Artykuły

Krystyny Skuszanki czytanie "Dziadów"

Jest to inscenizacja odważna. Odważ­na, choć nie epatująca formą. Nie ma w niej również bezpośrednich nawiązań do przedstawień, które odegrały szczególną rolę w kształtowaniu się wizji teatralnej "Dziadów". Krystynę Skuszankę nie in­teresują także polemiki z ogromnym dziś krytyczno-literackim komentarzem dramatu. Istotny okazuje się tu przede wszystkim nasz obecny czas historyczny, sprzymierzony z myśleniem wielkiego romantyka.

Pisane przez lat kilkanaście "Dziady", niejasna numeracja części, już wśród współczesnych prowokowały spór o gra­nice autonomii kolejnych tekstów. Dzi­siaj najchętniej operuje się ostrożnym terminem: cykl "Dziadów", sygnalizują­cym z jednej strony konwencję epoki, ot­wartą strukturę dzieła, styl sztuki świa­domie niespełnionej, a z drugiej rozmai­ty zakres przeżyć poety i doświadczeń narodu. Zatem dramat-cykl oraz skom­plikowana tożsamość psychiczna boha­tera - tworzące więź konstrukcyjną, o której ciekawie pisała Zofia Stefanowska: "... zgodziwszy się więc, że jedność jego biografii stanowi o jedności całego dzieła, dodać trzeba, że ta biografia peł­nić może w "Dziadach" rolę siły napędo­wej dramatu, ponieważ wyrażają się w niej nie tylko indywidualne właściwości Gustawa-Konrada, lecz i kwestie ogól­niejsze." Tu tylko jedno zastrzeżenie. W praktyce teatralnej powierzchownie eks­ponowany wątek biograficzny często oddalał plan historii, filozofii, a nawet poezji. Zwłaszcza kiedy romantyczną or­namentykę celebrowano kosztem walo­rów poznawczych utworu.

Krystyna Skuszanka sięga po "Dzia­dy" trzeci raz. Ale po nowohuckiej (1962) i pierwszej warszawskiej (1964) realizacji (obie współautorstwa K. Skuszanka, J.Krasowski) powstało przedstawienie całkowicie odmienne. Sądzę więc, że na­leżałaby je raczej wpisywać w stale obec­ną u Skuszanki tradycję wielkiej roman­tyki - niż wiązać z tamtymi. Poprzedni etap stanowiła warszawska "Lila Weneda". Spektakl gorzki, nie wolny od ironii, lecz równocześnie prawdziwie przejmu­jący. Spektakl, w którym myślenie Pol­ską uzyskało bardzo precyzyjny kształt teatralnej metafory.

W "Dziadach" nowo zrealizowanych natomiast, podobnie ściśle, obraz po ob­razie rysuje Skuszanka wizję mrocz­nych, chwilami okrutnych narodowych Zaduszek. Wszystkie zdarzenia rozgry­wają się w przestrzeni jesiennego cmen­tarzyska (scenografia K.Kępińskiej). Już w I akcie nastąpi metamorfoza Upiór-Gustaw-Konrad. Ten, od początku z wy­raźnym stygmatem szaleństwa, bohater (Jacek Dzisiewicz) wydaje się w "godzi­nach miłości, rozpaczy, przestrogi" czło­wiekiem udręczonym do granic. Nie czas i miejsce na ładną retorykę i gest. Szlachetny patos Księdza (Czesław Jaroszyński) nie znajduje więc słuchacza. Natomiast dobiegają pierwsze akordy muzyczne (muzyka A.Walaciński). W kli­macie oratoryjno-misteryjnym mieszczą się sekwencje obrzędu. Kary, ostrzeże­nia wychodzą od ludzi i do nich wracają. Nie ma zjaw. Jest plastyczny inscenizatorski skrót, akcentujący przede wszyst­kim sens przestrogi i wyraziste aktors­two zespołu.

Akt II. Zwarty, organizowany wokół Wielkiej Improwizacji i Widzenia ks. Pio­tra. Powściągliwa i konsekwentnie tłu­miona ekspresja opowieści Sobolewskiego (Paweł Galia), a chwilę później mono­log Konrada. Zamiast diabelskich podszeptów dzwonki. Piętrzą się racje bun­townika, które Dzisiewicz ostro punktuje wedle wprowadzanych przez poetę nie­wiadomych, sprzeczności, argumentów. Wzmaga się szaleństwo. Gęstnieją znaki zapytania. Coraz więcej chrapliwych od­cieni w głosie. Już nie słychać dzwonków. Nad leżącym Konradem trwa sprzeczka szopkowych diabłów (Stanisław Banasiuk, Grzegorz Gadziomski). Wchodzi Ksiądz Piotr. Gustaw Kron narzucił po­staci ścisły rygor środków ekspresji. Wy­cisza się ekstaza, mistycyzm uniesień. Zaczyna dominować tragicznie ludzkie zmęczenie, obecne i w chwili ostateczne­go rozrachunku, kiedy spowiednik bierze na siebie winy grzesznika, po to by ura­tować "wskrzesiciela narodu". W kręgu poetyckiego symbolu (wspomaganego zmianą świateł, piękną kolorystyką kos­tiumu) rozgrywa się dialog: Ksiądz Piotr - Duch (Aleksandra Zawieruszanka).

Akt III. Z chichotem szatanów "wtańcowuje" na scenę Senator otoczony kłę­bowiskiem pochlebców. Nie szczędząc groteskowych przerysowań gestu i mi­miki Krzysztof Chamiec bezbłędnie tra­fia w ton sarkazmu. Jesteśmy świadkami kształtowania się ludzkiej bestii. Wśród świty służalców dobitnie portretowani: Doktor (Stanisław Mikulski)i Bajkow (Józef Nalberczak). Szlachetnie, bez sztukowań emfazy rozbrzmiewa skarga Pani Rollison (Ewa Krasnodębska). Ustawiwszy na balu, ze wskazówką autora, grupy - lewą i prawą, Skuszanka dokonuje pewnych skrótów, ostro puentując odmienne racje polityczne.. Za chwilę dopełni się moment narodowych Zaduszek. Wchodzą: Guślarz (Eugeniusz Kamiński) i Kobieta w czerni (Alicja Jachiewicz). W oddali widoczne są dwie sylwetki: spóźniona uczestniczka obrzędów i zespolony z cmentarnym krzyżem Konrad. Taki jest finał tego aktu klęski lub, powiedzmy ostrożniej, aktu udręczenia.

Inscenizacja Krystyny Skuszanki prowokuje. Jest wyzwaniem wobec odbioru tradycji romantycznej, na którą składa się potoczna świadomość i cały szereg literackich uzasadnień. Jest osądem, choć żadną miarą nieaktualizującym, ale prowadzonym z dzisiejszej perspektywy. Aprobując go, czy odrzucając, trzeba jednak przyznać temu osądowi rangę wielkiej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji