Artykuły

Ranny łoś

Od początku swych dzie­jów teatr tak dalece wy­eksploatował instytucję punktu kulminacyjnego, że re­żyser - aby okazać się oryginal­nym zmuszony jest dziś się­gać po materiał powszechnie zaskakujący. Krystian Lupa się­gnął w tej kwestii po białe kale­sony. Białe kalesony okazały się dynamiczną i jasną kulmi­nantą bardzo mrocznej i sennej opowieści psychodelicznej. Gdy Agnieszka Mandat, jako starsza siostra, wnosi znienac­ka kalesony - na scenie wresz­cie zaczyna się coś dziać.

W oczach Małgorzaty Hajew­skiej-Krzysztofik, jako siostry młodszej, do wejścia kaleso­nów zajmującej się jeno ćmie­niem papierosów i wychyla­niem butelek wina, naraz poja­wia się agresywny błysk, zaś ich brat, Ludwik, wysubtelnio­ny filozof, w którego wcielił się Piotr Skiba, nagle traci filozo­ficzne opanowanie - zaczyna dojmująco piskliwie ryczeć i niebezpiecznie miotać się po­między meblami. I to na bosa­ka. Jakby nie gacie, lecz mon­strum dojrzał. Po zniknięciu, psychologicznie - jak się oka­zuje - bardzo trudnych kaleso­nów, spektakl łagodnie chyli się ku ostatniej kurtynie. Przed kalesonami zaś, obcujemy z blisko trzygodzinnym drąże­niem i doskwieraniem w wyda­niu fundamentalnym.

Oto rodzeństwo, żyjące z nieprzyzwoicie wielkiego rodzinnego majątku.W obwie­szonym portretami przodków salonie, przy zupie i pieczy­stym, bogaci frustraci rozdra­pywać będą krwawiące rany swych podziurawionych, pode­rżniętych, słowem - generalnie zdruzgotanych jaźni. Najpierw rozdrapują się siostry. W mię­dzyczasie brat bierze kąpiel. Siostry zatem samodzielnie, przez godzinę, drążą drążący je piekielny ból istnienia oraz wywracają na nice doskwiera­nie, którym doskwiera im nie­wdzięczna obojętność losu. Ogólnie chodzi o wszystko, czyli o to, że w życiu im nie wyszło. A nie wyszło im z każ­dego powodu. Z powodu ko­smosu, świata, Europy, ojczy­zny, miasta, ulicy, domu, rodzi­ny, mebli, komody, porcelany, portretów, kotletów, zup, obru­sów, w końcu - z powodu ły­żeczki. Najgorszy jednak oka­zał się braciszek. Starsza prze­grała życie, albowiem kocha braciszka i z tej miłości po­święca się dla niego, młodsza zaś braciszka wprawdzie nie kocha, ale i tak się poświęca. Poświęca się dla starszej i tapla w cieknących perswazjach, że­by ta się nie poświęcała dla braciszka, gdyż postawa taka niegodna jest artystek. Aby bo­wiem posiąść pełny obraz owe­go niewieściego wężowiska upośledzeń, trzeba nam wie­dzieć, że siostry są aktorskimi beztalenciami. Tak oto czara goryczy się przelewa. Po godzi­nie jesteśmy w samym centrum przepastnego bigosu psycholo­gicznego.

Na scenę wkracza wtedy wykąpany braciszek. Wkracza i przez kolejne dwie godziny targa, co już było targane. Drą­ży drążenie, którym wcześniej siostry wydrążały już drążący je piekielny ból istnienia oraz nicuje doskwieranie, przez sio­stry wywrócone na nice za­wczasu, którym to doskwiera­niem niewdzięczna obojętność losu dopiekła im, nieszczęśni­com. Słowem - przez dwie go­dziny, braciszek bezlitośnie pogłębia to, co po pierwszej godzinie i tak już nie miało dna. Owszem, trudne to. Ale nikt nie powiedział, że życie jest łatwe. Na domiar złego, aktorzy nie pomogą w rozwią­zaniu otaczających nas zaga­dek bytu. Nie pomogą, bo­wiem, drodzy teatromani, ży­cie ich jest równie karkołom­ne, jak i nasze. W związku z czym kompletnie nie wiedzą, co grają, a ściślej - grają ogólną teorię cierpienia ludzkości. Gdzieś pomiędzy kobiecością ogólnie fatalną (Hajew­ska-Krzysztofik), kobiecością ogólnie pensjonarską (Man­dat) i filozofią ogólnie zniewie­ściałą (Skiba).

Myśl, jaką skrywa ten prze­pastny seans, jest wielce orzeź­wiająca. Otóż, na tym łez pado­le, najlepiej się mają biedni, tę­pi jedynacy. Jeśli bowiem ktoś jest bogatym filozofem, z dwie­ma nieszczęśliwymi siostrami na karku, wtedy nawet białe kalesony mogą okazać się kale­sonami ponad ludzką wytrzy­małość. Dlaczego Skiba zary­czał wysokopiennie, zoba­czywszy w dłoniach Mandat kalesony? Lupa sugeruje w pro­gramie do spektaklu, iż kaleso­ny wieszczą śmierć. Aktor wy­czuł w gaciach dojmujący aspekt ostateczności. Czy nale­ży się więc dziwić, że zaryczał? W żadnym wypadku. O tym, że nie należy, wiedział już Szek­spir. Stwierdził wyraźnie: Mech ryczy z bólu ranny łoś. Po czym dodał: To są zwyczajne dzieje.

Niestety...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji