Artykuły

Totem i tabu

"Koń, kobieta i kanarek" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Michał Centkowski.

Zasieki, druty, mundury. Coś jakby fabryka, obóz, a może raczej więzienie? Czy toczy się na scenie sosnowieckiego Teatru jakaś brutalna walka? Nic bardziej mylnego. Walka skończona. Role (do bólu przewidywalne) już dawno rozdane. Oto jesteśmy w "doskonale", choć opresyjnie, zorganizowanym świecie (zaprojektowanym przez trio Brzyk/Słupska/Szewczyk). Porządek ustalił silniejszy - samiec, sankcjonuje go zaś szaman (też samiec, choć w sukience) - strażnik wyznaczającego oś scenicznego świata Totemu, jedyny depozytariusz dawno temu objawionej prawdy.

Wtem świętej Barbarze odpada rączka, nie byle jaka, bo ta dzierżąca miecz. Gdzieś w zakamarkach szczęśliwej krainy wylęga się zło. Drzewo wiśni tej wiosny pierwszy raz od lat rodzi owoce. Córka wodza/sztygara, z miasta na K albo na S spodziewa się dziecka. Gdy w scenie rodzinnego obiadu rodzice dziewczyny rozmawiają o drylowaniu wiśni, o czerwonym jak krew soku, znaczącym nieskazitelną biel trudnymi do sprania plamami, wszystko staje się jasne. Już wiemy, jaki dramat rozegra się na tej scenie.

"Jak suka może nie chcieć młodych ?" - zastanawiają się mieszkańcy miasteczka. Oto gatunek dylematów etycznych wokół których koncentrują się rozterki bohaterów spektaklu, mieszkańców ponurego świata.

Najpełniej kondycję owego świata obrazuje los matki z podbitym okiem, mozolnie, w te i z powrotem pokonującej scenę. Ostatecznie przecież, jak przypomina wyrozumiale szaman, każdy musi nieść swój własny krzyż, czy raczej pchać swój własny wózek.

Siłą sosnowieckiego spektaklu, jest świetna kreacja Ostojak. Przejmująca ewolucja postaci dziewczyny, zupełnie zaskakująca, przebiega niejako wbrew powszechnym oczekiwaniom. Wraz z odzyskiwaniem przez bohaterkę władzy (choćby symbolicznej) nad własnym ciałem, narasta rzecz jasna wściekły i zajadły opór strażników "moralności publicznej". Pod wodzą szamana mieszkańcy miasta na S albo na K, rozpoczynają ekstatyczną krucjatę.

Brzyk rozprawia się bezlitośnie z radosnym i niczym nieuzasadnionym przekonaniem o naszym modernizacyjnym sukcesie. Nawet tu, w sercu (po)przemysłowej nowoczesności, pod płaszczykiem racjonalizmu, płytko, kryją się wciąż nietknięte pokłady prymitywnej plemienności. W owych "głębokich strukturach" łączą się harmonijnie feudalne poddaństwo z myśleniem magicznym. O elementarną wolność, o podmiotowość, nie ma się komu upomnieć. Jedyną odpowiedzią szamana (Piotr Bułka) na bezwstydnie emancypacyjne postulaty dziewczyny, jedyną ofertą, dla przerażonej emanacją indywidualnej wolności wspólnoty jest wizja totalnej kontroli. Marzenie o gigantycznych totemach, panopotycznych wieżach, w każdym zakątku kraju. O Świętej Barbarze, przed której wzrokiem nic już się nie ukryje, zdolnej zajrzeć do każdego domu, każdego pokoju i każdego łóżka!

"Koń, kobieta i kanarek" to spektakl ważny, dobrze, że powstał właśnie w Sosnowcu. Pomimo pewnych niedoskonałości.

Sugestywna metafora drylowania wiśni z początku spektaklu, z czasem niestety nadmiernie eksploatowana, nie tylko traci swój niewątpliwy, z lekka makabryczny urok, lecz także po wielokroć przywoływana, wywołuje ostatecznie w widzu uczucie znużenia, wrażenie męczącej powtarzalności. Zwłaszcza, że twórcy sięgają ochoczo po kolejne, coraz to bardziej obrazowe paralele, z pozbywaniem się niechcianej narośli z pnia drzewa, za pomocą łopaty, włącznie.

Jest jeszcze coś, jakiś ponury fatalizm, bezrefleksyjność. Żona Sztygara (Maria Bieńkowska) jako pierwsza dowiaduje się o stanie i zamiarach córki. Najpierw poczęstuje ją banalnymi frazesami a potem jako pierwsza pośpieszy kolaborować z kaznodzieją, przeciw występnej dziewce. Maltretowana żona (Beata Deutshman) ostatecznie odnajdzie pocieszenie, bo przecież "nie bije przynajmniej dzieci". Zaś bezpłodna, marząca o potomstwie pielęgniarka (Małgorzata Sadowska), będzie niechybnie zazdrościć ciężarnej. Obserwujemy na sosnowieckiej scenie plejadę postaci, których postawy, oraz wybory, dość szybko stają się przewidywalne. Chwilami trudno więc wyzbyć się wrażenia, że twórcy spektaklu kreślą sylwetki swych bohaterów nazbyt grubą kreską. Nie idzie przecież ostatecznie o moralitet.

Szczęśliwie przejmujący finał należy do Ostojak. Córka sztygara przychodzi, by na opustoszałej scenie, z uśmiechem, rzucić w swym brawurowym monologu wyzwanie smutnemu światu przemocy i dominacji, światu świętych figurek, szamanów i guseł.

Brzyk stawia swym spektaklem istotne pytania. Zaprasza do rozmowy na temat, którego w polskim teatrze właściwie nikt nie podejmuje. Do rozmowy wolnej od histerycznego dogmatyzmu, zajadłości i agresji. Do rozmowy, w której głos kobiety nie będzie zakrzykiwany lamentami zarodków. Czy taka rozmowa w ogóle jest możliwa ?

Wielu zapewne zaskoczy, przedziwny finał tej smutnej historii.

Czy dziewczyna ostatecznie usunie ciążę? Czy powiatowe miasto na S zniknie z powierzchni ziemi, rażone śmiercionośną falą nuklearnego wybuchu, do którego porównał niegdyś aborcję błogosławiony Ojciec Święty

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji