Artykuły

Księżna Diana ożyła

"Alcestą" w Madrycie Krzysztof Warlikowski rozpalił emocje Hiszpanów do czerwoności - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej. Gdy w Teatro Real zakończyła się premiera, odczuciom dali wyraz burzliwie, krzycząc i bucząc, a nawet wznosząc okrzyk: "fuera!", kierowany zazwyczaj do osób niepożądanych. W hałasie zginęły głosy uznania, bo zgodności wśród widzów nie było.

Skrajne emocje wzbudził sposób, w jaki polski reżyser potraktował XVIII-wieczną "Alcestę" Christopha Willibalda Glucka o przełomowym znaczeniu w historii opery. W podręcznikach czy leksykonach pisze się o niej dużo, ale traktowana jest jak zabytek z przeszłości.

I oto Krzysztof Warlikowski sprawił, że wobec "Alcesty" nie da się przejść obojętnie. Przeniósł do współczesności tę zaczerpniętą od Eurypidesa opowieść o królowej Tesalii, która postanawia złożyć życie w ofierze, by w zamian - jak chcą bogowie - wyzdrowiał jej mąż, król Admet. W losach Alcesty dostrzegł analogię do księżnej Diany, ona też poświęciła wszystko, a jej śmierć w gruncie rzeczy wzmocniła wizerunek brytyjskiej monarchii.

Teatro Real należy do czołówki teatrów operowych Europy, jego budżet w początkach dekady sięgał 60 mln euro rocznie. O takich sumach wiele innych scen może tylko marzyć. I choć kryzys spowodował, że pieniędzy jest mniej, ranga artystyczna pozostała ta sama.

Najmłodsze dziecko menedżera

Wszystko, co dzieje się w Teatro Real, Europa śledzi z uwagą. Krzysztof Warlikowski nie jest tu zaś debiutantem, "Alcesta" to jego czwarta inscenizacja, którą mogła poznać hiszpańska publiczność. Polak trafił do Madrytu po spektaklach zrealizowanych w Paryżu czy Brukseli i z rekomendacji Gerarda Mortiera, do niedawna dyrektora Teatro Real, a obecnie jego doradcy artystycznego.

Gerard Mortier i Alexander Pereira to od kilku dekad dwaj najważniejsi menedżerowie operowi Europy. Diametralnie różnią się gustami, ale mają tę samą skuteczność w realizowaniu swych wizji. Pereira - obecny szef festiwalu w Salzburgu, a za rok dyrektor La Scali - stawia na gwiazdy, dostrzegł m.in. talent Piotra Beczały. Mortier lansuje reżyserów, którzy nie chcą traktować opery jak wystawnej zabawki. W jego stajni znalazło się więc miejsce dla takich twórców jak Peter Sellars czy Christoph Marthaler.

W jednym z niedawnych wywiadów Mortier nazwał Krzysztofa Warlikowskiego "swoim najmłodszym dzieckiem". Sposób myślenia polskiego reżysera niewątpliwie mu odpowiada, dewiza Mortiera brzmi: "im mniej, tym więcej". Ceni inscenizatorów, którzy osiągają efekt prostymi środkami: prowadzeniem postaci, grą świateł, zabudową sceny bez konieczności wydawania milionów euro na kosztowne kostiumy i dekoracje.

Królewskie obowiązki

Taki właśnie teatr tworzy Warlikowski. "Alcesta" rozgrywa się w jednej scenerii. Surowe ściany, charakterystyczne dla stylu scenografki Małgorzaty Szcześniak, mogą być salą szpitala wizytowanego przez Alcestę, ale po chwili pojawiające się pęknięcie w kształcie krzyża na jednej ze ścian sprawia, że to świątynia, w której królowa składa biżuterię jak wota w intencji małżonka. Potem wjeżdżają ogromne stoły i zaczyna się przyjęcie na cześć uzdrowionego Admeta.

Każda z tak odmiennych scen jest sugestywna, co świadczy o reżyserskich umiejętnościach Warlikowskiego. Kłopot ze spektaklem zaczyna się po przerwie. Akt III rozgrywa się w królestwie cieni, bo "Alcesta" Glucka powiela mit o Eurydyce. Herkules, nie mogąc się pogodzić z jej śmiercią, rusza pod ziemię, by zwrócić ją Admetowi.

Walkę Herkulesa Warlikowski przedstawia, używając chwytów zbyt dobrze znanych z jego spektakli, natrętna, a uboga choreografia Claude'a Bardoulia po prostu irytuje. Niepotrzebnym wtrętem są ponadto dopisane sceny z mówionymi, angielskimi dialogami. Tylko pierwsza, przed uwerturą - wywiad telewizyjny, którego udziela Alcesta - tłumaczy zamysł reżysera.

Przez takie dodatki nie dość wyraziście przebija się myśl główna. W oryginale opera kończy się happy endem, Apollo błogosławi połączenie małżonków. Warlikowski próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: czy po tak wielkiej ofierze można wrócić do normalnego życia? I czy Alcesta zrobiła to z miłości czy nie chcąc wyłamać się z królewskich obowiązków? Lady Di też poświęciła wszystko, a jednak nie udało jej się zachować nawet pozorów udanego związku.

Błąd w obsadzie

Heroizm Alcesty rozmywa się też z powodu błędu obsadowego. Niemka Angela Denoke jest wspaniałą śpiewaczką, ale w innym repertuarze, choćby jako bohaterka "Sprawy Makropulos" Janačka w parysko-madryckiej inscenizacji Warlikowskiego. W klasycystycznej operze Glucka jej głos jest martwy, nie wyraża żadnych emocji, a reżyser wybrał ją chyba głównie ze względu na podobieństwo do księżnej Diany.

Amerykański tenor Paul Groves (Admet) nie miał więc godnej partnerki. Dyrygent Ivor Bolton dwoił się i troił, by namiętność była w muzyce, ale to za mało. Można udawać, tak jak w ostatniej scenie, gdy widz ogląda Alcestę i Admeta z dziećmi przy śniadaniu, że wszystko biegnie znakomicie, ale to przecież nieprawda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji