Artykuły

Zrób sobie teatr odc. 4, czyli tratowanie kultury

Pisząc zrobiłem literówkę. Zamiast "traktuje się" napisałem "kulturę tratuje się". Pomyłka drobna, a trafia w sedno - pisze Konrad Dulkowski w kolejnym odcinku "Zrób sobie teatr".

Od poprzedniego odcinka "Zrób sobie teatr" minęło sporo czasu. Oczywiście można przypuszczać, że spędziliśmy go tak, jak w literaturze opisuje się. Otóż artysta wstaje rano, czyli o 14.00, je śniadanie (kawę i papierosy), coś sobie stworzy czerpiąc z natchnienia wspomaganego używkami i muzami (jak to artysta), wieczorem odda się tradycyjnym rozrywkom artystów wspomaganych używkami i muzami płci obojga w strojach niekompletnych (czytaj: orgietkom). Zmęczony idzie spać, by wstać rano, czyli o 14.00. Artysta to ma klawe życie.

Niestety, rzeczywistość nijak nie chce przystawać do wyobrażeń. Miałem pisać o tym jak powstawała "Dziesiona" - dramat wydrukowany w najnowszym Dialogu, ale zamiast oddawać się świętowaniu publikacji w towarzystwie pląsów rozpustnych aktorek (wszyscy wiedzą, że aktorzy płci obojga są rozpustni) razem z Rafałem Gawłem prowadzimy walkę z bestią biurokracji.

A zaczęło się miło, jak to mają w zwyczaju zaczynać się kłopoty.

Jest 14 października 2013. Na scenie TrzyRzecza stoi John Porter. Sam, z akustyczną gitarą. Gra "Junkyard girl", mój ulubiony utwór. Mam dreszcze.

To jak spełnienie marzeń. Jako pryszczaci nastolatkowie siedzieliśmy przy magnetofonie zarzynając taśmę z "Incarnation". Do głów wówczas nie przychodziło, że będziemy gościli muzyka we własnym teatrze.

Koncert jest wyjątkowy. W małym, drewnianym wnętrzu TrzyRzecza John stoi metr od publiczności. Rozmawia z widzami, zagaduje, żartuje. Nie ma barier, nie ma ochroniarzy.

Chwilę przedtem na tej samej scenie występował Łona & Webber z najinteligentniejszymi tekstami polskiego hip hopu i Miss God, lokalna wokalistka, o której coraz głośniej w całej Polsce. Za chwilę na scenę wejdzie Czesław Mozil, który z keyboardem przedstawi bardziej monodram niż koncert. Idzie między rzędy widowni, publiczność wchodzi w interakcję. Czesław prowadzi świetnie dramaturgicznie przemyślaną słodko-gorzką opowieść o kulisach popularności.

Wszystko dzieje się w ramach Obywatelskiego Budżetu dla Kultury. Mieszkańcy Białegostoku wybrali na co mają być przeznaczone pieniądze z budżetu miejskiego. Między innymi na nasz cykl koncertów. Widzowie zachwyceni wyjątkowym spotkaniem z wykonawcami, wykonawcy ujęci wyjątkowym klimatem drewnianego domu TrzyRzecza, my szczęśliwi, że oni wszyscy zachwyceni i ujęci.

Ale wszystkie dobre uczynki zostaną ukarane.

Urząd Miasta właśnie zażądał zwrotu dotacji. Zarzut? Niefortunne sformułowanie w specyfikacji faktury, że negocjacje z artystami zleciliśmy spółce. I stąd urzędnicy wyciągnęli wniosek, że wcale nie zorganizowaliśmy koncertów tylko zleciliśmy to podwykonawcy.

Nic, że mamy setki świadków, nic że koncerty odbyły się, a budżet nie został przekroczony (wstęp na koncerty był darmowy). To nic, że zrobiliśmy wszystko własnymi siłami, zlecając jedynie przelanie honorariów wykonawcom (z powodów podatkowych, bo w dotacji nie było miejsca na doliczenie VAT-u, najpewniej powinniśmy dopłacić to z własnej kieszeni) i zorganizowanie zaplecza technicznego. Zgodnie ze stanowiskiem urzędu powinniśmy posiadać własne nagłośnienie koncertowe i akustyków na etacie. Pewnie urzędnicy też sami biegają po mieście zbierając śmieci, a nie zlecają usługi wyspecjalizowanej firmie.

Ale nam wmawiają, że jesteśmy wielbłądami. I żadnych koncertów nie zorganizowaliśmy.

Sprawa jest absurdalna, ale stoi za nią groźba zamknięcia teatru.

Chwilę wcześniej dokładnie skontrolowano dokumentację sezonu teatralnego czepiając się drobiazgów. Potem odrzucono nasz wniosek o dotację z powodu "niezgodności ze strategią miasta", czy "atrakcyjności dla wzbogacenia oferty kulturalnej miasta". Rzeczywiście, Białystok przecież ma tyle teatrów dramatycznych (2, w tym jeden nasz), że kolejne spektakle to fanaberia! Owszem, dostaliśmy dotację z Urzędu Marszałkowskiego. Wysokość - 7 tysięcy (słownie: siedem). Wahamy się na co je przeznaczyć - "Nędzników", czy "Operę żebraczą".

Nie chodzi o to, że niesprawiedliwie, że za co. Wiemy za co. Już jakiś czas temu pani wiceprezydent ostrzegła nas, że jak znowu poruszymy "takie tematy" to możemy pożegnać się z dotacjami. To nie było jej zdanie, przekazywała nam jedynie nastroje panujące na wysokich szczeblach samorządu. Rozmowa miała miejsce chwilę po tym, jak młodzież w trakcie naszych warsztatów zrobiła mini spektakl o ateiście i zapowiedziała drugi pod hasłem "Jak być gejem w Białymstoku i przeżyć".

Nie chodzi o skargę. Chodzi o kwestie fundamentalne.

W teorii wszyscy jesteśmy elementami tego samego systemu. Teatr, urzędnicy, widzowie. Wszystkim powinien przyświecać ten sam cel, czyli wzbogacenie oferty kulturalnej.

Tyle teoria. W praktyce zamiast grać do jednej bramki trwa biurokratyczna zabawa w kotka i myszkę jak Polska długa i szeroka. Te wszystkie kalkulacje budżetów przy pisaniu wniosków pisane ze świadomością, że "przecież i tak przyznają połowę". Te obawy czy swoimi działaniami nie nadepniemy na odcisk jakiejś opcji politycznej i nie obetną nam dotacji, jak Teatrowi Ósmego Dnia. Czy w jakiś sposób nie urazimy wartości moralnych jak organizatorzy lubelskich Konfrontacji Teatralnych, którzy śmieli pokazać nagich tancerzy. Czy może poruszymy niewygodne tematy, jak TrzyRzecze, przez co lokalni politycy będą szukali haka aż znajdą. Bo przecież jedno niefortunne sformułowanie w rozliczeniu dotacji można było skorygować w ciągu kwadransa. Wystarczyłby telefon, a urzędnicy mają numery naszych prywatnych komórek.

Ale do tego potrzeba świadomości, że twórcy kultury nie są wrogami.

Jakiś czas temu w lokalnym Kurierze Porannym ukazał się wywiad z Markiem Waszkielem, byłym dyrektorem Białostockiego Teatru Lalek. Mówił o tym, że Białystok produkuje "słoiki" dla Warszawy, że twórcy uciekają z Podlasia nie widząc tu dla siebie szans na rozwój. Tak się stało z grupą Malabar Hotel, której "Mistrza i Małgorzaty" nie miałem okazji obejrzeć, bo wystawiają w Warszawie częściej niż w Białymstoku. Tak dzieje się z Coincidentią, której spektakle łatwiej zobaczymy na festiwalach w Polsce i za granicą. Kompania Doomsday rozpadła się, bo przez lata nie mogli doprosić się o skrawek podłogi na próby. Ale w Strategii Rozwoju Miasta Białystok przeczytamy szumne zapowiedzi "wspierania środowisk twórczych w Mieście".

W rzeczywistości kulturę traktuje się tak, jak nieoficjalnie przyznał lokalny polityk opowiadając jak po wygranych wyborach rozdzielali stanowiska. "No i wiecie, trzeba było dać coś kandydatowi z tamtego okręgu, ale on się na niczym nie zna. Gospodarki, albo infrastruktury przecież mu nie powierzymy. To daliśmy mu kulturę, przynajmniej szkód nie narobi".

W przyszłym odcinku napiszę już o aktorach i pracy nad "Dziesioną".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji