Artykuły

Spektakl odwołany

"Tygodnik" nazwał wydanie "Kronosu" Gombrowicza hucpą roku. Teraz zabawa z tekstem przeniosła się do teatru...

"Kronos" to po "Opęta­nych" (2008) i "Iwonie, księżniczce Burgunda" (2012) trzecie spotka­nie Krzysztofa Garba­czewskiego z Witoldem Gombrowiczem. Dwa poprzednie wypadły świetnie. Reży­sera fascynuje ciemna strona kondycji Gombrowiczowskiego człowieka; ten kierunek poszukiwań gwarantuje wysoką temperaturę jego scenicznych dochodzeń.

WŁASNE KRONOSY

Od tego zaczyna się inscenizacja "Kronosu" - od refleksji nad poje­dynczym, ludzkim istnieniem, które z perspektywy kosmosu zdaje się mieć nieskończony potencjał możliwości i scenariuszy. Garbaczewskiego intere­suje praca pamięci, sięganie wstecz do własnego życia i pytanie, jak doświad­czenie przełożyć na język. Z boku na proscenium zainstalowano robota, który w trakcie przedstawienia nieprze­rwanie wypisuje jedno zdanie: "I like to remember things my own way". Szybko okazuje się jednak, że nie będziemy tu mieli do czynienia z egzegezą dzieła Gombrowicza, ale z eksperymentem scenicznym, w którym "Kronos" pełni rolę wyłącznie patronacką.

Duża część przedstawienia roz­grywa się przy opuszczonej żelaznej kurtynie; rzucany jest na nią obraz z kamery śledzącej akcję za kurtyną, a na dole "ekranu" pojawia się przesu­wający się pasek z tekstem "Kronosu". To właściwie jedyna forma, w jakiej tekst "Kronosu" istnieje na scenie. Za­miast go inscenizować, Garbaczewski przechwycił sam gest twórczy Gomb­rowicza, który postanowił sporządzać notatki ze swojego życia, do pewnego momentu skrzętnie odtwarzając minione zdarzenia - i wykonał gest równoległy, bliźniaczy, mianowicie zaprosił aktorów do tego, by napisali własne "Kronosy". Partyturę spektaklu stanowią zatem wynurzenia aktorów, o bardzo luźnej kompozycji.

Wspomnienia są różnej maści, oscylują wokół tematów związanych z życiem emocjonalnym i seksualnym, jednym z przewijających się motywów jest "pierwszy raz", gęsto też mówi się o kolejnych razach - czasem otwarcie, kiedy indziej oględnie. Szybko natomiast zauważamy, że "Kronosy" aktorów, prócz tematu, wbrew po­zorom niewiele mają wspólnego z gestem Gombrowicza. Gombro­wicz jest bowiem do bólu rzeczowy, "Kronos" to rejestracja samych faktów programowo pozbawionych emo­cjonalnego komentarza - u aktorów Garbaczewskiego natomiast górę biorą emocje i próba refleksji nad własną przeszłością i własną teraźniejszością. To pierwsze z szeregu zastrzeżeń, jakie można zgłosić do przedstawienia.

ZA JAKIE GRZECHY

Kolejne dotyczy samej treści wspo­mnień: po co (i za jakie grzechy) mu­simy wysłuchiwać zwierzeń aktorów z ich osobistego życia? To pytanie jest wliczone w koszta eksperymentu, wię­cej: zostaje wprost wyartykułowane ze sceny w etiudzie Adama Szczyszczaja, który po wielokroć zadaje pytanie, "co to w ogóle jest?!" i po wielokroć stwierdza, że "to, kurwa, w ogóle nie jest spektakl!" Garbaczewski nie tylko uprzedza ewentualne ataki, ale każe skierować je pod adresem "Kronosu", pytając, co czyni lapidarne notatki Gombrowicza tekstem literackim bu­dzącym tak szerokie zainteresowanie. Odpowiedź jest prosta: osoba samego Gombrowicza, całość jego dzieła.

Można to pytanie odwrócić: co czyni notatki aktorów tekstami, które nie budzą we mnie wielkiego zainte­resowania? Odpowiedź jest równie prosta: osoby aktorów, za którymi nie stoi nic, prócz tych kilku rzucanych ze sceny zwierzeń. Ale jest też odpowiedź bardziej złożona. Mianowicie, z tego typu eksperymentem mieliśmy już do czynienia, i to w tym samym teatrze, przy okazji "Poczekalni" Krystiana Lupy, której partytura powstała na bazie aktorskich improwizacji. To Lupa wprowadził do teatru bełkot, pretensjonalność i grafomanię jako wyzwanie dla teatralnej rutyny i wyzwanie dla naszych oczekiwań. Akto­rzy otwierali się wówczas zaskakująco łatwo i chętnie, a bełkot, który ma niekiedy moc kruszenia teatralnych konwencji, szybko stał się językiem skodyfikowanym i rutynowym. To samo mogę powtórzyć w kontekście eksperymentu Garbaczewskiego.

KLĘSKA PROGRAMOWA

Garbaczewski już raz zrobił antyspektakl i to w tym samym teatrze: w "Nirwanie" z 2009 r. Tam klęska była fascynującym świadectwem zma­gania się z tekstem i z wrażliwością, z którą utraciliśmy kontakt; zmagania, w którym było sporo nonszalancji, ale był też imponujący upór i zaciekłość. W "Kronosie" proporcje są inne: wysiłku widać niewiele, dużo jest natomiast dezynwoltury i pewności siebie.

Na to, by zasłużyć na miano antyspektaklu - do którego otwarcie aspiruje, witając widzów napisem "spektakl odwołany" - "Kronos" Garbaczewskiego jest zdecydowanie zbyt ostrożny. Reżyser zatrzymuje się gdzieś w pół drogi pomiędzy ge­stem twórczym a gestem poronnym: spektakl ma strukturę, tyle że luźną, ma dramaturgię, tyle że niewyrazistą. Budzi to podejrzenia, że "klęska" spek­taklu stała się jego programem dopiero w momencie, kiedy twórcy poczuli, że zwycięstwo wymyka się im z rąk... Gar­baczewski pracował przy "Kronosie" bez swojego stałego współpracownika, dramaturga i dramatopisarza Marcina Cecki. Ta nieobecność jest w spektaklu dotkliwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji