Artykuły

Entuzjazm czyni cuda

"Siostrunie" w reż. Jana Szurmieja w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Magdalena Mach w Gazecie Wyborczej - Rzeszów.

Tonący brzytwy się chwyta, a po "Siostrunie" często sięgają teatry, którym zależy na podreperowaniu kasy, bo za przedstawieniem ciągnie się sława frekwencyjnego pewniaka. Prawda jest jednak taka, że aby rzeczywiście spektakl okazał się hitem, trzeba się sporo napracować

W Rzeszowie twórcy spektaklu, a zwłaszcza aktorki, włożyły w jego przygotowanie tytaniczną pracę. Scena kipi od pozytywnej energii. Jeśli okaże się, że rzeszowskim widzom to wystarczy, to teatr będzie miał przebój.

Bo głębi publiczność w tym spektaklu nie znajdzie. Naiwna fabułka zaczyna się od... otrucia 52 zakonnic. Stało się to oczywiście niechcący, a winna jest siostra Julia "Dziecię Boże" i jej zamiłowanie do grzybobrania. Pozostałe przy życiu siostry potrzebują zebrać pieniądze na pochówek ostatnich czterech denatek, które tymczasem zajęły klasztorną lodówkę. Zrozumiałe więc, że czas nagli. Siostrunie ruszają "w trasę", odkrywając swoje liczne talenty artystyczne przed publicznością, od której w zamian oczekują hojnych wpłat.

I trudno powstrzymać się od porównania sytuacji zakonnic z tą, w jakiej znalazł się ostatnio rzeszowski teatr. Był grudzień, kiedy okazało się, że zostaje bez dyrektora. Dla każdej sceny sam środek sezonu to najgorszy moment na zmianę szefa, ale cóż, władze województwa mają własne priorytety. Jeden z efektów, niebezpieczny dla finansów teatru, był taki, że na drugą połowę sezonu w "Siemaszce" nie była zaplanowana ani jedna premiera. Dlatego na marcowy Międzynarodowy Dzień Teatru Agnieszka Gawron, dotychczas szefowa administracji w tej instytucji, zdecydowała się wystawić znany na świecie musical z lat 80., który działa na publiczność jak magnes. Zaprosiła Jana Szurmieja, który zrealizował niedawno "Siostrunie" w Zielonej Górze, żeby pomógł zapełnić teatralną kasę.

Obie historie mają ten sam morał: w dramatycznym momencie, gdy w kasie pusto, warto sięgnąć po sprawdzone przeboje. Wtedy nawet na porażce da się zarobić.

I tak oto staliśmy się widzami taneczno-wokalnego show, które zakonnice przygotowały niemal natychmiast, a teatrowi też wystarczyło niewiele czasu, bo niespełna trzy miesiące.

"Numery" tego widowiska są nierówne. I nie chodzi tu o wykonanie. W końcu zakonnice nie są prawdziwymi artystkami, mają prawo do niedoskonałości, ale by zapełnić program czepiają się dosłownie wszystkiego. Trzeba więc być też gotowym m.in. na pokaz sacromody, quizy dla publiczności i nie pierwszej świeżości dowcipy w rodzaju: "Czym się różni aktor od balkonu?" (słyszałam go już wiele lat temu w innej wersji - o dziennikarzach). "Balkon jest w stanie utrzymać czteroosobową rodzinę".

W przerwach między "numerami" poznajemy siostry bliżej i dowiadujemy się o nich zaskakujących szczegółów, np. że jednej z sióstr wystarczy osiem sekund, by otworzyć każde auto, a matka przełożona, zanim odkryła powołanie, była cyrkową akrobatką. Zagadką jest jedynie przeszłość siostry Amnezji, której gromnica spadła na głowę, ale na koniec poznajemy także i jej tajemnicę. Przy okazji przekonujemy się, że pod habitami kryją się zwyczajne kobiety, ze słabostkami: zazdrością i niespełnionymi ambicjami, tęsknotami i marzeniami. Jednak nie ma w tym ani grama prowokacji. Nie są nią ani zakonnice pląsające na rolkach, ani szalejące w czarnych okularach w rytm przeboju z filmu "Blues Brothers", a już broń Boże żadną prowokacją nie jest matka przełożona tarzająca się ze śmiechu po podłodze po użyciu dopalacza. Żeby nie było wątpliwości teatr w opisie przestawienia podkreśla, że "nie ma tu cienia złośliwości czy agresywnego antyklerykalizmu". Nikt się w teatrze z Kościoła nie śmieje. O nie. Spektakl pokazuje natomiast, że Kościół potrafi się też śmiać. Zakonnice bawią się konwencjami, wygłupiają się i żartują, bo są szczęśliwe, realizując swoje powołanie. W końcu autor, Dan Goggin, jest wychowankiem katolickiej szkoły zakonnic i sam chciał zostać księdzem, a rzeszowski teatr jest pod opieką PiS-owskiego marszałka.

Żeby "Siostruniami" się nie rozczarować, trzeba iść na nie z nastawieniem, że będzie to niewymagający myślenia wieczór w musicalowej konwencji. Kto ją przyjmie, może cieszyć się nieokiełznanym entuzjazmem aktorek, który udziela się ze sceny. Mnie ten pełen wigoru powrót pań na rzeszowską scenę ucieszył w całym tym przedsięwzięciu najbardziej. Z przyjemnością patrzyłam na zabawną w roli matki przełożonej Małgorzatę Machowską, która nie miała ostatnio okazji do pokazania swoich możliwości, a także na rzadko oglądaną w ostatnim sezonie na scenie "Siemaszki" Mariolę Łabno-Flaumenhaft w roli wyjątkowo zadziornej zakonnicy. Warto docenić zgrabne baletowe pas w wykonaniu Małgorzaty Pruchnik (siostra Mary Leo), tym bardziej że pointy po raz pierwszy ubrała na stopy dopiero podczas przygotowań do tego spektaklu, oraz bluesowo brzmiący głos siostry Mary Hubert, czyli występującej gościnnie Justyny Król. Talent komediowy i niezłe warunki wokalne ujawnia także po raz pierwszy na rzeszowskiej scenie Magdalena Kozikowska-Pieńko w roli siostry Amnezji.

Największą wartością tego spektaklu jest więc dla mnie siła sióstr z "Siemaszkowej"!

* Dan Goggin "Siostrunie", reż. Jan Szurmiej. Premiera w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie 28 marca 2014.

Spektakl jest grany w dwóch obsadach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji