Warszawski list teatralny
Trzeba stwierdzić z ubolewaniem, że niedobra atmosfera w teatrach warszawskich mimo różnych posunięć, uchwał i obietnic trwa niestety w dalszym ciągu. Sztuki "wygrywane" są tak intensywnie, że premiera w Warszawie staje się niemal rzadkością. Jeżeli się uwzględni, że wśród tych premier mamy wielką ilość poważnych potknięć i nieporozumień, obraz sytuacji nie będzie pocieszający. Jedyną pociechą jest to, że świadomość niedobrego i niezdrowego stanu rzeczy przenika coraz głębiej do tych, którzy kształtują nasze życie teatralne, co pozwala wierzyć, że zły okres zostanie jednak przezwyciężony i teatry warszawskie zajmą to przodujące miejsce, które zajmować powinny.
Jeżeli chodzi o ostatnie widowiska, to za nieporozumienie uznać należy sięgnięcie przez teatr Ateneum po utwór Alfreda de Vigny "Chatterton". Ta rozprawa filozoficzna, poruszająca liczne zagadnienia moralne i etyczne nurtujące życie francuskie w drugiej połowie ubiegłego stulecia, nie jest właściwie ani dramatem ani sztuką teatralną. W każdym razie nie jest tym w ujęciu teatru Ateneum, boć przecież sprawą centralna "Chattertona" jest problem niemożności zmieszczenia się artysty, w danym wypadku młodziutkiego poety, w ramach mieszczańskich form i konwenansów. Jeżeli postać tego poety nie jest przepalona jakimś ekstatycznym żarem, jeżeli nie mamy wrażenia, że stoi przed nami, cierpi i ginie chłopiec naprawdę natchniony, cała sprawa jego tragicznych dysonansów ze światem, cały tragizm szaleńczej miłości wyrosłej w gruncie rzeczy z przewrażliwionej, chorej wyobraźni, stają się obce, dalekie a nawet drażniące. Niestety wykonawca roli Chattertona, Sheybal nie umiał tej postaci uskrzydlić. Brak polotu i fantazji sprawił, że nawet śmierć genialnego chłopca nie porusza nas, a co gorsza, nie wywołuje głębszych refleksji na temat przepaści, jaka w okresie kiedy de Vigny pisał swój utwór, istniała między wybitną jednostką, a odgradzającym się od niej społeczeństwem.
Sztuka autora angielskiego Maccolla "Podróżni" to utwór niezaprzeczenie interesujący. Posługując się fikcją, autor daje przekrój jakiegoś fantastycznego pociągu, dyrygowanego przez Amerykanów, który wiezie ludzi różnych narodowości, znajdujących się bez pracy - na jakieś bliżej nieokreślone roboty, pozostające w ścisłym związku z przygotowaniami do wojny. Komendantem pociągu jest hitlerowski oprawca, były komendant jednego z obozów koncentracyjnych. Przeciwstawia mu się świadomy komunista. Zginie on wprawdzie od hitlerowsko-amerykańskiej kuli, ale pociąg nie dojedzie do miejsca przeznaczenia, pasażerowie jego nie dadzą wprzęgnąć się w rydwan pracy dla nowej wojny. Jeżeli chodzi o owych pasażerów, to bardzo ciekawie zarysował autor sylwetkę pisarza czeskiego Lorenca, który z pobudek czysto osobistych, urażony w swych ambicjach literackich, nie tylko opuszcza swój kraj rodzinny, ale zdradza go również, dając się zwerbować amerykańskim podżegaczom wojennym. Rozmowa Lorenca z żoną Angielką, kobietą uczciwą uważającą walkę o pokój za sprawę ludzkiego morale, należy do scen, które nie tylko wstrząsają, ale i na długo pozostają w pamięci.
Niestety teatr Domu Wojska Polskiego nie podszedł do "Podróżnych" należycie. Reżyser wyszedł z założenia, że utwór i tak już wystarczająco jaskrawy, należy jeszcze mocniej wyjaskrawić tak, żeby nikt już nie miał wątpliwości, że zarówno Amerykanie jak i wprzągnięte w ich wojenny rydwan kanalie hitlerowskie, to łotry nad łotrami. Przerysowanie pewnych scen (żeby wymienić scenę między byłym komendantem hitlerowskiego obozu koncentracyjnego i więźniarką tego obozu, która zmuszona została do tego, by być przez lata prostytutką w obozowym domu publicznym), doprowadziło zamiast do wzmocnienia - do osłabienia zamierzonego efektu. Wskutek zbytniego naciskania antyamerykańskiego i antyimperialistycznego pedału budzą się nie mające uzasadnienia w tekście wątpliwości, czy aby pewne fakty ukazane przez autora w sposób mocny, ale dyskretny, nie zostały tu tylko nagromadzone ze względów propagandowych.