Artykuły

Chciałabym, żeby wiersz brzmiał jak muzyka

- Myślę, że teatr boi się wiersza - zresztą zupełnie niesłusznie - mówi Irena Jun, która w Teatrze Studio reżyseruje "Oniegina" według poematu Aleksandra Puszkina. To opowieść o tym, jak przyjaźń przegrywa z miłością, a miłość ze śmiercią.

Premiera w niedzielę we foyer.

Rosyjska klasyka jest coraz chętniej wystawiana w nowych tłumaczeniach. Pani jednak pozostała wierna klasycznemu przekładowi.

- Pozwoliłam sobie czerpać z Tuwima i Ważyka. Niektóre rzeczy zostały powiedziane po mistrzowsku przez jednego, inne u drugiego - wstydem byłoby z tego nie skorzystać. Nie neguję wartości nowych przekładów, natomiast w uchu dźwięczą mi tamte. Nie mogę się od nich uwolnić. Poza tym myślę, że najlepszymi tłumaczami są poeci. Nikt nie usłyszy poety tak jak poeta. Powstają w głowie nowe struktury, które niewiele mają wspólnego z dosłownością, a jednak chwytają coś najważniejszego.

Puszkina można dziś częściej zobaczyć w operze niż na scenach dramatycznych. Jak pani sądzi, dlaczego?

- Myślę, że teatr boi się wiersza - zresztą zupełnie niesłusznie.

Bo nie jest nowoczesny?

- Dokładnie o to chodzi. Zwłaszcza romantyczny wiersz, który jest jak muzyka. Chyba tylko raz oglądałam "Eugeniusza Oniegina" na scenie. Jeszcze w dzieciństwie w krakowskim Teatrze Rapsodycznym. Potem sama grałam rodzaj monodramu zaproszona do tygodnia poezji rosyjskiej. Całkiem niedawno, w każdym razie nie w PRL-u. Od tego czasu wciąż chodził za mną ten Puszkin.

Z drugiej strony Eugeniusz Oniegin to postać na wskroś współczesna.

- Szalenie współczesna! Obciążona niezwykłą znajomością psychologii. Nie odczytuję Oniegina jako bawidamka, lowelasa czy cynika. Ten człowiek niesie swój dramat. Co nie znaczy, że spektakl ma być przepełniony rysem tragicznym. Nie, ale to się powinno gdzieś kryć. Przywiązuję wagę także do poczucia humoru. Bardzo bliskie jest mi skrzyżowanie śmieszności ze wzruszeniem jak u Jerzego Grzegorzewskiego. Kiedy widz decyduje się roześmiać, uśmiechnąć, łatwiej się wzrusza i otwiera.

Chodzi pani o to uczucie, gdy jeszcze się śmiejemy, ale rozumiemy już powoli, że to wcale nie jest takie śmieszne?

- To chyba najważniejszy rodzaj porozumienia reżysera z widzem na temat utworu.

Mateusz Damięcki, który gra Oniegina, występuje na deskach Teatru Studio gościnnie. To był pani pomysł, żeby zaprosić go do obsady?

- Mateusz był moim studentem, miałam okazję dobrze go poznać. Potem tak jakoś wychodziło, że mijaliśmy się na dworcach. Nosiłam go jednak w sercu i myślę, że to właściwy wybór. Młody aktor, który jest solidny, uczciwy w pracy, nie odpuszcza ani na moment. I ta Rosja! Oczywiście teraz temat Rosji z wiadomych przyczyn ma niemiły odór. Mateusz nie ukrywa, że jest rusofilem. Jeździł po Rosji, był na Syberii, odwiedził miejsce urodzenia Czechowa i inne zakątki tego niezwykłego kraju.

Odbył więc podróż, wpisaną przecież także w biografię Oniegina.

- Wspomnienia z Rosji niósł w sobie, nie wiedząc jeszcze, że będzie Onieginem. Zwierzenia Mateusza okazały się dla mnie bardzo istotne. Niemniej jednak dotknęło mnie, gdy pewnego dnia wyznał: "Komukolwiek powiem, że gram Oniegina, mówią ramota". Nie chciałabym, żeby to było tak postrzegane.

Może to dodatkowe wyzwanie?

- Tylko wie pan, ja jestem ślepo wierna tekstowi. Pragnęłabym przełamać stereotyp utworu wierszem - dlatego z nim współgramy, wchodzimy w ten język, podziwiamy go, słyszymy jego muzykę. A przede wszystkim słyszymy sens wyrażany wierszem. Chcę, żeby to się nie tylko rymowało, lecz również, żeby było wiadomo, o czym to jest. Występujący w "Onieginie" aktor znajduje się w trudnej sytuacji, niekiedy nawet zbyt trudnej. Gra swoją postać jak potrafi najlepiej, nagle musi się od tego odbić, by zacząć o tej postaci mówić. Mówi do widza, biorąc go za świadka. To tak jakby widz słuchał, czytał i patrzył jednocześnie. Jeżeli oczywiście uda się to, co zamierzam.

Pewnie łatwiej osiągnąć to w kinie?

- O! Aktorzy też ciągle mi to mówią. Jednak ja nie zamieniłabym teatru na kino. Naturalnie reżyseria takich rzeczy jest trudna, bo aktorzy nie są przyzwyczajeni do mojego myślenia, które odbiega od tradycji reżyserskiego rozwiązywania sytuacji w teatrze. Tu aż się prosi o umowność. A nie wiem, czy stanowię dostateczny autorytet dla moich kolegów, żeby ich do tego przekonać (śmiech).

Umowność dotyczy także kostiumu?

- Marzył mi się kostium współczesny, do którego dobierane są elementy teatralne. Jednak trzeba by długo szperać po magazynach, coś wypożyczać, więc teatr woli własną produkcję. A to już nie jest ta stara, zużyta suknia czy przetarty surdut, który najbardziej by mi odpowiadał. Bo tak jak język jest stary, tak i te ubrania powinny być "podejrzane". A pod spodem my, tacy, jacy jesteśmy.

Gdzie będzie grany "Oniegin"?

- Uparłam się na foyer. Po pierwsze uważam je trochę za moją przestrzeń w Studiu, ponieważ gram tam "Filozofię po góralsku" i "Biesiadę u Hrabiny Kotłubaj". Lecz nie to jest najważniejsze. Pomyślałam sobie, że kiedy my będziemy blisko publiczności, tacy obnażeni, skazani na dyskomfort oglądania, a podczas spektaklu z ludzką duszą będą się działy rzeczy dość niezwykłe, to widz nie zaśnie sobie po ciemku na widowni. W tej trochę nietypowej przestrzeni będzie bezbronny, wystawiony na strzał, tak jak i my się wystawiamy. To nie jest odkrywcze, ale zależało mi na zderzeniu romantycznego wiersza, prowokacji, która z niego wypływa z poczuciem tu i teraz.

Wybór foyer wpisuje się, jak myślę, we wspomnianą konwencję umowności.

- Staramy się wgrać nasz spektakl w pretensjonalną pałacową architekturę z białymi filarami, balustradą i żyrandolami. W tej przestrzeni śpiew Modesta Rucińskiego [aktor wykonuje arię Leńskiego z opery Czajkowskiego - przyp. red.] przez samą akustykę wydaje się bardziej dramatyczny. Takie dziwactwa są w teatrze bardzo potrzebne. Także dlatego, że gdy widz przychodzi dziś na "normalną" widownię na "normalną" scenę, to siada w fotelu i czeka, co mu ten teatr pokaże. Jest w tym coś z fast foodu. Według mnie intymność rodzi się z innego powodu, wymaga zmiany perspektywy, zaangażowania widza. Dlatego do prezentacji poematu trzeba było szukać innego miejsca.

W obsadzie "Oniegina" oprócz Damięckiego i Rucińskiego także Maja Juras jako Tatiana, Justyna Bielecka (Olga), Krzysztof Stelmaszyk (Poeta) i Irena Jun w roli niani, mamy, ciotki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji