Artykuły

Śmierć w starych dekoracjach

Drogi Jerzy! Wybacz, że tym spóźnionym listem dołączam do tego niewczesnego hałasu wokół Twojej Osoby. Hałasu, za którym nigdy specjalnie nie przepadałeś, a i dziś pewnie nie życzyłbyś go sobie w nadmiarze, oczekując raczej od kogoś, kto zabiera głos, maksimum umiaru i powściągliwości - cech, które chcąc nie chcąc wpajałeś we mnie przez okrągłe 20 lat - Jerzego Grzegorzewskiego wspomina Zbigniew Zamachowski w Foyer.

Dlatego jestem pewien, że zerkasz teraz przez ramię na ten mój epistolograficzny trud i chichrasz się dyskretnie zza okularów, ilekroć zapędzę się frazą w jakiś ciemny zaułek boleści. Bo tak naprawdę, to chciałbym w tej, może dla Ciebie ciut pretensjonalnej formie powiedzieć Ci to, co zazwyczaj mówi się za późno - dziękuję!

Dziękuję Ci za to, że te 20 lat temu, oglądając próbę spektaklu dyplomowego w łódzkiej Filmówce, spośród kilkunastu osób krzątających się nerwowo po scenie w poszukiwaniu rozumu, ku mojemu zdziwieniu i radości dostrzegłeś właśnie mnie. A żeby, jak to u Ciebie, wszystko nie było tak do końca serio i na poważnie, umowę o pracę podpisałem dokładnie 1 kwietnia. Co o tyle nie jest dla mnie bez znaczenia, że ten niemały kawałek czasu upłynął mi w takim właśnie przewrotnym, omalże "primaaprilisowym" duchu. Choćby te 12 sezonów w Teatrze Studio, którym wówczas dowodziłeś. .. To było dla mnie, młodego człowieka niedługo po szkole, jak jakaś zupełnie nowa, ryzykowna, a jednocześnie ujęta w nieodłączny nawias dystansu zabawa! Choć za każdym razem gra toczyła się o poważną stawkę - uczciwość. Wobec widzów, tekstu i nas - aktorów, którzyśmy, co tu kryć, nie zawsze rozumieli, dlaczego dorosłych, jak by nie było ludzi, sadzasz okrakiem na szkielecie fortepianu, każąc im przez pięć minut powtarzać w kółko nazwy miesięcy w języku meksykańskich Indian! Wyświechtany argument, że "sztuka wymaga poświęceń", nie przekonywał nas wówczas tak bardzo, jak podskórne przeczucie, że jeśli wymaga ona czegoś naprawdę, to zaufania.

Jakże Ci nie być wdzięcznym, zwłaszcza z moim charakterem i wątpliwym poczuciem czasu, za tę unikalną na skalę świata chyba, cudowną aurę pozornego rozprzężenia i kontrolowanej anarchii? Nie przychodziliśmy do teatru, jak do fabryki gwoździ, nie mieliśmy wyznaczonych norm dziennego "urobku" materiału; bywało, że przez wiele godzin nie mogliśmy ruszyć z miejsca. A wszystko po to, by po tym nieurodzaju zdarzyła się jedna próba, na której działy się cuda; próba, która przenosiła nas w głąb spektaklu dalej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał! I nikogo z nas nie przerażało, że na tydzień przed ostatnim dzwonkiem mniej więcej jedna trzecia spektaklu jawiła się nam, oględnie mówiąc, w niejasnym zarysie. Ten pociąg musiał i dojeżdżał do premiery zawsze o czasie, dowożąc nań widzów wyłącznie wagonami klasy pierwszej! Wiem, wiem, przepraszam... Trochę umiaru w doborze określeń! Chociaż kiedy przypomnę sobie, jak to na jednej z prób do "Dziadów", jeszcze w Studio, poprosiłeś mnie, abym zapiał z kulisy jak (tu cytuję!) "kogut o piątej nad ranem z przeczuciem śmierci" - pomyślałem sobie jedyny raz w życiu, że kwadratura koła, to musi być coś nad wyraz pięknego! No cóż, w życiu można robić różne dziwne rzeczy, byle w słusznej sprawie i w dobrym towarzystwie. Pewien jestem, jak mało czego na tym świecie, że nigdy już nie poczuję się na scenie tak dobrze, jak w magicznym towarzystwie Twojej ukochanej graciarni. I trochę się martwię, że te wszystkie skrzydła, pantografy, kawałki fortepianów i magle, którym podarowałeś kiedyś drugie życie, tym razem już bezpowrotnie spoczną w jakimś zakurzonym magazynie wspomnień. Kochany Jerzy, zbyt wiele mam Ci do zawdzięczenia, by ta wyliczanka mogła pomieścić się w jednym liście. To byłoby zbyt proste. Najkrócej i chyba najtrafniej rzecz ujął Wojtek, kiedy rozmawialiśmy o Tobie już pod Twoją nieobecność: "Gdyby nie On, to by nas nie było". No, może i bylibyśmy, ale jacy? Gdzie? Kto i jakie wyznaczałby nam granice dobrego smaku, granice, których w teatrze przekraczać nie wolno? Czy znalazłby się ktoś, kto by nas nauczył, że niedopowiedziane, nienazwane do końca, zawieszone w pół gestu znaczy i może zdziałać w teatrze więcej, niż najbardziej szokująca, naga prawda o nas samych? Podobno nie ma ludzi niezastąpionych. Podobno.

Na zdjęciu: Jerzy Grzegorzewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji