Kalkwerk
Co to jest Kalkwerk? Przede wszystkim to tytuł powieści Thomasa Bernharda, która należy do bezsprzecznych arcydzieł współczesnej prozy. Jej niedawno zmarły autor był w moim przekonaniu najznakomitszym pisarzem austriackim drugiej potowy XX wieku.
Uprawiał prozę i dramaturgię, jego utwory dość obficie w Polsce publikowano, ale chyba nie zanadto znano. Z prozy, poza "Kalkwerkiem", ukazały się po polsku: powieść "Mróz", trzy tomiki autobiografii i opowiadania; jeśli chodzi o dramaty, to blisko dziesięć opublikował "Dialog" i "Literatura na Świecie". Dwa z nich, "Święto Borysa" i "Komedianta", wprowadził na scenę Erwin Axer, niestety bez powodzenia.
Gdyby chcieć najkrócej charakteryzować twórczość Bernharda, to może należałoby posłużyć się zdaniem Celine'a z "Podróży do kresu nocy": "Została mi tylko moja nienawiść i mój styl". W istocie bowiem to pisarstwo, wyrosłe ze skrajnych doświadczeń osobistych autora, kontestuje egzystencję jako taką. Bernhard z szyderczym upodobaniem opisuje sytuacje graniczne: chorobę, kalectwo, szaleństwo, i zdawać by się mogło, że nic nie sprawia mu większej satysfakcji niż metodyczne odbieranie sensu wszelkiemu istnieniu. Jest w tym podobny do Becketta, choć w przeciwieństwie do wielkiego Irlandczyka posługuje się gryzącą ironią i perwersyjną nienawiścią do świata i ludzi.
Stylistycznie twórczość Bernharda opiera się na obsesyjnych i natrętnych wariacjach jednego tematu. Sam to chyba najlepiej określił w "Święcie Borysa", swojej pierwszej sztuce teatralnej, pisząc o "powtórzeniach tych samych powtórzeń".
Był także Bernhard pisarzem - i w tym przypomina w jakiś sposób Gombrowicza - który, by tak rzec, chorował na swoją ojczyznę. Nienawidził jej - z miłości, rzecz jasna - do tego stopnia, że w testamencie zabronił wszelkich publikacji i wystawień swoich utworów w Austrii przez najbliższe 70 lat. Możemy zatem być szczęśliwi, że nie jesteśmy Austriakami i mamy możność obcowania z tym wielkim dziełem.
Przedstawienie Krystiana Lupy, które w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych będzie pokazywane w Teatrze Studio 1 i 2 lutego, należy, moim zdaniem, do tych zdarzeń, których nie wolno nie znać. Kongenialna adaptacja powieści w połączeniu z możliwościami aktorskimi Starego Teatru z Krakowa (Małgorzata Hajewska i Andrzej Hudziak - ten ostatni uzyskał za rolę w "Kalkwerku" nagrodę im. Zelwerowicza przyznawaną przez miesięcznik "Teatr") oraz sztuka reżyserska Krystiana Lupy, najwybitniejszego dziś artysty teatru w Polsce, sprawiają, że twórczość Thomasa Bernharda bodaj po raz pierwszy na gruncie polskim przemawia z silą właściwą temu autorowi.
Kalkwerk, czyli wapniarnia czy też wapiennik, jest miejscem ustronnym, odludnym, azylem, w którym na wpół szalony, a na wpół genialny bohater powieści i przedstawienia, Konrad, dokonuje przy pomocy swojej kalekiej żony eksperymentu duchowego na niespotykaną skalę. Lupa odczytał powieść Bernharda wedle własnej woli, ale intuicja go nie zawiodła. Odkrył pokłady znaczeniowe, których do tej pory nikt nie zauważył. Powstało przedstawienie, które jest wielkim traktatem metafizycznym - w teatrze polskim od lat nie widziano czegoś podobnego.