Artykuły

Bejbi blues

"Kwaśne mleko" w reż. Uli Kijak w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Piotr Dobrowolski w Teatrze.

Spektakl Uli Kijak przypomina noworoczną szopkę, a nagrodzony na "Metaforach Rzeczywistości" dramat nie ustrzegł się klisz i schematów.

Kiedy wśród kurcząt, które wykluły się z jajek, znajdzie się jedno z czarną plamką na żółtym puchu, kury dziobią je podobno tak długo, aż zdechnie. Tę bezlitosną praktykę eliminacji Innego wspomina w dramacie "Kwaśne mleko" Pierwsza Komórka, postać będąca personifikacją natury. Jej opowieść w dosadny sposób ilustruje rozważania na temat braku instynktu macierzyńskiego, stając się równocześnie jedną z prób wyjaśnienia mechanizmu dzieciobójstwa. Przez zaniechanie dopuszcza się go główna bohaterka sztuki Maliny Prześlugi, której tekst to studium jej świadomości, działań i okoliczności, w jakich się znajduje. Przyznanie prawa głosu Alinie, która odpowiada za śmierć własnego dziecka, oznacza zgodę na jej publiczną obronę; daje szansę wyjaśnienia przyczyn i motywacji jej postępowania. Jednak dziewczyna powtarza tylko, że nie chciała córki, która zalęgła się w jej wnętrzu, a potem z niego wyszła. Nie potrafi wypowiedzieć słowa "kocham". Jąka się, gdacząc tylko pierwszą sylabę: "ko, ko, ko". Nie akceptuje dziewczynki, która od chwili narodzin zastąpić jej miała cały świat. Nie lubi niczego, co się z nią wiąże, nawet jeśli dotyczy to jej samej. Twierdzi, że z jej piersi "zjełczałe mleko" "toczy się śmierdzącymi grudami".

Laboratorium doświadczalne macierzyństwo

W spektaklu, który na scenie Malarni Teatru Polskiego w Poznaniu wyreżyserowała Ula Kijak, funkcję adwokata dziewczyny przyjmuje Pierwsza Komórka. W prologu wypowiada ona prowokacyjnie brzmiące pytanie: "Kto mądry może stwierdzić, że zabicie własnego dziecka jest obiektywnie złe?". Milczenie sali uzasadnia dalszą prezentację sceniczną: "Nie można osądzać, jeżeli nie zna się szczegółów i przyczyn, ani podważać teorii, gdy nie sprawdziło jej się w praktyce". Widzowie stają się odtąd biernymi obserwatorami klinicznego eksperymentu zainicjowanego przez naturę. Na środku przestrzeni scenicznej, pomiędzy laboratoryjną bielą scenografii Dominiki Skazy, stoi przeszklony sześcian. Uwięzioną w nim Alinę i jej matkę obserwować mogą wszyscy - otaczające kubik postacie z zaświatów, chór przechodniów, widzowie - stając się strażnikami panoptikonu. Pilnują obowiązujących norm, bo ciąża, ślub, poród i pełne poświęcenia macierzyństwo to praktykowany od pokoleń, konieczny porządek rzeczy.

Charakteryzacja i kostium Teresy Kwiatkowskiej jako Pierwszej Komórki potwierdzają obserwację, że to eksperyment, w którym natura jest jak szalony naukowiec. Tylko talent i doświadczenie znakomitej aktorki pozwalają uniknąć części stereotypowych uproszczeń wpisanych w burzę siwych włosów, okrągłe okulary i przykrótkie spodnie. Kwiatkowska, choć wygląda jak "wariatuńcio", gra rzeczową, świadomą różnych okoliczności i uwarunkowań - i zdolną do uczuć - kobietę. Zna całą historię ewolucji życia na Ziemi, posiada więc kompetencje, by mówić o źródłach macierzyńskiej miłości lub jej braku. Szczególnie interesuje ją przypadek matki Polki; efekt dziwnej i nieprzewidzianej mutacji pojedynczego genu, która sprawia, że serce kobiety rośnie dziesięciokrotnie. Zachodzi ona "we fragmencie DNA złożonym z kiszonej kapusty i buraków [] wigilijnego karpia, ok na rosole i tartej bułki". Choć nawiązujący do kulinarnych zwyczajów Polaków opis jest prześmiewczy, nie obecność wspomnianej mutacji jest problemem, a jej brak. To właśnie przypadek osiemnastoletniej Aliny.

Przypadkowa matka

Dziewczyna regularnie "oddaje się" swojemu chłopakowi. Niemal bezrefleksyjnie, choć twierdzi, że dzięki temu wszystko jest tak, jak "być powinno". Już jej pierwszy monolog, wygłaszany z zadziorną ignorancją, gdy ruch bioder markuje stosunek, może irytować. Nastolatka mówi, że "właśnie zachodzi w ciążę". Odtąd nie ma władzy nad swoim ciałem. Przejmuje je obcy; inkubowany wampir, który "pije jej krew, osocze i kradnie tlen". Przyszła matka, rozdarta pomiędzy koniecznością i własnymi odczuciami, toczy wewnętrzną walkę. Odegranie niejednoznacznych nastrojów wymaga subtelnych środków aktorskich. W podświadomości Aliny buzują nieartykułowane emocje, dające szansę na eksplorowanie tego, co ukryte - i czego często nie wie nawet ona sama. Dorota Kuduk zmierza w dobrym kierunku, choć w dniu premiery poszukiwała jeszcze sposobu na odegranie tej postaci, prezentując osobę nieobecną duchem, której bierność przełamuje nerwowa egzaltacja.

W "Kwaśnym mleku" powraca temat płci ojczyzny (prapremiera odbyła się w przeddzień Dnia Niepodległości). Polska jest tu kobietą osamotnioną, która w kłopotach skazana jest tylko na siebie. Mężczyźni milczą, bawią się w wojnę na poligonie albo umarli. Zostały tylko matki i córki, których przeklętym losem jest macierzyństwo: to konieczność, chromosomowa pułapka bez wyjścia. We wnętrzu szklanego kubika toczy się życie typowe dla niepełnej polskiej rodziny. Kiedy Alina powiadamia swoją matkę (Ewa Szumska), że jest w ciąży, rozpoczyna się rytuał, powtarzany przez każde pokolenie. Nie służy on jednak wzbudzeniu miłości do dziecka u przyszłej matki. Typowe dla polskiego społeczeństwa spojrzenie na macierzyństwo, jako błogosławiony cel życia kobiety, słodkie poświęcenie i jedyną radość, ukazane zostaje w krzywym zwierciadle. Choć przełamany zostaje duszny stereotyp, nadal brak możliwości wyboru; nie mają jej ani widzowie, ani Alina, bo nie daje jej nasz zwyczaj, kultura ani prawo, stanowiące zarzewie osobistej tragedii wielu kobiet. W scenicznej prezentacji, choć osadzona jest ona w konkretnych realiach, nie pojawia się polemika z realiami życia w kraju, w którym jedno z najostrzejszych praw aborcyjnych w Europie nazywane jest "kompromisem". Na ławie oskarżonych postawione zostają uwarunkowania kulturowe i ich prawodawcy - religia, społeczeństwo i rodzina.

Medea w depresji

Dramat Prześlugi, kojarzonej przede wszystkim z twórczością dla dzieci i młodzieży, zdobył wszystkie nagrody tegorocznej edycji konkursu dramaturgicznego "Metafory Rzeczywistości": nagrodę jury (ex aequo z Ene due rike fake Marzeny Matuszak), nagrodę publiczności i nagrodę dziennikarzy. W zestawieniu trzech tekstów zakwalifikowanych do finału taki werdykt nie dziwi, choć nie najlepiej świadczy o poziomie współzawodnictwa. Bo choć w "Kwaśnym mleku" odważnie prezentowana jest perspektywa dopuszczająca niechęć do własnego dziecka i depresję poporodową, nie brak w nim także łatwych do przewidzenia - a nawet konwencjonalnych - rozwiązań. To rzadki manifest antymacierzyństwa (wzorem mogły być wypowiedzi Simone de Beauvoir czy Rachel Cusk); polemika z nie pozostawiającą alternatywy koniecznością rodzenia i próba obalenia stereotypowego widzenia roli matki. Zbyt często pojawiają się w nim jednak gotowe klisze i schematy w prezentacji zjawisk takich jak dewocja, świętoszkowatość, bunt i brak samoakceptacji. Zarówno językowe, jak i sytuacyjne dowcipy, choć czasem trafione, rzadko przekraczają poziom banalności. Inscenizacja, dokonana przez sfeminizowany zespół pod kierunkiem Uli Kijak, nie wzbogaciła tekstu, a raczej strywializowała go. Przypominający noworoczną szopkę spektakl poruszać może tylko nadwrażliwą część publiczności.

Dzieciobójstwo to motyw obecny w tragediach od czasów "Medei". W ostatnich miesiącach na polskich scenach nie pojawia się on jednak jako powrót do klasyki, a jako próba zmierzenia się z medialną "popularnością" Katarzyny W. W "Kwaśnym mleku", podobnie, a nawet jeszcze wyraźniej niż w rewii "Macabra Dolorosa" Pawła Szarka z krakowskiego Teatru Nowego, chodzi o wskazanie argumentów polemicznych wobec niesławy i społecznego napiętnowania takich kobiet. O tym, że jest ono faktem, przypomina chór przechodniów. Pojawiające się głosy twierdzą, że kobieta pozbawiona genu macierzyństwa powinna zostać wyeliminowana strzałem w tył głowy. Tłum - zajadły niczym ludzie na internetowych forach komentujący zdarzenia z Sosnowca - gotów jest zadziobać domniemaną dzieciobójczynię jako naznaczoną czarną kropką nosicielkę skazy. Niepokoi ona wszystkich, piętnując całą społeczność.

Pomimo wykorzystania różnorodnych konwencji (tragediowej, ale też moralitetowej i kabaretowej) i nawiązań do aktualnych wydarzeń medialnych, spektakl pozostawia wrażenie niedosytu. Nie ratują go karykaturalni strażnicy tradycji: ani owinięta w gwiaździste chusty Matka Boska (Marcela Stańko), ani Podstawowa Komórka Społeczna (Andrzej Szubski, jedyna postać spektaklu w kostiumie, który intryguje, choć wydaje się przekleństwem dla aktora, zmuszanego, by na zmianę, co kilka słów, grać to mężczyznę, to kobietę, to dziecko), ani Światłość (Mariusz Adamski), krocząca po scenie w srebrnym, jak strój selenauty, kontuszu. Za niepowodzenie całego przedsięwzięcia odpowiada nie tylko zespół realizatorek, ale także dramat, nie dość mocny, by mógł sam się obronić. Tekst obfituje we wszystko, czego można spodziewać się po współczesnej literaturze zaangażowanej: pojawia się w nim nawiązanie do głośnego wydarzenia medialnego, są personifikacje abstrakcyjnych pojęć, jest komiczna prezentacja elementów religijnych, naśladowanie języka forów internetowych i cytowanie tak zwanej "opinii publicznej". Nie ma natomiast miejsca dla metafory, która wymuszałaby lekkość scenicznej prezentacji i prowokowała do odejścia od dosłowności prezentacji. Zaskakujące, że żal ten prowokowany jest po raz kolejny przez dramat zwyciężający w konkursie "Metafory Rzeczywistości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji