Artykuły

Piosenki nie o poranku i nie na dziewiątą rano w radiu

- Z wielu tekstów Jonasza Kofty wybrałem kilka najważniejszych dla mnie, które składają się w jedną historię, same ze sobą tworzą jakby scenariusz spektaklu i jego narrację - DARIUSZ LEWANDOWSKI przed premierą spektaklu muzycznego "Nieobecni" w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp.

Kolejna premiera w Teatrze Osterwy. Tym razem "Nieobecni", widowisko muzyczne oparte na piosenkach Jonasza Kofty, najlepszego "przewodnika po meandrach ludzkich spraw". To autorski spektakl znanego aktora, reżysera i choreografa Dariusza Lewandowskiego.

Dariusz Barański: Polska piosenka kiedyś miała szczęście do tekściarzy: Osiecka, Przybora, Młynarski czy Kofta. Z nich wszystkich to Kofta jest chyba najbardziej poetycki?

Dariusz Lewandowski: Zdecydowanie tak. Zmieniły się czasy, muzyka się zmieniła na tyle, że odeszliśmy od piosenek, w których ważny jest przekaz poetycki. Poszliśmy w totalną komercję. I nie jest to dobry czas dla dobrych tekściarzy. Wciąż jest Młynarski, a przecież nie pisze piosenek dla współczesnych wokalistów. Dlaczego? Ani on nie odnajduje się w dzisiejszej muzyce, ani ta muzyka nie chłonie takich tekstów. Kiedyś muzyka, piosenka była literacka. Wynikała z tekstu. bazowała na tekście i była do niego dopasowana. Teraz jest często odwrotnie: pisze się szlagwort, melodyjkę, która wpada w ucho, i do tego trzeba parę słów, żeby się dobrze zrymowało. Najlepiej na miękko, żeby nie odwracało uwagi od przytupywania nogą.

Surowa ocena...

Oczywiście nie wszędzie i nie zawsze tak jest. Jednak generalnie nie jest to dobry czas dla dobrych tekściarzy, chociaż kilku jest. Michał Zabłocki, który pisze m.in. dla Grzegorza Turnaua, jest Marcin Świetlicki, który pisze dla siebie, dla Świetlików i dla innych grup, jest Krzysztof Varga, czyli trochę jeszcze gdzieś tej dobrej muzyki do dobrych tekstów jest. Ale wracając do tamtych czasów, do Kofty. Rzeczywiście on jest najbardziej poetycki i najbardziej mroczny. Dotyka głębszych płaszczyzn egzystencji, spraw, o których rzadko się w piosenkach śpiewa. Nie chcę go porównywać do Osieckiej czy Młynarskiego, ale faktycznie jest inny. To jest raczej taki Gainsbourg albo polski Brel. Z jednej strony pozwala sobie na teksty bardziej frywolne, chwalące życie, np. "Jak dobrze wstać skoro świt" czy "Autobusy zapłakane deszczem", a z drugiej strony mamy "Stopklatkę", "Popołudnie". Albo "Sambę przed rozstaniem", z której my tu w teatrze wyciągamy samo sedno. Bo ja mam wrażenie, że oryginalne wykonanie Hanny Banaszak jest jakby w kontrze do tego tekstu. Może i tak właśnie miało być. Jednak my gramy ten tekst zupełnie inaczej.

Kofta jest znany, ale mimo to jakby zapomniany. Może za trudny?

To wynika z tego, o czym przed chwilą mówiłem. Osiecka jest bardziej o życiu. Miała szczęście do kompozytorów, którzy pisali rzeczy nośne. Przecież to była główna autorka Maryli Rodowicz. A wiadomo: Rodowicz to same hity i gdzieś to w Polskę się niosło. Młynarski to klasa sama w sobie, jego utwory wpadają w ucho i najczęściej sam je śpiewał. A Kofta? Te teksty nie były prosto napisane i przez to wymagały trochę innej muzyki. A czym trudniejsza muzyka, trudniejsza piosenka, tym węższy zakres odbiorców. Weźmy na przykład utwór "Podziel się ze mną swoim bólem", czyli "Śpiew ocalenia". Wykonuje to Niemen, i to ma swoją wagę. To nie jest utwór, który się puszcza o 9 rano w radiu. Kofta należy więc do tego panteonu polskich tekściarzy, ale jest z nich jakby najgłębszy.

To fascynacja poetą? Już kilka lat temu zrobił pan spektakl z piosenkami Jonasza Kofty

Owszem, lubię piosenkę literacką, z tekstem. Ale lubię też bardzo różne inne rzeczy. Okazało się natomiast, że Teatr Osterwy potrzebuje co jakiś czas nowego spektaklu muzycznego. Ja rzeczywiście robiłem tak spektakl w Warszawie i zdaniem dyrektora Tomaszewicza to by się nadawało też na gorzowską scenę. Zresztą dyrektor znał kiedyś Jonasza Koftę osobiście i bardzo go cenił. Dlatego chciał go przybliżyć gorzowskiej publiczności.

Chodziło o proste przeniesienie i odtworzenie tamtego spektaklu z gorzowskim zespołem?

Nie byłbym sobą, gdybym tak zrobił. Nie lubię kopiować, powtarzać się i odcinać kuponów od tego, co już raz zrobiłem. Zaproponowałem więc, że możemy zostać przy Kofcie, ale ja zrobię to zupełnie inaczej. Jestem o osiem lat starszy, dojrzalszy, bardziej doświadczony i przekuje to na spektakl wyższych lotów. W Warszawie zrobiłem spektakl bardziej lekki, spokojny, recitalowy. Tutaj przygotowuję spektakl dramatyczny, bardziej mroczny, z jednej strony urzekający wizualnie, a z drugiej dojmujący. To zupełnie inna bajka.

Mieliśmy już w gorzowskim teatrze spektakle muzyczne oparte na piosenkach znanych autorów czy wykonawców. Na przykład "Kochać" lub "Trzy razy Piaf". Zwłaszcza "Piaf" opowiadała historię, życie pieśniarki tylko piosenkami, bez słów. Jaka będzie pana narracja? Również samymi tekstami piosenek?

Z wielu tekstów Jonasza Kofty wybrałem kilka najważniejszych dla mnie, które składają się w jedną historię, same ze sobą tworzą jakby scenariusz spektaklu i jego narrację. I ja te teksty włożę w usta normalnym bohaterom, normalnym ludziom, którzy żyją pośród nas. Postawię na scenie kamienicę, jak stoi w Gorzowie, opuszczoną starą introligatornię, i w tej kamienicy osiedlę tych ludzi. Oni opowiedzą historie przez te piosenki, ale też przez różnego rodzaju wątki, które toczą się bez słów. Ja żartuję, że robię coś w rodzaju komiksu na scenie, pokazuję historyjki opowiadane bardziej obrazkami, kadrami, sytuacjami niż słowami. Ale w te historyjki wplatam też piosenki. Z jednej strony mamy coś w rodzaju gigantycznej choreografii, w której wszyscy aktorzy są zobowiązani chodzić jak po sznurku, odtwarzać historyjkę ruchowo, a z drugiej strony co jakiś czas jedna z tych postaci mówi coś o sobie, o sytuacji poprzez piosenkę Jonasza Kofty. To bardzo ciekawe, nie widziałem wcześniej czegoś takiego w teatrze i mam nadzieję, że to się spodoba.

Patrząc na skład aktorski, będą tu bardzo różne osobowości, bardzo różne głosy. Jest i Marzena Wieczorek, i Joanna Ginda, jest Joanna Rossa i Jan Mierzyński czy Michał Anioł. Ta kamienica ma bardzo różnorodnych lokatorów.

Dobieraliśmy ludzi do charakteru piosenek. Te postaci mają być właśnie różne. To nie jest koncert, nie śpiewamy w jakiejś harmonii, na głosy. To jest opowieść o kilku ludziach, z których każdy ma inną historię, każdy jest z innej bajki. Są różne postaci, w tym również te nierzeczywiste. Jest w tym spektaklu pewna oniryczność, bo postaci rzeczywiste mieszają się z nierzeczywistymi, sytuacje realistyczne z absurdalnymi. Powstaje coś w rodzaju bajki dla dorosłych. Te opowieści są bardzo na serio, bardzo poważne i dramatyczne, ale z drugiej strony pozwalamy na elementy groteski czy wręcz bajkowe. To jakby przełamuje trudne dojmujące teksty i trudne aranżacje Piotra Hajduka, ale to też daje fajny efekt, namnaża nam znaczeń.

Widzowie będą więc czekać nie tylko na kolejną piosenkę, ale również na to, co się też wydarzy za chwilę...

Zwłaszcza że pomysł na ten spektakl jest dość przewrotny. Polega na tym, że historyjka tak naprawdę trwa siedem minut. My jednak powtarzamy ją sześciokrotnie. Za każdym razem coś zmieniamy, dzieje się coś innego, co reakcją łańcuchową wpływa na inne wydarzenia i powoduje, że ta sama historia jest pokazana z innej strony, coś innego się w niej odkrywa. Możne mieć poczucie, że to ta sama historia, tylko opowiedziana z różnych punktów widzenia. Albo też skojarzyć to z życiową rutyną, której bohaterowie doświadczają dzień po dniu, próbują ją komentować, zmieniać. Okazuje się jednak, że wszyscy jesteśmy w tej kamienicy zamknięci. Bohaterowie żyją, ale w sensie biologicznym. Duchowo są martwi, nieobecni.

Wspomniał pan o trudnej aranżacji muzycznej. Nie powstała jednak nowa muzyka do tekstów Kofty?

Nie pisaliśmy nowej muzyki, ale aranżacja Piotra Hajduka jest absolutnie przewrotna. W niektórych wypadkach możemy mieć problem z rozpoznaniem oryginalnych, znanych motywów. Nie chcieliśmy robić tego, co było już wiele razy. Nie chcieliśmy śpiewać np. piosenki "Jej portret" w klasycznym ujęciu czy "Samby przed rozstaniem" tak jak Hanna Banaszak. To już było i można sobie puścić z płyty. Tymczasem tu współczesny aranżer dostał dawny materiał i moim zdaniem zrobił z tego majstersztyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji