O domknięciu zbyt otwartej głowy
"Kalkwerk" to tytuł powieści Thomasa Bernharda. Autor, wyklęty przez swoją ojczyznę, odpłacił się jej tym samym: w testamencie zabronił publikowania w Austrii czegokolwiek ze swojej literackiej spuścizny. Bernhard zmarł cztery lata temu w Gmunden w Górnej Austrii. W lipcu tego roku w Cividale (Włochy) odbyła się prapremiera światowa "Kalkwerku" w adaptacji, reżyserii i ze scenografią Krystiana Lupy. W spektaklu wystąpili aktorzy Starego Teatru z Krakowa. Premiera polska "Kalkwerku" w tej samej reżyserii i obsadzie odbędzie się w najbliższą sobotę. Autorem muzyki jest Jacek Ostaszewski. Występują: Andrzej Hudziak (Konrad), Małgorzata Hajewska (Konradowa), Zbigniew Kosowski (Baurat), Piotr Skiba (Fro/Profesor), Bolesław Brzozowski (Holler), Paweł Miśkiewicz (Dyrektor Banku), Krzysztof Głuchowski, Paweł Kruszelnicki (Policjanci). Będzie to pierwsza premiera sezonu na Scenie Kameralnej Starego Teatru.
KRYSTIAN LUPA:
- Zachłysnąłem się tą książką. Jest to rzecz na miarę wielkich arcydzieł początku dwudziestego wieku. Miałem kłopoty z autorem. Parę lat temu, kiedy żył jeszcze Bernhard, zwróciłem się do niego listownie z propozycją adaptacji. Odmówił kategorycznie, twierdząc, że to jego ukochana powieść i że sam chce to robić w teatrze.
Ta powieść jest niezwykle trudna do adaptacji, ponieważ cała jest utrzymana w trybie pośredniej relacji. Treści przekazywane są za pośrednictwem tak zwanych świadków, którzy mówią o bohaterze, korzystając z własnych obserwacji, albo na podstawie tego, co się mówi o nim gdzie indziej. Czasami nawet trudno doszukać się, ile jest pięter "dojścia" do głównej postaci. Język powieści to język bohatera; zupełnie maniakalny - mowa, której pisarz nie ma prawa używać. Ten język rozszerza się na całą książkę, zaraża się nim autor.
To książka o człowieku, bardzo dziwnym twórcy, który przez całe życie zamierza napisać wiekopomne studium naukowe i nie jest w stanie tego zrobić. Twierdzi, że całe studium ma w głowie, natomiast nie może przenieść go na papier. Dokonuje ogromnej ofiary ze swego życia. Kalkwerk, czyli opuszczona wapniarnia, jest bardzo dziwnym, ponurym i odosobnionym miejscem, uznanym przez bohatera za najlepsze dla "domknięcia" jego zbyt otwartej głowy. Tam się ma zrodzić to dzieło. Ma się zrodzić, ale nigdy się nie zrodzi. Powieść jest prezentacją Konrada jako twórcy niespełnionego, nie istniejącego dzieła oraz jednocześnie relacją o jego maniakalnych, całkowicie nieodpowiedzialnych słowotokach. Kondycja wariata była na coś autorowi potrzebna. Gdyby nie ona, nikt by go nie potraktował poważnie.
"Kalkwerk" w dziwny sposób przypomina żywoty świętych z dawnych czasów. To paradoksalne, że osoba tak dziwna, tak groteskowa zastępuje patetyczne postaci początku naszej kultury. Konrad jest jednym z tragicznych bohaterów czasu przejściowego, którzy mają do przekazania coś, co przerasta ich możliwości wyrazu. My wszyscy jesteśmy w takiej sytuacji, że nie potrafimy jeszcze wyrazić tego, co najważniejsze. Nie mamy na to na razie słów i symboli. Ta paradoksalna opozycja nie napisanego dzieła oraz maniakalnego słowotoku bohatera poza dziełem - jest czymś, co mnie fascynuje i czemu chciałem się przyjrzeć.