Artykuły

Komedie jak grzyby po deszczu

PANIE, daj nam nową komedię! Tymi słowy stary Kraszewski zwracał się do zapiekłego w milczeniu starszego majstra Fredry. I błagał:

- Postaw jakie chcesz warunki, żądaj cze­go chcesz, ale daj nam komedię!

Jak z tego widzimy, popyt w Polsce na ko­medie zawsze przewyższał podaż i nie narze­kajmy, że z tym "artykułem" i teraz nie jest najlepiej. Tym bardziej, że sytuacja się zmie­nia i że współcześni nam autorzy przestają być głusi na zamówienie społeczne komedii. Tak przynajmniej wygląda, że po okresie dotkliwej, wyjaławiającej posuchy w dzie­dzinie twórczości komediowej, po okresie tak stanowczej dominacji sztuk historycznych, iż królowa Bona częstszym na naszych sce­nach bywała gościem niż współczesna kobie­ta w stylonowych pończochach - front śmie­chu został odbudowany. Pod przewodem Jurandota, pod znakiem taaakich czasów dla śmiechu i satyry, ruszyły zaprawione w bój rodzinki komediowe: Gozdawa ze Stępniem, dwaj weseli S (Skowroński i Słotwiński), podłączyły się Otwinowska wraz ze Stopkową, doskoczyło paru w pojedynkę szermierzy. Przybyły też w sukurs oddziały lekkozbrojnych, teatry satyryczne, długo re­prezentowane li tylko przez weterankę - Syrenę, a teraz pomnożone w samej War­szawie o Teatr Satyryków i specjalny mło­dzieżowy teatr satyryczny (fiu, fiu...) Kleks, nie licząc już Teatrów Satyryków w Krako­wie, Gdyni, Lublinie i Poznaniu (a dobiega Stalinogród, a na horyzoncie dalsze miasta)...

Nie tylko więc "coś" się ruszyło, ale ruszy­ło z kopyta. O nawrocie przedwczorajszej posuchy mowy nie ma, autorzy piszą na prześcigi, publiczność oswaja się z napisem "komedia" na afiszu i szturmuje kasy te­atrów. Na co trafia?

"Potrzeba nam komediopisarzy dobrych i różnych" - można by strawestować znane powiedzenie Majakowskiego o poetach. Różni są. Dobrzy?

Widziałem we Wrocławiu "komedię mu­zyczną" p. n. "Bosman z "Bajki" (autorzy K. Długosz i E. Maszewski). No cóż - pomysł fabularny niezły, środowisko (odrzańscy wod­niacy) wybrane interesująco i dla scenopisarza świeże, postać dzielnego marynarza - Czecha, na odrzańskich wodach znajdującego polską żonę - marynarkę (czy tak można po­wiedzieć?) dobrze pomyślana, sympatyczna.

- Ale mimo tych zalet "Bosmana z "Bajki" jest o wodewil nieporadny, amatorski (i z amatorska zagrany też w Teatrze Młodego Wi­dza we Wrocławiu) - o wiele słabszy niż zna­ny z wielu scen wodewil Szumańskiej i Ło­sia "Tor przeszkód".

Widziałem też w Krakowie "Mieszkanie nr 3" Marii Mazur, "komedię z niedawnej przeszłości", nie wiem czemu z "przeszłości", skoro obraca się wokół urzędu kwaterunko­wego i spraw mieszkaniowych. Autorka szyb­ko przesunęła się od tematyki historycznej (w Krakowie grana jest równocześnie jej sztuka "W Stwoszowym domu") do komediowo - współczesnej, ale nakazu kwaterunko­wego dla całego mieszkania nie zdobyła, tchu starczyło jej tylko na wstępny akt utworu, będący czymś w rodzaju zamkniętego w so­bie skeczu na temat biurokratycznej i kumo­terskiej, nieuczciwej pracy urzędu mieszka­niowego. Z tej racji "Życie Literackie" unio­sło się gniewem: nie wolno stroić żartów z tak smutnych spraw jak kłopoty mieszka­niowe! To chyba przesada (jak sądzicie?), ale faktem jest, że autorka zmarnowała temat i ograniczyła się do jeszcze jednej wersji "strasznych mieszczan" i że powstała dziesiąta woda po Zapolskiej, utwór, wobec którego "Pani Dulska na rozdrożu" Sterna jest ekstraktem komedii.

A w Warszawie pokazano na scenie "Basię" Jana Stefczyka, też podług autorskiego określenia "komedię", a w istocie utwór z kategorii "sztuk" (ni pies ni wydra), bo po prawdzie rodzajowy groch z kapustą. Autor, doświadczony wydawca i przedni żartowniś, zamierzył może dać w "Baśce" parodię nie­dawnych schematów komediowych, wszyst­koizmu i deklaratywności? Niestety, nic po­dobnego. Rozliczne wątki dramatyczne i po­ważne w sztuce świadczą, że mamy do czy­nienia po prostu z nieporozumieniem. A prze­cież zacięło się jako tako, od dobrego pomy­słu, zręcznego zawiązania dramatycznego, paru żywych postaci i niezłych sytuacji. Cóż, kiedy skończyło się na mimowolnej gro­tesce.

A więc sytuacja na froncie śmiechu sce­nicznego jednak niedobra, niepokojąca, świadcząca o jakimś cofaniu się i niedawaniu sobie rady z materiałem?

Wbrew pozorom - wcale nie jest źle. Gdyż obok niewypałów - bywają niezłe odstrza­ły, a nawet celne trafienia. Powodzenie "Ta­kich czasów" Jurandota, odbywających tri­umfalne tournee po różnych teatralnych miastach Polski, jest sumiennie zapracowa­nym, zasłużonym sukcesem. Komedia dwu żon, które zabrały głos - Ewy Otwinowskiej i Wincentyny Stopkowej "Ryby nie mają głosu" - jest równie wesoła jak z satyrycz­nym sensem, i szkoda, że dotychczas nie weszła w próby w żadnym teatrze. Wolno też przypuszczać, że gdy Grodzieńska i Mitzner (autorzy dobrej, choć biurokratycznie stłamszonej komedii "Papscy"), że gdy Gozdawa i Stępień (wiele się nauczyli od czasu popu­larnego "Wodewilu warszawskiego")...

Wyraźne usprawnienie komediowego war­sztatu wykazują też w nowej komediofarsie "Imieniny pana dyrektora" Zdzisław Skow­roński i Józef Słotwiński. Ich dawniejszy wodewil "Dwa tygodnie w Raju" miał jako gwóźdź satyry i humoru piosenkę o rodza­jach chrapania. Obecne "Imieniny" to zręcz­nie napisana, o komediowym zacięciu saty­ra na biurokrację, kacykostwo i inne urzęd­nicze grzechy, utwór wyposażony w dobre pomysły i sytuacje i zasługujący na poklask, którym go darzy rozbawiony widz. Szkoda, że teatr robi wiele, aby tę lekką komedię, sprowadzić do poziomu niewybrednej, gru­bo szytej krotochwili. Tadeusz Chmielewski wyposażony jest w fertnerowską siłę komicz­ną, ale powinien był pamiętać, że na "Imie­ninach pana dyrektora" wznosi się okrzyk przeciwny dewizie "Pan naczelnik to ja!" Dodajmy, że naciskanie najgrubszych farso­wych pedałów tak samo nie wychodzi na ko­rzyść "Mieszkaniu nr 3" w Starym Teatrze (poza dobrą grą Marii Bednarskiej) i że trud­no by się również entuzjazmować na przykład kaliskim przedstawieniem (cytuję, ponieważ widziałem) niefrasobliwej, ale zawierającej pewien teatralny materiał komedyjki Marii Czanerle "Pajęczyna". A więc zjawisko dość powszechne, przed którym teatry przestrzec należy.

Tylko Teatr Domu Wojska Polskiego w Warszawie starał się przyjść z pomocą "Baś­ce" (reżyser Władysław Krasnowiecki) - bo to i społeczne akcenty utworu próbowano wydobyć, i parę dobrych ról zademonstrowa­no (Żbikowska, Buczyńska, Stępniówna, Jó­zef Kondrat, Paluszkiewicz), i w osobie Mał­gorzaty Burek - Leśniewskiej pokazano ak­torkę utalentowaną, która przemiany tytu­łowej postaci sztuki stara się lepiej niż te­mu podołał autor unaocznić widzowi; po tym "Pigmalionie miasteczka Kamienne" zagra nam zapewne kiedyś Leśniewska Elizę z shawowskiego "Pigmaliona", i zagra, że ho! Nie teatru więc tym razem było winą, iż wy­siłki zeszły na marne.

Komedia jest w teatrze rzeczą niezwykle serio - to już powiedziało wielu. Droga od "Milionowego jajka" do "Imienin pana dy­rektora", droga od "Penelopy" do "Takich czasów" jest trudna i długa. A jednak ją przebyto. Niech więc nikogo nadmiernie nie przestraszają upadki "Basiek" czy brakorobne "Mieszkania nr 3". Widz też przestaje być pobłażliwy. Oczywiście, teraz potrzebni nam są jeszcze rodzimi Gogolowie i Szczedrinowie. Ale Gogolowie i Szczedrinowie nie rodzą się nigdy jak grzyby po deszczu, a nam i grzybów potrzeba, jeśli są smaczne i posilne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji