Artykuły

"Cały czas miałem wrażenie, że Różewicz jest wieczny"

Zmarłego wczoraj Tadeusza Różewicza wspominają wrocławscy twórcy i ludzie kultury.

Maria Dębicz, znawczyni poezji Różewicza i przyjaciółka poety

Ilekroć proszono go o komentarz, zawsze powtarzał, że jest w tym coś niestosownego, bo on przecież pisze i każdy może przeczytać, co myśli. Zwłaszcza w takiej szczególnej sytuacji powiedziałby, że najlepszym komentarzem jest milczenie. Oczywiście to wielka strata i śmierć, mimo wieku, nieoczekiwana. On sam żałowałby zapewne, że nie doczekał książki o bracie, Stanisławie, zmarłym pięć lat temu.

Krystyna Meissner, reżyserka teatralna, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog-Wrocław, przez 13 lat dyrektorka Wrocławskiego Teatru Współczesnego

Zawsze specjalnie dla niego urządzaliśmy specjalne pokazy Różewiczowskich spektakli jeszcze przed premierą. Na widowni był tylko on oraz - jeśli wyraził taką wolę - osoby mu towarzyszące. Jak np. na pokazie "Białego małżeństwa", na który zaprosił dwie aktorki, które grały w poprzedniej inscenizacji. Siedział na tej widowni jak król, oglądał spektakl w milczeniu. To był rodzaj hołdu dla niego. Jeśli komentował w jakiś sposób, to krótko, celnie i zasadnie. Bardzo lubiłam tę jego obecność.

W "Białym małżeństwie" zdziwił go Dziadek Jacka Piątkowskiego - myślał, że będzie bardziej podobny do niego. Był już przyzwyczajony do tego, że krytyka utożsamia z nim tego starszego, sprośnego pana.

Po pokazie "Kartoteki" długo rozmawiał z Michałem Zadarą. Wiem, że był zafascynowany jego pomysłem inscenizacyjnym. I pytał, dlaczego tak właśnie postanowił to rozwiązać. To były mądre, otwarte rozmowy. Aktorzy trochę się tych pokazów obawiali, ale zawsze ich komplementował.

Miał ogromne poczucie humoru. I ani kropli pozy, hipokryzji. W naszym środowisku to są wartości nie do przecenienie, dające gwarancję uczciwej rozmowy.

Najważniejsza z tych rozmów miała miejsce obok Hali Stulecia. Załatwiałam w okolicy swoje sprawy i nagle wyłonił się przede mną pan Różewicz. Zapytałam, czy pozwoliłby wystawić "Białe małżeństwo" jakiemuś młodemu, zdolnemu reżyserowi. - Zgadzam się, ale tylko jeśli pani to zrobi - powiedział. Od razu poczułam ten ciężar na moich barkach. Wiedziałam, że nie ma tu mowy o żadnej dyskusji. Zaryzykowałam. I wcale nie żałuję!

Jarosław Broda, poeta, dyrektor Wydziału Kultury UM

- Umarł autor i człowiek ogromnej miary, nie można powiedzieć inaczej: gigant. Jego śmierć to dla naszej literatury przejmujący i znaczący moment, bo odchodzi ostatni taki wielki. W prostej linii od wojny kontynuator wspaniałej tradycji literackiej, świadek oraz komentator XX wieku i wszystkich jego szaleństw. Jego twórczości nie da się porównać z żadną inną. Był twórcą osobnym, walczącym o swoją niezależność. Nie był człowiekiem salonów i celebry, ale z krwi, kości i wrażliwości.

Mariusz Hermansdorfer, wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego

Z Tadeuszem Różewiczem widziałem się przez lata w muzeum dwa, trzy razy do roku. Było to swego rodzaju rytuałem. On był tym Maestro, Starszym, ale mimo dwudziestoletniej różnicy wieku wiele nas łączyło.

Zbliżyło nas zwłaszcza przeżywanie 56. roku i odwilży. Przychodził na co ciekawsze wystawy, zjawiał się po otwarciu, niezapowiedziany. Najpierw siadaliśmy i rozmawialiśmy o sztuce i nie tylko. Pytał filuternie, czemu nie daję mu w południe lampki koniaku. Potem prosił o oprowadzenie po ekspozycji. Interesowała go głównie sztuka współczesna: Tchórzewski, Nowosielski, Kantor, Lebenstein. Powoływał się na koncepcję Porębskiego, swojego młodszego kolegi ze studiów historii sztuki. Twierdził, że lubi moją wizję ekspozycyjną.

Zaprosiliśmy go w dwa lata temu do udziału w projekcie "Ganymed goes Europe", który miał łączyć różne dziedziny sztuki. Myślałem, że wybierze obraz Nowosielskiego, a on zaskoczył mnie, wstępnie decydując się na napisanie kilku słów o portrecie żony Leona Chwistka. Niestety, potem zaczął się gorzej czuć i nic z tego nie wyszło.

Ostatnie spotkanie było rok temu. Powiedział: - Ja tak często bywam na wystawach, ale nie w magazynach. Chciałbym je zobaczyć. Myślałem, że to jeden z jego dowcipów, którymi słynął, ale mówił poważnie. Zaprezentowaliśmy mu nasze nowe magazyny na strychu. Był zafascynowany, bo nie pasowały do jego wyobrażeń o kurzu zalegającym na zapomnianych zabytkach. Żartował, że mają tu lepsze życie niż niejeden stary człowiek, co było aluzją do naszego wieku i stanu zdrowia. Wjechaliśmy na poddasze windą i wtedy zaproponował wspólne uprawianie sportu. Kupiłem mu podręcznik do gry w piłkę nożną i wysłałem na święta. Żartowaliśmy o tym przez telefon, ale już nie zagraliśmy.

Cały czas miałem wrażenie, że Różewicz jest wieczny.

Piotr Wieczorek, scenograf, prezes Związku Polskich Artystów Plastyków

Kiedy Kazimierz Braun zaprosił mnie do współpracy przy prapremierze "Białego Małżeństwa" wystawianego w 1975 roku na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, nie sądziłem, że moja rola ograniczy się do niewygodnego wypełniania tła. Już przy pierwszych próbach okazało się, że niewiele będę miał do powiedzenia, bo oni: reżyser i dramaturg, już wystarczająco zażarcie się kłócili. To była trudna współpraca, bo Różewicz przedkładał nade wszystko dbałość o swój tekst, był przywiązany do słów, a Braun chciał uzyskać jak najlepszy efekt sceniczny. Pisarz w sporze o znaczenia był nieugięty, ale na szczęście miał wielkie poczucie humoru i jego frywolne żarty, które odnosiły się przecież do materii przedstawienia, pozwalały na rozładowanie napiętej atmosfery. I - co może się niektórym wydawać niemożliwe - on wtedy często opowiadał dowcipy, choć to nie licuje z poważnym wyobrażeniem, jakie mamy o nim na podstawie jego twórczości.

Aleksander Sobiszewski, mim, uczeń Henryka Tomaszewskiego, a później dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantomimy

Tadeusz Różewicz, który przyjaźnił się z Mistrzem Tomaszewskim, w Pantomimie bywał nieczęsto, ale jednak. Raz, kiedy planowana była jakaś współpraca, nawiedził nas, by obserwować ćwiczenia. Był już leciwy i z zainteresowaniem przyglądał się nam w siłowni. Zaskoczyłem go wtedy, cytując wiersz Szymborskiej o mistrzu rozkroku i przysiadu. Zaczął nawet wykonywać przysiady, ale do szpagatu się nie posunął. I choć obaj starsi panowie długo nosili się z zamiarem zrobienia czegoś razem, to nic z tego nie wyszło, bo wspólnie doszli do wniosku, że w Różewiczowskiej poezji nie ma mięsa pantomimicznego. Ich spotkania sprowadziły się do wspomnień lat dziecinnych, a później częstych odwiedzin w domu Tomaszewskiego w Karpaczu. I to one zainspirowały poetę do napisania wiersza "Jak cicho jest spotkać mima".

Przemysław Wiater, historyk sztuki, kustosz Domu Carla i Gerharta Hauptmannów w Szklarskiej Porębie

Teraz zwiedzającym muzeum pokazujemy nie tylko salony Hauptmannów, ale i pokoik, w którym miesiąc na pisaniu spędził młody Tadeusz Różewicz.

***

Na zdjęciu: Tadeusz Różewicz na próbie "Pułapki" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, 2010 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji