Artykuły

Pietras do Weissa: Słowa wsparcia i otuchy

Moje długoletnie teatralne doświadczenie podpowiada, że w zespole o wiele lepiej mieć - jeśli w ogóle! - kochankę, matkę, potomstwo z kolejnych małżeństw lub nawet wnuków, niż aktualną żonę. Ministerstwo powinno ten problem uwzględnić w tworzonym właśnie regulaminie nieszczęsnych konkursów na stanowiska dyrektorów teatrów. Wśród kandydatów priorytetowych znaleźliby się wreszcie płci obojga wdowcy, starzy kawalerowie, panny do wzięcia i tak pilnie ostatnio tropieni geje - pisze Sławomir Pietras w Angorze.

Od kiedy moje felietony przedrukowuje e-teatr w dziale Opinie, pilnie zaglądam na jego łamy. Tak stało się również w zeszłym tygodniu, gdzie natknąłem się tym razem na niefortunne refleksje Marka Weissa pt. "Trzynastka".

Marek (dla mnie zawsze bardziej Grzesiński) od lat kieruje Operą Bałtycką w warunkach trudnych i w kondycji ekonomicznej na granicy z niemożliwością. Ale robi to profesjonalnie, z ambitnym - nieunikającym ryzyka - repertuarem. Wbrew przeciwnościom jest dzielny, stanowczy i konsekwentny. Jak każdy z nas przejawia przy tym kilka słabości.

Zamiast - trzymając pewnie pióro w ręku - snuć ciekawe refleksje wokół swej codzienności, recenzuje i wartościuje własną działalność. Wystawia jej przy tym - co zrozumiałe - jak najlepsze oceny. Trzeba liczyć się z tym, że zastępowanie, uzupełnianie lub korygowanie w tym względzie krytyków nie usposabia ich najlepiej do Opery Bałtyckiej. Zamiast skarżyć się publicznie na licznych wrogów i wymieniać ich po kolei, powinno się wszelkimi dostępnymi środkami ich unicestwiać, a nie promować na swym portalu. Nie namawiam, ale w Trójmieście jest do dyspozycji wiele możliwości: gotowych na wszystko menelów, wypadki tramwajowe obok Opery, głębokość wody w Motławie albo nieplanowane skoki z sopockiego molo. Zwłaszcza - jak pisze Grzesiński - że nienawidzą, dokopują i jest ich tylko garstka.

Największa słabość Marka to jego żona Izadora. Brak z naszej strony należytego podziwu dla jej spektakli, talentu choreograficznego, czy wątpliwości, że jest "coraz powszechniej traktowana w Trójmieście jako chluba tego regionu i artystka rozsławiająca imię Opery Bałtyckiej i jej Teatru Tańca daleko poza granicami naszego kraju", Marek przyjmuje jako akty wrogie, przyjacielską nielojalność i głęboką niesprawiedliwość.

Że też musiało to spotkać człowieka tak inteligentnego, artystę tak przenikliwego i reżysera tak niepospolitego. Moje długoletnie teatralne doświadczenie podpowiada, że w zespole o wiele lepiej mieć - jeśli w ogóle! - kochankę, matkę, potomstwo z kolejnych małżeństw lub nawet wnuków, niż aktualną żonę. Ministerstwo powinno ten problem uwzględnić w tworzonym właśnie regulaminie nieszczęsnych konkursów na stanowiska dyrektorów teatrów. Wśród kandydatów priorytetowych znaleźliby się wreszcie płci obojga wdowcy, starzy kawalerowie, panny do wzięcia i tak pilnie ostatnio tropieni geje.

Mareczku! Jeśli nie cała Polska, to na pewno nasze środowisko z sympatią i nadzieją patrzy na Twoje poczynania w Operze Bałtyckiej. Aktualnie nie wszyscy przyjeżdżamy z daleka, by oglądać ich rezultaty, dlatego że nad morzem nie bywa się zimą, tylko latem. Twoje sukcesy wzmacnia fakt, że w pozostałych polskich teatrach operowych dzieje się nienajlepiej. No, może poza Operą Narodową, której rzecznik prasowy Jacek Marczyński co kilka dni przekonuje nas o tym w "Rzeczpospolitej".

W Łodzi szereg zmian kadrowych. W Poznaniu - po dymisji wszystkich dyrygentów - ten, który pozostał, wykorzystuje chwilową władzę, dyrygując wszystkim, co mu potrzebne, a nie tym, co obchodzi publiczność. W Warszawskiej Operze Kameralnej głęboka restrukturyzacja. W Krakowie chwalebna stabilność, a w Bytomiu gorszące incydenty z kłótniami, wyzwiskami, sądami, rzekomymi nagłymi skokami ciśnień u artystów, nagłymi zwolnieniami lekarskimi i spektaklami odwoływanymi w ostatniej chwili.

Odkąd zbudowano obwodnicę, szerokim łukiem omijam Wrocław w drodze do Kotliny Kłodzkiej, więc nie wiem, co dzieje się w Operze. Pozostały Szczecin i Bydgoszcz. Na Zamku niekończący się remont, a pod tymczasowym operowym namiotem abdykacje, dźwięk przejeżdżających tramwajów i ogólna radość z nominacji Warcisława Kunca w Teatrze Wielkim w Łodzi.

Nad Brdą natomiast wszystko w porządku i tylko jedna dymisja. To ja padłem jej ofiarą - po kilkunastu latach wiernego służenia Bydgoskiemu Festiwalowi Operowemu jako spiker, komentator i propagator tej wspaniałej imprezy. Mareczku, pamiętając, jak narzekałeś, że przed laty bez wahania przyjąłem twą abdykację w Poznaniu, traktuj moją bydgoską klęskę jako słowa wsparcia i otuchy, że jest jeszcze sprawiedliwość na ziemi.

Na zdjęciu: "Sen nocy letniej", choreogr. Izadora Weiss, Bałtycki Teatr Tańca

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji