Artykuły

Nie musimy mieć kompleksów

Powstał trzygodzinny knot - knot żadnych emocji rozpalić niezdolny, poza irytacją. I żalem. Pozycja na kolanach dobra jest do mycia podłogi, w teatrze potrzebny jest znacznie większy dystans, nie mówiąc o większych kompetencjach - o musicalu "Karol Wojtyła. Historia prawdziwa" pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim. W Kulturałkach także o 500. spektaklu Teatru KTO "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać".

Z jednej strony miło, że nie musimy mieć kompleksów, z drugiej - smutek, że coś, co miało być, czy też mogło być, wydarzeniem, okazało się taką mizerotą. Który to raz potwierdza się racja z anegdoty, co to w niej Matka Boska poucza Jana Stykę: "Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!". Cóż, we Włoszech, gdzie narodził się musical operowy "Karol Wojtyła. Historia prawdziwa" opowiastki tej pewnie nie znano. Powstał trzygodzinny knot - knot żadnych emocji rozpalić niezdolny, poza irytacją. I żalem. Pozycja na kolanach dobra jest do mycia podłogi, w teatrze potrzebny jest znacznie większy dystans, nie mówiąc o większych kompetencjach. Bo inaczej wychodzą nudy na pudy i tylko szkoda wielkiego wysiłku, jak i talentu wykonawców, zwłaszcza że wielu z nich śpiewało wspaniale - choćby wcielająca się w mamę Karola Wojtyły Barbara di Bartolo, czy odtwarzający go z lat chłopięcych Alessandro Bendinelli. Klasą dla siebie był wcielający się w ówczesnego ks. Stanisława Dziwisza Matteo Macchioni.

Pompatyczne, papierowe dialogi, koturnowo prezentowane, przeplatane songami i baletem (a muzyka porywająca nie była) to naprawdę nie jest musical. Fatalny scenariusz i takaż niesprawna i niestrawna reżyseria powodowały narastające znużenie, co nawet na premierowej gali owocowało coraz bardziej anemicznymi brawami. O ile I akt jeszcze jakoś się bronił - z ładnym poświęconym Krakowowi finałem, to II już kompletnie obnażył bezradność twórców owego projektu. Reżyser Duccio Forzano nie umiał ani przygotować efektownego finału, ani nawet wyjścia wykonawców do ukłonów i nie wiedzieć czemu miotali się w rytm jakiegoś dyskotekowego przeboiku. Całości kiepskiego wrażenia (by nie powiedzieć przerażenia, co się dzieje) dopełniało wyświetlane tłumaczenie libretta, wykonane wręcz bezmyślnie (włącznie z didaskaliami!), a na pewno bez znajomości polskiego, co potwierdzały liczne kurioza typu "Mięśnie wrastały w tłum". Szczęśliwie tłumaczenie co jakiś czas gasło...

Szkoda, naprawdę szkoda, zwłaszcza że ów musical po Warszawie (w Krakowie trzeci spektakl odwołano; chętnych mało, a bilety bardzo drogie) ma być grany w Rzymie. Nie wiem, jak zareagują Włosi, ale wiem, że Jan Paweł II nie zasłużył na dziełko tak mizerne. Nie jest sztuką wymyślić sobie o kimś, kto za chwilę będzie świętym, musical. Sztuką jest uczynienie z niego prawdziwej Sztuki. A tak powstała "historia prawdziwa" porażki.

Ale nie musimy mieć kompleksów. Teatr KTO pokazał właśnie 500. spektakl autorski Jerzego Zonia "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać" [na zdjęciu], seans teatralny bez słów, inspirowany życiem i twórczością Bohumila Hrabala. Premierę miał 11 lat temu. I już wtedy można było przewidzieć, że ta wywiedziona z Hrabala opowieść Zonia - scenariusz, reżyseria i opracowanie muzyczne, w tym przypadku bardzo ważne, bo to muzyka niesie rytm przedstawienia - odniesie sukces.

A że to seans bez słów, jak i wielkich dekoracji, zatem łatwo go pokazywać w świecie - i też jedna piąta z owych pięciuset przedstawień została zagrana gdzieś w świecie. Alfabetycznie ujmując, od Albanii po Wielką Brytanię, z Białorusią, Francją, Gruzją, Iranem i USA, między innymi, pośrodku.

Spektakl zamykający pół tysiąca zagrali aktorzy Zonia u siebie w baraku, szumnie zwanym siedzibą teatru, jak niegdyś zauważył Paweł Głowacki. Przyszedł i tym razem, by smakować to niespełna godzinne sceniczne cacko, rozpisane na piątkę aktorów. Przybyło także trzech dyrektorów teatrów, jak i prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski - z kwiatami, mapą świata, z zaznaczonymi krajami, gdzie KTO się prezentował oraz "serdecznymi życzeniami dotknięcia całego świata".

I te życzenia mają szansę się spełnić, Jerzy Zoń już zapowiada, że chce ów "Dom..." zagrać kolejne pięćset razy. Jeśli w tysięcznym wystąpią znów, jak teraz i jak w czasie premiery: Grażyna Srebrny-Rosa, Marta Zoń, Robert Maciej, Maria Wąsik, Bartek Cieniawa i Jacek Buczyński, rekord będzie to absolutny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji