Artykuły

Giertych skona

O "Trylogii" Jana Klaty w Starym Teatrze rozmawiają rycerze trzej: Łukasz Drewniak, Tadeusz Nyczek i Jacek Sieradzki

Łukasz Drewniak: Rany boskie, "Trylogia" na scenie! Nie sądziłem, że czegoś tak ekstraordynaryjnego dożyję. Czego Jan Klata szuka dziś u Sienkiewicza?

Tadeusz Nyczek: Myślę, że przede wszystkim sprawdza mit "Trylogii", który oderwał się od pierwowzoru i fruwa na różnych płaszczyznach.

Jacek Sieradzki: Całą biblioteczkę mitów! Wie, że każdy zna "Trylogię" jak nie z lektury, to z filmu, więc nie musi i nie chce opowiadać fabuły. Daje sygnały i sprawdza, jak brzmią.

T.N.: Nikt w jego przedstawieniu nie gra Sienkiewiczowskich bohaterów wprost. No bo jaka to krucha Basieńka z Anny Dymnej, a Kimicic z Krzysztofa Globisza? Zagłoba jest o połowę młodszy od Wołodyjowskiego, a braci Janusza i Bogusława Radziwiłłów grają ojciec i syn Peszkowie. Wszyscy odziani w kaftany pół szpitalne, pół z ciuchlandu, poowijani w bandaże. To raczej JACYŚ POLACY, może i po prostu aktorzy, którzy znaleźli się w symbolicznym miejscu historii - w kościele przerobionym na szpital wojskowy. Bo nasza historia to nieustanne lizanie ran po jakichś wojnach i powstaniach, i dziękowanie Bogu, że się przeżyło. Bardzo pojemna i ładna metafora. Notabene teatralnie Klata sporo tu zawdzięcza Mikołajowi Grabowskiemu i jego słynnemu "Opisowi obyczajów".

Ł.D.: Przy okazji zobaczył wszystkie straszności "Trylogii": ogromny ładunek ksenofobii, fanatyczny stosunek do religii. Przeraża go ten zbiór wad narodowych, które długo uważaliśmy za cnoty. Bo pozwoliły nam ocaleć. A nie wiem, czy warto było przetrwać tylko dzięki złu i głupocie.

J.S.: Gdyby tak miało być, nie widziałbym w tym większego sensu. "Trylogia" miała swoją siłę mitotwórczą, fakt. A że mit ten budowany był po części z zachowań, które my dziś uważamy za skrajnie niepoprawne - fanatyzmu, mizoginizmu, szowinizmu? Owszem, jest się czemu przyglądać, ale żeby się od razu przerażać? Nie myślę, żeby dziesięciokrotne powtórzenie frazy Zagłoby "Żydzie, parchu, chleba z pajęczyną" - a taki środek perswazji stosuje reżyser - mogło wzbudzić jakąś szczególną refleksję u widzów. Na przykład, żeby wszyscy na widowni natychmiast zaczęli się wstydzić za Sienkiewicza i jego czytelników.

Ł.D.: Ale nie zaprzeczysz, że duża część fraz naszych ukochanych bohaterów z "Trylogii" brzmi dzisiaj strasznie. Trudno znieść, że świetlana postać takie świństwa mówiła, a ja tego wcześniej nie zauważyłem. To jak odkrycie, że babcia była kurwą.

J.S.: Kto chciał wiedzieć, że babcia była kurwą, ten wiedział. Wystarczyło, że przeczytał Gombrowicza.

T.N.: Zastanawiam się, czy to jest tylko kabaret odegrany na gruzach polskiej historii i mitologii, czy smutna obserwacja, że mieliśmy bezsensowną historię, w której musieliśmy zawsze o coś walczyć, a potem heroizować nasze nieraz wątpliwe zwycięstwa. U Klaty małość ludzka często wy-grywa z pozorowaną wielkością. Ale czy to nieustanne i bardzo miejscami zabawne przekłuwanie balonów nie staje się chwytem zbyt łatwym?

Ł.D.: Na pewno to nie jest kabaret w stylu radiowych "Rycerzy trzech" Waligórskiego.

J.S.: Finał jest inny, poważny, ale o tym za chwilę. A co do tego kabaretu... Dla mnie Jan Klata jest pierwszym felietonistą polskiego teatru. Realizuje sceniczne felietony, nie dramaty. Tu też mamy pomysł felietonowy: oto pogrążona w szpitalnym śnie Polska, która - gdy wezwać do boju - odgrywa sobie stereotypy z "Trylogii". Oczywiście na śmiesznie, bo Wołodyjowski w wykonaniu siedemdziesięcioparolatka Andrzeja Kozaka, cudownego safanduły, to czyste jaja. Czterogodzinne kłucie patetycznych balonów to jednak lekka przesada.

T.N.: Może to wszystko było też zrobione przeciwko Giertychowi z jego doktryną "więcej w szkole Sienkiewicza, mniej Gombrowicza"? Właśnie Gombrowicza, który pisał, że Sienkiewicz ucukrował nam gorzkie prawdy i zanurzył w odmętach mitologii? "Panie Romanie - krzyczy Klata - pana to strasznie wkurzy, co ja tu zrobiłem, ale to ja, nie pan, uratuję Sienkiewicza dla nastolatków, których Trylogia śmiertelnie nudzi".

Ł.D.: To nie tylko Gombrowicz przeciw Giertychowi. Klata odnajduje w "Trylogii" coś, co go naprawdę zachwyca. Choćby opowieść o tym, czym może być bohaterstwo. Nawet w złych czasach, nawet w wykonaniu kalekich, śmiesznych i głupich bohaterów. Ośmieszone są formy miłości w wykonaniu Sienkiewicza. Ale sedno jest ocalone.

T.N.: Zgoda, że to nie jest tylko szyderstwo. Ale na pewno duży cudzysłów, zabawa konwencjami, wywracanie literackich stereotypów. Czasami przełamywane momentami autentycznie czułymi, jak w scenie, gdzie Helena i Oleńka, obie w ciąży, wspomagają się, szepczą do ucha rady, wsłuchują w swoje brzuchy. A mężowie siedzą na sąsiednim łóżku jak koguty na grzędzie. Klata dobrze wyczytał u Sienkiewicza podział na solidarność kobiet i solidarność mężczyzn. Baby trzymały się razem jako matki, żony i narzeczone żołnierzy idących na śmierć też w osobnej męskiej wspólnocie losu.

Ł.D.: Myślę, że gdzieś podczas roboty reżyser zdał sobie sprawę, że on tego mitu nie zabije. Można z pewnych rzeczy się śmiać, przesuwać je na inne miejsca, ale zostaje coś, czego się nie da rozwalić. Rozbłyski piękna i dobra w groteskowym świecie.

T.N.: Powtarzam: zgoda, to nie tylko kabaret. Ale autentycznie wściekła mnie scena rozstrzeliwania Polaków przez symbolicznego ruskiego, czyli Tatara Azję Tuhajbejowicza, zagrana jako parodystyczny cytat z finału Wajdowskiego filmu o Katyniu. Katyń to nie jest ucukrowany mit a la Sienkiewicz. Klata chyba się zapędził w uniwersalizowaniu polskiej historii.

Ł.D.: To nie jest wcale śmieszna scena!

T.N.: Naprawdę? Ale przecież idą na rzeź z uśmiechem! Bo co, bo lubią? Bez hecy.

J.S.: Dla mnie przedstawienie dzieli się wyraźnie na dwie części. O pierwszej powiedziałem: to przydługie, groteskowe badanie wyporności mitów wpisanych w "Trylogię". Druga zaczyna się w chwili, gdy Azja Tuhajbejowicz ogromnieje ponad wymiar parodii. Staje się majestatycznym Obcym, który rytualnie rozstrzeliwuje Polaków: oto przyszła wschodnia nawała. Potem słyszymy z offu opis męczeństwa Azji na palu - znaczy myśmy też mordowali. Potem biegnie wzruszające wyznanie wiary w poświęcenie (Wołodyjowski w przedśmiertnej rozmowie z Baśką), a na koniec otwiera się właz w podłodze i wszyscy skaczą do kanału. Straszne materii pomieszanie. Autentyczne i celowo wywołane wzruszenie, teatralnie piękne, plus seria skojarzeń tak upraszczających i łatwych, że Sienkiewicz jako mitotwórca uśmiechnąłby się z politowaniem. Ł.D.: Pamiętaj, że pojęcie serio dla nas i dla Klaty to niekoniecznie to samo.

T.N.: Nic nie mówiliśmy o aktorach, ale tylko dzięki nim to buffo i to serio mogło się udać. Przecież wystarczyło, żeby nie unieśli konwencji, i wszystko na nic. Niby lekko bawią się rolami, a przecież harują jak stado wołów. Ponad cztery godziny w ciągłym ruchu i nieustannym przerzucaniu się to rolami (niektórzy grają po kilka), to zmiennymi sytuacjami. Nie zawsze udaje im się utrzymać napięcie, są momenty nudy i zapaści, może trzeba było bardziej przyciąć całość. Swoją drogą bardzom ciekaw, jak podzieli się widownia. Kto się wścieknie i wyjdzie, a kto w domu złapie się za Sienkiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji