'a" do tamtego, najwyższego wzorca.

Czym podbili wówczas Francuzi wszystkich prawdziwych miłośników teatru? Nie innowacjami formalny­mi, nie brakiem kurtyny ani skrótowością dekoracji. I nawet nie Ge­rardem Philipem w roli tytułowej. Sukces swój teatr Vilara zawdzię­czał przede wszystkich temu, że po­trafił zedrzeć z "Ruy Blas'a" paty­nę tradycji, wyzwolić go z uświęco­nej konwencji; że znalazł w utwo­rze Wiktora Hugo myśli i uczucia zdolne poruszyć współczesnego czło­wieka, umiał przerzucić pomost po­między bohaterem w paradnej libe­rii a widzem w zwykłej marynarce: że wreszcie zdołał przekonać nas, iż każdego człowieka - zarówno tego w liberii, jak i tego w marynarce - przenikają w gruncie rzeczy te same troski, uczucia i namiętności. Inny jest tylko ich wymiar. Tylko, że u nas są to doznania często tłu­mione i wstydliwie maskowane, w "Ruy Blas'ie" zaś dźwięczą one for­tissimo, rozpalone są do żaru.

Podkreślenie w dramacie Wikto­ra Hugo cech tzw. ogólnoludzkich, wypunktowanie spraw współbrzmią­cych z wypadkami naszych czasów - oto podstawowy walor francus­kiego przedstawienia, a zarazem wielka nauka dla polskiego teatru.

Niestety, nauka, jak mówi przy­słowie, ma to do siebie, że może "pójść w las", ulec zapomnieniu lub... zlekceważeniu.

Tak właśnie stało się ostatnio w Tea­trze Domu Wojska Polskiego z insceni­zacją dramatu Wiktora Hugo. Maryna Broniewska stworzyła widowisko bar­dzo ładne, gładkie i poprawne - a jed­nak chłodne i nie absorbujące widzów. Stworzyła spektakl mocno tradycyjny - i odległy od naszych spraw i proble­mów. Aktorzy prezentowali nam swe wysokie i nieraz kunsztowne rzemiosło, pięknie recytowali wiersz, umiejętnie no­sili paradne kostiumy i zręcznie opero­wali romantycznym gestem.

I tylko jeden można im postawić za­rzut: nie wzruszali widzów.

W Teatrze D. W. P. już po raz drugi tzw. wielka klasyka nie znajduje odpowiedniego wyrazu scenicznego. W "Ro­meo i Julii" pogoń za nowatorstwem formalnym, wybujała chęć olśnienia nas technicznym majstersztykiem zabiła ludz­kie uczucia w sercach kochanków z We­rony; tu zaś, w "Ruy Blas'ie", trzymanie się utartych kanonów, dążenie do stwo­rzenia widowiska "w stylu epoki" prze­kreśliło szanse intensywniejszego oddzia­ływania na nasze umysły i serca, spra­wiło, że tekst Wiktora Hugo nie elektry­zuje, nie wdziera się w naszą świado­mość, nie wzrusza do głębi.

A przecież krzyk protestu przeciwko ludziom posiadającym "lokajskie dusze" mógł zadźwięczeć żywiej i aktualniej. W dramacie "Ruy Blas'a" jest sporo materia­łu na przerzucenie pomostu ku naszym czasom.

Ruy Blas - to człowiek w lokajskiej liberii, sługa możnego feudała i cyniczne­go intryganta, Don Salluste'a; to czło­wiek, u którego pod liberią pokojowca bije gorące serce, w którego żyłach drga "królewska namiętność". Młodzieniec ten pokochał kobietę. Kobietę dlań nieosią­galną - nawet myśl o niej jest zbrod­nią stanu. Donia Maria de Neubourg, królowa Hiszpanii, złączona jest węzłem małżeńskim z na pół zidiociałym Karo­lem II, bęcwałem trwoniącym czas na polowaniach i wojażach. Młoda królowa się nudzi. W ciasnej, dusznej atmosfe­rze feudalizmu, w okowach dworskiego ceremoniału marzy nieszczęsna o człowie­ku, który był by jej powiernikiem i kochankiem.

Odkrywszy szaleńczą miłość Ruy Blas'a, mianuje sługę pierwszym ministrem i wykonawcą woli królewskiej. Prosty lo­kaj poczyna rządzić państwem. I tu nagle okazuje się, że Ruy Blas jest mą­drzejszy, bardziej rzutki i energiczny niż wszyscy utytułowani magnaci razem wzięci. Hrabiowie i markizi łakną no­wych dostojeństw i zysków, a Ruy Blas kocha ojczyznę i troszczy się o honor Hiszpanii. W wielkiej tyradzie wygłoszo­nej w akcie III Ruy Blas piętnuje wy­stępnych sterników nawy państwowej, wszystkich tych skorumpowanych mini­strów, chytrych i łasych na pieniądze feudałów.

Niestety, w ostatecznym rozrachunku lokaj ponosi klęskę. Okazuje się bo­wiem, iż był on nieświadomym narzę­dziem w ręku Don Salluste'a. Ruy Blas ginie, a Królowa zostaje skompromito­wana.

Rolę tytułową w sztuce granej w Teatrze Do­mu Wojska Pol­skiego odtwarza młody aktor, Wło­dzimierz Kmicik. Aktor zbyt młody. Nie potrafił on nie tyle zrozu­mieć, co raczej przekazać tak trudnej i skom­plikowanej roli. Zabrakło Kmicikowi nie tylko niezbędnej ruty­ny teatralnej, ale także i mocnego, męskiego głosu, pięknej "boha­terskiej" posta­wy. Był bez za­rzutu właściwie tylko w I akcie. W pozostałych od­słonach nie miał warunków na to, by przemienić się w politycznego działacza, w try­buna postępu i sprawiedliwości. W kilku momen­tach aktor był źle prowadzony przez reżysera. Niepo­trzebnie na przy­kład odrywał się od partnera i nie łapiąc kontaktu z widownią wy­głaszał długie mo­nologi do wyima­ginowanego króla czy królowej, umieszczając ich przed tzw. "oczy­ma duszy". Nie­dostatki główne­go bohatera dramatu sprawiły, że w spektaklu nastąpiło przesuniecie akcentów: zamiast dramatu lokaja wyeksponował się na czoło dramat królowej. Nastąpiło to zwłaszcza w wyniku świetnej gry Ewy Krasnodębskiej. Królo­wa w interpretacji tej aktorki - to nie­szczęśliwa, zawiedziona w swych nadzie­jach kobieta, młoda, tkliwa i szlachetna istota, daremnie próbującą zerwać więzy tradycji i konwenansu. Jedynie królowa była w tym przedstawieniu pełnowymia­rowymi, skomplikowanym człowiekiem, osoba z krwi i ciała. Krasnodębska umia­ła przełamać dystans, potrafiła, szkicując wizerunek swej bohaterki, dać w nim wiele barw żywych i aktualnych.

Inni wykonawcy zadowolili się na ogół poprawnym opracowaniem roli. Szlachet­na, godna podkreślenia dbałość Broniew­skiej o piękne mówienie wiersza nie szła w parze z troską o skonstruowanie peł­nych postaci. Tak np. Don Salluste (Cze­sław Kalinowski) grany był od początku do końca w jednym tonie. Nazbyt sata­niczny typ stawał się przez swoje odre­alnienie dużo mniej groźnym, mniej od­rażającym osobnikiem; Don Cezar de Bazan (Józef Nowak) nie posiadał żywioło­wej siły komicznej. W akcie IV - na­pisanym przez Wiktora Hugo w zupełnie odmiennej od pozostałych aktów tona­cji - Nowak nie dzierżył, jak powinien, pierwszych skrzypiec. Styl buffo uchwy­cili natomiast trafnie Karolina Bochardt jako Donia i Ludwik Pak jako Lokaj. Zupełnie inaczej trzeba ocenić farsowe zagrania aktorów w akcie III. Tu zewnętrz­ne, na pokaz robione, charakterystyki muszą się spotkać z naszą dezaprobatą. Znać było zbyt wyraźnie, że Jerzy Pichelski i Jan Świderski zagrali swych boha­terów według znanej w środowisku ak­torskim zasady: ,,jak mała rola, to grać ją ostro, by utrwaliła się we wdzięcznej pamięci widzów".

Kostiumy do "Ruy Blas'a" sprowadzono z Krakowa. Dzieło Pronaszki było do­bre, choć... mogło być lepsze. Kmicik na przykład powinien walczyć do upadłego o zaprojektowanie mu innego, bardziej odpowiadającego jego roli kostiumu. Ku­sa peleryna, koronki i białe pończochy wystające z ogromnych butów, pętająca się u boku mdła szarfa, to naprawdę bar­dzo aktorowi przeszkadza.

Dekoracje - udane - skomponowała Irena Burke.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji